Długoletnia batalia Jerzego Zalewskiego o nakręcenie pierwszego polskiego filmu o Żołnierzach Wyklętych zasługuje na oddzielny dokument. Znamienne, że film o polskich bohaterach walczących z komunistycznym okupantem do ostatniej kropli krwi jeszcze w latach 60-tych XX wieku, powstał 27 lat po symbolicznym upadku komunizmu. To tylko pokazuje jak silny w Polsce jest wciąż duch postkomunizmu. Brak rozliczenia zdrajców i docenienia bohaterów, Michnikowa wizja budowania wspólnej przyszłości przez część ludzi Solidarności i komunistów kosztem jasnego podziału na dobro i zło, wieloletnie wypychanie ze świadomości Polaków narodowej niezłomności, bohaterstwa- to wszystko ostatecznie zbankrutowało, ale wcześniej ulepiło całą strukturę III RP. To truizm dla czytelników tego portalu. Nie będę więc rozwijał tej myśli.
Dziś Żołnierze Wyklęci, czyli najbardziej drażliwy dla kreatorów III RP wyrzut sumienia, znaleźli swoje miejsce w sercach młodych Polaków. Są na naszych T-shirtach, muralach, w piosenkach rockowych, w rymach czołowych raperów. W końcu mają też swoje miejsce w kinie. Godne? Godne i ideowo słuszne, choć ja wciąż czekam na prawdziwe DZIEŁO filmowe o tych niezwykłych patriotach, którzy dla ojczyzny poświęcili swoje życie. „Historia Roja”, i piszę to z prawdziwym bólem, nie jest takim filmem.
Wiosna 1945 roku. 20-letni Mieczysław Dziemieszkiewicz, pseudonim „Rój”, traci starszego brata, dowódcę oddziału Narodowych Sił Zbrojnych na Mazowszu, zamordowanego przez żołnierzy sowieckich. Wraca w rodzinne strony i wstępuje do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Jako dowódca oddziału partyzanckiego przez kolejnych 6 lat kontynuuje walkę o wolną Polskę z sowieckim okupantem, siejąc postrach wśród funkcjonariuszy UB i kolaborantów. Komunistyczne władze robią wszystko, aby namierzyć i zlikwidować „wroga władzy ludowej” ( Kino Świat).
Jerzy Zalewski zrobił film szczery. Widać ile włożył w niego serca i własnej duszy. Cenię to jako widz, choć jako krytyk filmowy nie mogę przemilczeć ułomności jego dzieła. Ułomności, która powoduje, że nie znajdzie on poklasku wśród masowego widza. A przecież po to został zrobiony. By odkłamać czarną legendę Wyklętych i przywrócić im godne miejsce w polskiej historii. Głównym problemem tego filmu jest brak wizjonerstwa Zalewskiego i sprawnej reżyserskiej ręki. Możliwe, że jest to spowodowane wieloletnimi przeszkodami produkcyjnymi. Widać, że ta historia miała wielki potencjał.
W końcowej scenie filmu Rój (miałki i pozbawiony charyzmy Krzysztof Zalewski-Brejdygant) i Bronisław Gniazdowski „Mazur” ( zapadający w pamięć utalentowany Wojciech Żołądkowicz, który jest zupełnie nie wykorzystanym polskim aktorem) uciekają od komunistycznych siepaczy przebranych w polskie mundury. Scena ta jest nakręcona w duchu Sama Packinpaha. Grad kul, ogień, podchodząca momentami pod kompozycje ze spaghetti westernów Corbucciego i Leone jak zawsze poruszająca muzyka Michała Lorenca. Estetyzacja śmierci ociera się tu wręcz o balet śmierci Johna Woo. Szkoda, że cały film nie jest zrobiony w takim tonie. Zalewski powinien umieścić swoją historię w ścisłym gatunku, który tak fantastycznie sprawdził się „Jacku Strong” Władysława Pasikowskiego. Los Wyklętych to bardzo westernowa historia walki dobra ze złem. Wolności ze zniewoleniem. Boga z szatanem. Zwłoki Roja są ciągnięte przez samochód ubeków. Zupełnie jak w kinie o Dzikim Zachodzie, gdy szeryf przegrywa walkę z głównym sukinsynem i nawet po śmierci jest poniewierany na oczach mieszkańców miasteczka. Symbolizm tej sceny musi mieć szczególną otoczkę! Ta ginie w chosie narracyjnym „Historii Roja”.
