Antoni Krauze zrobił bardzo przejrzysty, klarowny film podsumowujący i uporządkowujący lata dziennikarskich śledztw w sprawie tragedii smoleńskiej. Nie uniknął kilku artystycznych potknięć, ale ostatecznie wyszedł obronną ręką nawet z bardzo kontrowersyjnego mistycznego finału.
Przyznaję, że z kilku powodów obawiałem się filmu Krauzego. Mały budżet, czwórka scenarzystów (Tomasz Łysiak, Marcin Wolski, Antoni Krauze, Maciej Pawlicki) o zupełnie różnej artystycznej wrażliwości i problemy z obsadą. Do tego katastrofalny zwiastun, który kazał poważnie się obawiać o ostateczny poziom filmu. A jednak to wszystko nie przeszkodziło ostatecznie nakręcić filmu dosyć udanego. Przejrzystego, chłodnego emocjonalnie i czytelnego również dla widza nie obeznanego w smoleńskiej tematyce.
Nie jest ten film wolny od znaczących artystycznych potknięć. Jest ich kilka. Od możliwych do zrozumienia (wielokrotnie przerabiany scenariusz i niepewny budżet, zmuszający kręcić film etapami), aż po niechlujstwa, których spokojnie można było uniknąć przy trochę dłuższej pracy nad filmem. Przykład? W ujęciach małego tłumu protestującego przeciwko pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu pojawiają się…Azjaci. Nie można było naprawdę dobrać statystów o mniej charakterystycznych rysach twarzy? Niechlujna wizualnie i aktorsko jest też otwierająca film scena reakcji załogi Jaka 40 na wybuch we mgle na lotnisku Siewiernyj. Nie rozumiem również logiki sceny, w której dziennikarka wyciągnięta z mieszkania w nocy przez złowieszczo wyglądającego nieznajomego (Andrzej Mastalerz), udaje się z nim do baru i wysłuchuje banalnych teorii spiskowych dostępnych w zasadzie w…internecie.
Mam też zastrzeżenia do głównej roli Beaty Fido. Wcielająca się w dziennikarkę mainstreamowych mediów aktorka prezentuje nierówny poziom. Nie wynika on jednak z jej nieumiejętności aktorskich, a raczej chaotycznej konstrukcji roli. Jej bohaterka powoli odchodzi od wiary w rządowe teorie o przyczynach katastrofy, zbliżając się do pogardzanego tłumu na Krakowskim Przedmieściu. Jest w tym jednak niekonsekwentna. W jednej scenie ze łzami w oczach zdaje sobie sprawę, że jej naczelny grany przez Redbada Klinstrę chodzi na pasku rządu i tajemniczych ludzi ze służb (Jerzy Zelnik), by chwilę potem zadawać krzywdzące pytania wdowie po generale Błasiku (Aldona Struzik). Nie wybrzmiewa dostatecznie mocno przemiana głównej bohaterki i jej wewnętrzna walka, która jest przecież główną osią filmu. Ciekawie natomiast zarysowany jest konflikt między „dziennikarką-lemingiem” i jej „moherową matką”, które spotykają się co wieczór na Krakowskim Przedmieściu. Ten wątek ma w sobie wielki ładunek dramaturgiczny i mógł być rozegrany w jeszcze bardziej symboliczny sposób.
Fido nie niesie całego filmu na swoich barkach, co bez wątpienia zrobiłaby właśnie Aldona Struzik. Pierwotnym zamysłem scenariusza Tomasza Łysiaka było zbudowanie równorzędnych dwóch postaci kobiecych, będących dla siebie kontrapunktem. Rozumiem, że do końca wyeksploatowana postać dziennikarki pozwoliła na opowiedzenie o mechanizmach działania polskich mediów. Jednak bardzo poruszająca, świetna kreacja Struzik, pokazuje jak bardzo film by zyskał na rozszerzeniu postaci Błasikowej. Szkoda. Jej rola najjaśniejszy aktorski punkt filmu.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Antoni Krauze zrobił bardzo przejrzysty, klarowny film podsumowujący i uporządkowujący lata dziennikarskich śledztw w sprawie tragedii smoleńskiej. Nie uniknął kilku artystycznych potknięć, ale ostatecznie wyszedł obronną ręką nawet z bardzo kontrowersyjnego mistycznego finału.
