Jest już czas by zrobić film Żołnierzach Niezłomnych utrzymany w stylistyce „Dzikiej Bandy” Sama Peckinpaha i filmów Tarantino. Chodzi o western z jasno zarysowanym podziałem na dobro i zło.
Na najbliższym Festiwalu Filmowym w Gdyni pokazanych zostanie kilka ważnych filmów historycznych. Smarzowski pokaże tak bardzo nam potrzebny „Wołyń”, Bugajski zaprezentuje antykomunistyczną „Zaćmę”. Pokaz specjalny będzie miał też „Smoleńsk” Krauzego. Pojawią się też piętnujące wpływy esbeków w III RP „Sługi Boże”. Cieszy fakt, że polskie kino coraz wyraźniej sięga po tematy historyczne. Nie do przecenienia jest też to, że ich twórcy zatapiają je w gatunkowym kinie, co odpowiada na potrzeby współczesnego widza. Doskonale to czuje Władysław Pasikowski, który uświęcił postać płk. Kuklińskiego w klasycznym filmie sensacyjnym skrojonym dla masowego widza.
Pisałem kilka dni temu o moim spotkaniu z lewicowymi środowiskami w Olsztynie. Bardzo ciekawa debata dotyczyła Pop-Patriotyzmu. Siłą rzeczy rozmawialiśmy więc również o polskim kinie. W pewnym momencie oznajmiłem, że potrzebujemy polskich „Bękartów wojny”, gdzie zamiast nazistów wystąpią komuniści, którym Polacy będą rozłupywać głowy bejsbolem. Mój pogląd, pisząc delikatnie, nie został podzielony przez większość słuchaczy.
Nie wynika on jednak z mojej wrodzonej potrzeby prowokacji i uwielbienia dla wkurzania lewicy. Naprawdę uważam, że potrzebujemy mocnego, ociekającego krwią komiksowego filmu, który pozwoli upuścić nasze frustracje. Filmu płytkiego w przekazie, estetyzującego przemoc, jednocześnie przekuwającego balon wściekłości za nierozliczone zbrodnie komunistów. Zarówno „Bękarty wojny” jak i Oscarowy „Django” Quentina Tarantino opowiadały o zemście ofiar na oprawcach. Czystej, archetypicznej zemście za doświadczone krzywdy. „Obejrzałem „Django” i po raz kolejny oczy otworzyły mi się na rzeczywistość, która jest moją rzeczywistością, wcale nie z Południa Stanów” - pisał kilka lat temu w błyskotliwym eseju w tygodniku „wSieci” Krzysztof Kohler.
Django w salonie warszawskim. Poszukiwanie hegemona zastępczego nie prowadzi do wolności
Zgadzam się z Piotrem Zarembą, że zanim nakręcimy filmowe wariacje gatunkowe o polskiej historii, należy zrobić klasycznie opowiedziane filmy. Nie pozbawione dobrze rozumianego dydaktyzmu. Takimi filmami są „Katyń” Wajdy czy „Generał Nil” Bugajskiego. Również pierwszy film o Żołnierzach Niezłomnych jest oparty na klasycznej narracji. Niemniej jednak po „Historii Roja” jest już czas by zrobić mój wymarzony film o Żołnierzach Niezłomnych. Utrzymany w stylistyce „Dzikiej Bandy” Sama Peckinpaha, western z jasno zarysowanym podziałem na dobro i zło.**
Western, w którym bohaterscy straceńcy strzelają do komunistów, ponoszący przy tym najwyższą ofiarę. Peckinpah pod maską cynizmu jest twórcą romantycznym. Ktoś taki byłby idealnym kandydatem do filmu o Wyklętych. Żołnierze Niezłomni to nasi romantyczni bohaterowie i jednocześnie ludzie z krwi i kości, co w kilku dobrych scenach swojego filmu pokazał Zalewski.
Dlatego właśnie Żołnierze Niezłomni byliby idealnymi bohaterami takiego filmu jak „Bękarty Wojny”. Filmu zupełnie różnego od romantycznych krwawych baletów Peckinpaha. U Tarantino oddział Żydów łapie w okupowanej Francji nazistów i ich… skalpuje. Żydowscy mściciele pod kierunkiem kowboja z Teksasu wycinają SS-manom na czole swastyki, by ci nigdy nie pozbyli się swojego piętna.
Polscy komuniści takiego piętna się pozbyli. III RP rozgrzeszyła ich zbrodnie. Nie tylko haniebne pochowanie sowieckiego namiestnika Wojciecha Jaruzelskiego na Powązkach i wysokie emerytury dla ubeckich siepaczy są tego przygnębiającym dowodem. Ulice z komunistycznymi patronami i sowieckie pomniki w centrach naszych miast to kolejny przykład tego, że nie potrafimy uporać się ze spuścizną najbardziej krwawego reżimu w historii ludzkości.