Z filmu swoje nazwisko wycofał sądownie znakomity polski pisarz Wacław Holewiński. Był autorem zmienionej później przez reżysera wersji scenariusza. Produkcja filmu była burzliwa też w innych aspektach. Widać to na ekranie. Szczególnie w pierwszej godzinie filmu, która jest na tyle chaotyczna, że uniemożliwia jakąkolwiek identyfikacje z bohaterami. Zalewski nie może się też zdecydować, jaką formę filmu przyjąć. Pobrzmiewa tu gdzieś surowy, dokumentalny styl Antoniego Krauze z „Czarnego Czwartku”. Gdzieś pulsuje poetyka Lecha Majewskiego i dydaktyzm Ryszarda Bugajskiego z „Generała Nila”. Wszystko to jest posklejane tak nieumiejętnie, że drażni i męczy. W jakimś stopniu przypomina ten film błędy Patryka Vegi. Jest w „Historii Roja” seria kilku naprawdę dobrze nakręconych scen akcji ( brutalnie realistyczne strzelaniny z komunistami) i wzruszająca poetyka ( samobójstwo trójki wyklętych pod kamiennym krzyżem). Niestety sceny te nie tworzą logicznej całości. Fabuła nabiera sensu dopiero w ostatnich 40 minutach, gdy Zalewski dobrze wyważa ze sobą symbolizm, realizm i historyczny dydaktyzm.
W tej warstwie „Historię Roja” można pochwalić. Jasno pokazuje zbrodniczość systemu komunistycznego. Mam wątpliwości czy wiarygodne jest tworzenie przeciwwagi dla Roja w postaci byłego żołnierza NSZ Wyszomirskiego ( dobra rola Piotra Nowaka), który idzie do UB i ściga Roja po lasach z determinacją szeryfa z Nottingham polującego na Robin Hooda. Niemniej jednak Zalewski dobrze uchwycił barbarzyństwo ubeków. Prostaków, degeneratów z nalanymi od wódy wiejskimi gębami. Ludzi z marginesu, którzy awansowali w ludowej Polsce i teraz z pietyzmem mają mordować znienawidzoną inteligencję. Nie mają może te postaci demoniczności Janusza Gajosa z „Przesłuchania”, ale choćby w ubeku granym przez Tomasza Dedeka ( smaczku dodaje fakt, że Dedek otwarcie przyznał się o współpracy z SB jako TW Papkin i potępił swoje czyny) widzimy całą potworność PRL.
Umiejętnie też Zalewski zarysowuje pęknięcia wśród samych Wyklętych. Zmęczenie walką, świadomość bezsensu jej trwania, wyrzuty sumienia przywódców prowadzących swoich żołnierzy na pewną śmierć. Wzruszający jest monolog Mariusza Bonaszewskiego w roli majora Zbigniewa Kuleszy „Młot”, który zamierza się ujawnić. „Z każdego więzienia się wychodzi, tutaj czeka was śmierć”- mówi. Dzieci mogą przychodzić na grób albo do więzienia. Ten drugi wybór lepszy- dodaje. Choć nie ma wątpliwości, że wyciągnięta ręka władzy to ręka komunistów, z miłości dla rodziny trzeba ją złapać.
Zupełnie nie podzielam zarzutów, że niepotrzebnie Zalewski kilka razy pokazuje sceny erotyczne. To tylko uwiarygadnia postacie, uczłowiecza żołnierzy, którzy nie byli wykutymi ze spiżu posągami, ale zwykłymi ludźmi z potrzebami, słabościami. Robi wrażenie „senno-koszmarna” scena rannego Roja, w której widzimy tragizm losów Wyklętych. Rodzenie dzieci w więzieniu, symbolizującym nową Polskę. Więzieniu wyjętym wręcz ze słów Władimira Bukowskiego o tym, że wszyscy mieszkańcy ZSRR są więźniami systemu.