Przyznaję, że z kilku powodów obawiałem się filmu Krauzego. Mały budżet, czwórka scenarzystów (Tomasz Łysiak, Marcin Wolski, Antoni Krauze, Maciej Pawlicki) o zupełnie różnej artystycznej wrażliwości i problemy z obsadą. Do tego katastrofalny zwiastun, który kazał poważnie się obawiać o ostateczny poziom filmu. A jednak to wszystko nie przeszkodziło ostatecznie nakręcić filmu dosyć udanego. Przejrzystego, chłodnego emocjonalnie i czytelnego również dla widza nie obeznanego w smoleńskiej tematyce.
Nie jest ten film wolny od znaczących artystycznych potknięć. Jest ich kilka. Od możliwych do zrozumienia (wielokrotnie przerabiany scenariusz i niepewny budżet, zmuszający kręcić film etapami), aż po niechlujstwa, których spokojnie można było uniknąć przy trochę dłuższej pracy nad filmem. Przykład? W ujęciach małego tłumu protestującego przeciwko pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu pojawiają się…Azjaci. Nie można było naprawdę dobrać statystów o mniej charakterystycznych rysach twarzy? Niechlujna wizualnie i aktorsko jest też otwierająca film scena reakcji załogi Jaka 40 na wybuch we mgle na lotnisku Siewiernyj. Nie rozumiem również logiki sceny, w której dziennikarka wyciągnięta z mieszkania w nocy przez złowieszczo wyglądającego nieznajomego (Andrzej Mastalerz), udaje się z nim do baru i wysłuchuje banalnych teorii spiskowych dostępnych w zasadzie w…internecie.
Mam też zastrzeżenia do głównej roli Beaty Fido. Wcielająca się w dziennikarkę mainstreamowych mediów aktorka prezentuje nierówny poziom. Nie wynika on jednak z jej nieumiejętności aktorskich, a raczej chaotycznej konstrukcji roli. Jej bohaterka powoli odchodzi od wiary w rządowe teorie o przyczynach katastrofy, zbliżając się do pogardzanego tłumu na Krakowskim Przedmieściu. Jest w tym jednak niekonsekwentna. W jednej scenie ze łzami w oczach zdaje sobie sprawę, że jej naczelny grany przez Redbada Klinstrę chodzi na pasku rządu i tajemniczych ludzi ze służb (Jerzy Zelnik), by chwilę potem zadawać krzywdzące pytania wdowie po generale Błasiku (Aldona Struzik). Nie wybrzmiewa dostatecznie mocno przemiana głównej bohaterki i jej wewnętrzna walka, która jest przecież główną osią filmu. Ciekawie natomiast zarysowany jest konflikt między „dziennikarką-lemingiem” i jej „moherową matką”, które spotykają się co wieczór na Krakowskim Przedmieściu. Ten wątek ma w sobie wielki ładunek dramaturgiczny i mógł być rozegrany w jeszcze bardziej symboliczny sposób.
Fido nie niesie całego filmu na swoich barkach, co bez wątpienia zrobiłaby właśnie Aldona Struzik. Pierwotnym zamysłem scenariusza Tomasza Łysiaka było zbudowanie równorzędnych dwóch postaci kobiecych, będących dla siebie kontrapunktem. Rozumiem, że do końca wyeksploatowana postać dziennikarki pozwoliła na opowiedzenie o mechanizmach działania polskich mediów. Jednak bardzo poruszająca, świetna kreacja Struzik, pokazuje jak bardzo film by zyskał na rozszerzeniu postaci Błasikowej. Szkoda. Jej rola najjaśniejszy aktorski punkt filmu.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/307343-smolensk-byl-potencjal-na-polskiego-jfk-film-broni-sie-na-wielu-plaszczyznach-recenzja