Piotr Skwieciński w swoim artykule „Policja ma za dużo czasu i ludzi; pora ją odtłuścić” zauważył, że funkcjonariusze angażują się w działania, które są odległe od podstawowych zadań, jakie stają przed mundurowym. To fakt, ale prawdziwi gliniarze również wstydzą się takiego wizerunku.
Czytaj również: Policja ma za dużo czasu i ludzi; pora ją odtłuścić
Łapanie przechodniów na przejściach dla pieszych, polowanie na kierowców za niewielkie przewinienia czy czuwanie przy windach… Tak wygląda codzienność polskiego mundurowego, którego marzenia o byciu choćby namiastką Franza Maurera zostały stłamszone przez prozę życia. A to tylko wierzchołek góry lodowej – liczba osób wykonujących w policji zadania, które nie mają nic wspólnego z prawdziwą pracą rasowego gliny jest ogromna. W końcu samochodami, magazynami, garażami i zapatrzeniem ktoś musi się zająć, a że przy okazji korzysta z łatki stróża prawa – to już inna para kaloszy.
Są jednak i tacy, którzy doczekali się prawdziwej roboty, w której mają okazję zetknąć się z większym zagrożeniem niż braki towaru na składzie. Niestety „większym zagrożeniem” jest wspomniana przez Skwiecińskiego starsza kobiecina obładowana torbami. Zbój nie zbój – ważne, że można coś zanotować w kajecikach. W końcu „sztuka jest sztuka”, a statystyki muszą się zgadzać. Zwłaszcza, że urzędowa rubryka nie odda zagrożenia i autentycznego zaangażowania policjanta, który podejmie się wyzwania większego niż pogadanka i wypisanie mandatu.
Jednak to nie gnuśność szeregowego funkcjonariusza i rzekome bogactwa policji są przyczyną patologii. Problem jest stary jak III RP – brak właściwego systemu premii i awansów w policji czy uzależnienia zarobków mundurowych od określonego rezultatu. Nawyki wyniesione z poprzedniej epoki ciągle dają o sobie znać.
Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy
— jak głosi słynne przysłowie.
Gorzej, że wspomniane „dwa tysiące” nie trafia do ludzi, którzy poświęcają swoje życia i zdrowie w walce z autentyczną przestępczością, a nie ulicznymi handlarzami pietruszki. Pracownicy operacyjni, choć to właśnie o efektach ich pracy jest zawsze najgłośniej, nie wyróżniają się pod względem zarobków na tle pozostałych pracowników policji. Często pani Jadzia z „trwałą” na głowie, której największym zmartwieniem jest wyczerpujący się zapas kawy w biurze komendy, może liczyć na lepsze uposażenie niż szary glina pozostający w pełnej gotowości 24 godziny na dobę. Może odwalać znakomitą pracę w poważnych sprawach kryminalnych, a i tak nie doczeka się awansu, jeśli nie będzie w odpowiednim układzie towarzysko-zawodowym. To często od niego zależy dalszy los policjanta – jego stopień, funkcja, a przede wszystkim pieniądze i emerytura. Sukcesy śledcze to tylko pojedyncze nagrody i uścisk dłoni komendanta.
Przeciętny policjant operacyjny z dobrymi wynikami, którego życie może stanowić materiał na film lub książkę, chce tylko dotrwać do końca służby (w końcu łatwo jest podpaść na tym odcinku) i otrzymać świadczenie. Niestety sukcesy zawodowe nie przekładają się na jego wysokość. Niektórzy z nich szukają drogi na skróty i przechodzą na „drugą stronę”. W końcu państwo nie wynagrodzi tak ich wiedzy i doświadczenia, jak grupy przestępcze.
Dlatego warto powstrzymać się z postulatami odcięcia kasy policji, a zastanowić się nad sposobem jej dystrybucji. To jednak zadanie systemowe, którego realizacja zajęłaby lata, a efekty nie byłyby widoczne dla szarego Kowalskiego.
A przecież każdy decydent lubi pokazać się w błysku fleszy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kryminal/224700-problemem-polskiej-policji-nie-jest-nadmiar-gotowki-ale-sposob-jej-rozdzielania