Czytaj dalej na kolejnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Długoletnia batalia Jerzego Zalewskiego o nakręcenie pierwszego polskiego filmu o Żołnierzach Wyklętych zasługuje na oddzielny dokument. Znamienne, że film o polskich bohaterach walczących z komunistycznym okupantem do ostatniej kropli krwi jeszcze w latach 60-tych XX wieku, powstał 27 lat po symbolicznym upadku komunizmu. To tylko pokazuje jak silny w Polsce jest wciąż duch postkomunizmu. Brak rozliczenia zdrajców i docenienia bohaterów, Michnikowa wizja budowania wspólnej przyszłości przez część ludzi Solidarności i komunistów kosztem jasnego podziału na dobro i zło, wieloletnie wypychanie ze świadomości Polaków narodowej niezłomności, bohaterstwa- to wszystko ostatecznie zbankrutowało, ale wcześniej ulepiło całą strukturę III RP. To truizm dla czytelników tego portalu. Nie będę więc rozwijał tej myśli.
Dziś Żołnierze Wyklęci, czyli najbardziej drażliwy dla kreatorów III RP wyrzut sumienia, znaleźli swoje miejsce w sercach młodych Polaków. Są na naszych T-shirtach, muralach, w piosenkach rockowych, w rymach czołowych raperów. W końcu mają też swoje miejsce w kinie. Godne? Godne i ideowo słuszne, choć ja wciąż czekam na prawdziwe DZIEŁO filmowe o tych niezwykłych patriotach, którzy dla ojczyzny poświęcili swoje życie. „Historia Roja”, i piszę to z prawdziwym bólem, nie jest takim filmem.
Wiosna 1945 roku. 20-letni Mieczysław Dziemieszkiewicz, pseudonim „Rój”, traci starszego brata, dowódcę oddziału Narodowych Sił Zbrojnych na Mazowszu, zamordowanego przez żołnierzy sowieckich. Wraca w rodzinne strony i wstępuje do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Jako dowódca oddziału partyzanckiego przez kolejnych 6 lat kontynuuje walkę o wolną Polskę z sowieckim okupantem, siejąc postrach wśród funkcjonariuszy UB i kolaborantów. Komunistyczne władze robią wszystko, aby namierzyć i zlikwidować „wroga władzy ludowej” ( Kino Świat).
Jerzy Zalewski zrobił film szczery. Widać ile włożył w niego serca i własnej duszy. Cenię to jako widz, choć jako krytyk filmowy nie mogę przemilczeć ułomności jego dzieła. Ułomności, która powoduje, że nie znajdzie on poklasku wśród masowego widza. A przecież po to został zrobiony. By odkłamać czarną legendę Wyklętych i przywrócić im godne miejsce w polskiej historii. Głównym problemem tego filmu jest brak wizjonerstwa Zalewskiego i sprawnej reżyserskiej ręki. Możliwe, że jest to spowodowane wieloletnimi przeszkodami produkcyjnymi. Widać, że ta historia miała wielki potencjał.
W końcowej scenie filmu Rój (miałki i pozbawiony charyzmy Krzysztof Zalewski-Brejdygant) i Bronisław Gniazdowski „Mazur” ( zapadający w pamięć utalentowany Wojciech Żołądkowicz, który jest zupełnie nie wykorzystanym polskim aktorem) uciekają od komunistycznych siepaczy przebranych w polskie mundury. Scena ta jest nakręcona w duchu Sama Packinpaha. Grad kul, ogień, podchodząca momentami pod kompozycje ze spaghetti westernów Corbucciego i Leone jak zawsze poruszająca muzyka Michała Lorenca. Estetyzacja śmierci ociera się tu wręcz o balet śmierci Johna Woo. Szkoda, że cały film nie jest zrobiony w takim tonie. Zalewski powinien umieścić swoją historię w ścisłym gatunku, który tak fantastycznie sprawdził się „Jacku Strong” Władysława Pasikowskiego. Los Wyklętych to bardzo westernowa historia walki dobra ze złem. Wolności ze zniewoleniem. Boga z szatanem. Zwłoki Roja są ciągnięte przez samochód ubeków. Zupełnie jak w kinie o Dzikim Zachodzie, gdy szeryf przegrywa walkę z głównym sukinsynem i nawet po śmierci jest poniewierany na oczach mieszkańców miasteczka. Symbolizm tej sceny musi mieć szczególną otoczkę! Ta ginie w chosie narracyjnym „Historii Roja”.