Czytaj dalej na kolejnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jest już czas by zrobić film Żołnierzach Niezłomnych utrzymany w stylistyce „Dzikiej Bandy” Sama Peckinpaha i filmów Tarantino. Chodzi o western z jasno zarysowanym podziałem na dobro i zło.
Na najbliższym Festiwalu Filmowym w Gdyni pokazanych zostanie kilka ważnych filmów historycznych. Smarzowski pokaże tak bardzo nam potrzebny „Wołyń”, Bugajski zaprezentuje antykomunistyczną „Zaćmę”. Pokaz specjalny będzie miał też „Smoleńsk” Krauzego. Pojawią się też piętnujące wpływy esbeków w III RP „Sługi Boże”. Cieszy fakt, że polskie kino coraz wyraźniej sięga po tematy historyczne. Nie do przecenienia jest też to, że ich twórcy zatapiają je w gatunkowym kinie, co odpowiada na potrzeby współczesnego widza. Doskonale to czuje Władysław Pasikowski, który uświęcił postać płk. Kuklińskiego w klasycznym filmie sensacyjnym skrojonym dla masowego widza.
Pisałem kilka dni temu o moim spotkaniu z lewicowymi środowiskami w Olsztynie. Bardzo ciekawa debata dotyczyła Pop-Patriotyzmu. Siłą rzeczy rozmawialiśmy więc również o polskim kinie. W pewnym momencie oznajmiłem, że potrzebujemy polskich „Bękartów wojny”, gdzie zamiast nazistów wystąpią komuniści, którym Polacy będą rozłupywać głowy bejsbolem. Mój pogląd, pisząc delikatnie, nie został podzielony przez większość słuchaczy.
Nie wynika on jednak z mojej wrodzonej potrzeby prowokacji i uwielbienia dla wkurzania lewicy. Naprawdę uważam, że potrzebujemy mocnego, ociekającego krwią komiksowego filmu, który pozwoli upuścić nasze frustracje. Filmu płytkiego w przekazie, estetyzującego przemoc, jednocześnie przekuwającego balon wściekłości za nierozliczone zbrodnie komunistów. Zarówno „Bękarty wojny” jak i Oscarowy „Django” Quentina Tarantino opowiadały o zemście ofiar na oprawcach. Czystej, archetypicznej zemście za doświadczone krzywdy. „Obejrzałem „Django” i po raz kolejny oczy otworzyły mi się na rzeczywistość, która jest moją rzeczywistością, wcale nie z Południa Stanów” - pisał kilka lat temu w błyskotliwym eseju w tygodniku „wSieci” Krzysztof Kohler.
Django w salonie warszawskim. Poszukiwanie hegemona zastępczego nie prowadzi do wolności
Zgadzam się z Piotrem Zarembą, że zanim nakręcimy filmowe wariacje gatunkowe o polskiej historii, należy zrobić klasycznie opowiedziane filmy. Nie pozbawione dobrze rozumianego dydaktyzmu. Takimi filmami są „Katyń” Wajdy czy „Generał Nil” Bugajskiego. Również pierwszy film o Żołnierzach Niezłomnych jest oparty na klasycznej narracji. Niemniej jednak po „Historii Roja” jest już czas by zrobić mój wymarzony film o Żołnierzach Niezłomnych. Utrzymany w stylistyce „Dzikiej Bandy” Sama Peckinpaha, western z jasno zarysowanym podziałem na dobro i zło.**
Western, w którym bohaterscy straceńcy strzelają do komunistów, ponoszący przy tym najwyższą ofiarę. Peckinpah pod maską cynizmu jest twórcą romantycznym. Ktoś taki byłby idealnym kandydatem do filmu o Wyklętych. Żołnierze Niezłomni to nasi romantyczni bohaterowie i jednocześnie ludzie z krwi i kości, co w kilku dobrych scenach swojego filmu pokazał Zalewski.
Dlatego właśnie Żołnierze Niezłomni byliby idealnymi bohaterami takiego filmu jak „Bękarty Wojny”. Filmu zupełnie różnego od romantycznych krwawych baletów Peckinpaha. U Tarantino oddział Żydów łapie w okupowanej Francji nazistów i ich… skalpuje. Żydowscy mściciele pod kierunkiem kowboja z Teksasu wycinają SS-manom na czole swastyki, by ci nigdy nie pozbyli się swojego piętna.
Polscy komuniści takiego piętna się pozbyli. III RP rozgrzeszyła ich zbrodnie. Nie tylko haniebne pochowanie sowieckiego namiestnika Wojciecha Jaruzelskiego na Powązkach i wysokie emerytury dla ubeckich siepaczy są tego przygnębiającym dowodem. Ulice z komunistycznymi patronami i sowieckie pomniki w centrach naszych miast to kolejny przykład tego, że nie potrafimy uporać się ze spuścizną najbardziej krwawego reżimu w historii ludzkości.
Czytaj dalej na kolejnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/308152-potrzebujemy-antykomunistycznych-bekartow-wojny-chcialbym-zobaczyc-jak-wykleci-wycinaja-komunistom-sierp-i-mlot-na-czole