Z filmu swoje nazwisko wycofał sądownie znakomity polski pisarz Wacław Holewiński. Był autorem zmienionej później przez reżysera wersji scenariusza. Produkcja filmu była burzliwa też w innych aspektach. Widać to na ekranie. Szczególnie w pierwszej godzinie filmu, która jest na tyle chaotyczna, że uniemożliwia jakąkolwiek identyfikacje z bohaterami. Zalewski nie może się też zdecydować, jaką formę filmu przyjąć. Pobrzmiewa tu gdzieś surowy, dokumentalny styl Antoniego Krauze z „Czarnego Czwartku”. Gdzieś pulsuje poetyka Lecha Majewskiego i dydaktyzm Ryszarda Bugajskiego z „Generała Nila”. Wszystko to jest posklejane tak nieumiejętnie, że drażni i męczy. W jakimś stopniu przypomina ten film błędy Patryka Vegi. Jest w „Historii Roja” seria kilku naprawdę dobrze nakręconych scen akcji ( brutalnie realistyczne strzelaniny z komunistami) i wzruszająca poetyka ( samobójstwo trójki wyklętych pod kamiennym krzyżem). Niestety sceny te nie tworzą logicznej całości. Fabuła nabiera sensu dopiero w ostatnich 40 minutach, gdy Zalewski dobrze wyważa ze sobą symbolizm, realizm i historyczny dydaktyzm.
W tej warstwie „Historię Roja” można pochwalić. Jasno pokazuje zbrodniczość systemu komunistycznego. Mam wątpliwości czy wiarygodne jest tworzenie przeciwwagi dla Roja w postaci byłego żołnierza NSZ Wyszomirskiego ( dobra rola Piotra Nowaka), który idzie do UB i ściga Roja po lasach z determinacją szeryfa z Nottingham polującego na Robin Hooda. Niemniej jednak Zalewski dobrze uchwycił barbarzyństwo ubeków. Prostaków, degeneratów z nalanymi od wódy wiejskimi gębami. Ludzi z marginesu, którzy awansowali w ludowej Polsce i teraz z pietyzmem mają mordować znienawidzoną inteligencję. Nie mają może te postaci demoniczności Janusza Gajosa z „Przesłuchania”, ale choćby w ubeku granym przez Tomasza Dedeka ( smaczku dodaje fakt, że Dedek otwarcie przyznał się o współpracy z SB jako TW Papkin i potępił swoje czyny) widzimy całą potworność PRL.
Umiejętnie też Zalewski zarysowuje pęknięcia wśród samych Wyklętych. Zmęczenie walką, świadomość bezsensu jej trwania, wyrzuty sumienia przywódców prowadzących swoich żołnierzy na pewną śmierć. Wzruszający jest monolog Mariusza Bonaszewskiego w roli majora Zbigniewa Kuleszy „Młot”, który zamierza się ujawnić. „Z każdego więzienia się wychodzi, tutaj czeka was śmierć”- mówi. Dzieci mogą przychodzić na grób albo do więzienia. Ten drugi wybór lepszy- dodaje. Choć nie ma wątpliwości, że wyciągnięta ręka władzy to ręka komunistów, z miłości dla rodziny trzeba ją złapać.
Zupełnie nie podzielam zarzutów, że niepotrzebnie Zalewski kilka razy pokazuje sceny erotyczne. To tylko uwiarygadnia postacie, uczłowiecza żołnierzy, którzy nie byli wykutymi ze spiżu posągami, ale zwykłymi ludźmi z potrzebami, słabościami. Robi wrażenie „senno-koszmarna” scena rannego Roja, w której widzimy tragizm losów Wyklętych. Rodzenie dzieci w więzieniu, symbolizującym nową Polskę. Więzieniu wyjętym wręcz ze słów Władimira Bukowskiego o tym, że wszyscy mieszkańcy ZSRR są więźniami systemu.
Czytaj dalej na kolejnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/281566-historia-roja-artystycznie-kulawy-film-wykleci-zasluguja-na-wiecej-sugestywny-antykomunizm-jest-jednak-idealny-do-celow-dydaktycznych-recenzja?strona=1