Jest takie rosyjskie powiedzenia „c жиру беситься”. Czyli „wściekać się, wariować z powodu nadmiaru tłuszczu”. Dokładnie chodzi o to, że luksus i poczucie bezkarności potrafią prowadzić do zachowań, które ludzie odbierają jako dziwne i prowokacyjne zarazem.
Parę miesięcy temu na łamach tygodnika „wSieci” pisałem o tym, że polska policja, w opinii wielu biedna, niedofinansowana i w ogóle jęcząca, właśnie „wścieka się z nadmiaru tłuszczu”. Że przynajmniej w Warszawie widać, iż dusi się od nadmiaru pieniędzy. Że jej funkcjonariusze ewidentnie mają za dużo czasu i się nudzą.
Pisałem, że widywałem panów w mundurach, czających się przy windach do metra w oczekiwaniu na pasażerów, korzystających z tych wind bezprawnie, czyli ani z wózkami, ani nie na wózkach inwalidzkich itd. Oczywiście - to fakt, że tylko te kategorie ludzi mogą z wind korzystać. Ale kiedy niesfornych pasażerów łapie nie Straż Ochrony Metra, tylko państwowa policja, to przypomina to strzelanie rakietą do wróbla. Pisałem też o tym, że widziałem panów policjantów zasadzających się na rowerzystów, jadących po bardzo szerokim chodniku, nie powodujących dla nikogo ani niebezpieczeństwa, ani nawet dyskomfortu.
To wszystko oczywiście są wykroczenia. Ale istnieje jednak jakaś gradacja, jakaś stopniowalność celów. Jeśli więc w Warszawie policja potrafi poświęcać czas na zorganizowane działania w tak drobnych sprawach to chyba znaczy, że funkcjonariuszy jest już tak dużo, iż dali sobie radę z wszystkimi poważniejszymi zagrożeniami dla szeroko pojętego bezpieczeństwa? I dlatego jej dowódców stać na luksus, by zlecać swoim ludziom działania co się zowie egzotyczne.
Na przykład takie jak w mojej okolicy (dzielnica Bielany). Tutaj panowie policjanci lubią urządzać sobie zasadzkę na pieszych, idących do metra i przekraczających pewną malutką uliczkę na czerwonych światłach. Dodajmy, że rzecz dzieje się w miejscu, w którym te światła są w ogóle niepotrzebne, zaś ruch jest tak mały a widoczność w obie strony tak dobra, że mówić o niebezpieczeństwie, na które mogliby się narazić nieostrożni przechodnie, mógłby tylko ktoś bardzo, bardzo dziwny.
Przez jakiś czas tego nie było. Myślałem, że jakiś dowódca poszedł jednak po rozum do głowy i wybił podległym sobie funkcjonariuszom tę praktykę. Bardzo dla nich, jak sądzę, korzystną – bo przecież panom drogówce łatwiej zaczaić się przy metrze, gdzie ma się pewność że w ciągu pół godziny wypisze się kilka mandatów, niż szwendać się po jakichś arteriach. Takie szwendanie to bardziej prewencja, pirat drogowy zobaczy radiowóz i zdejmie nogę z gazu. Jak widać, nie bardzo się to opłaca funkcjonariuszom – wypisanie paru mandatów pieszym zapewne skutkuje większą liczbą plusów w papierach danego policjanta, pewnie przekłada się to na jakieś nagrody…?
Jako się rzekło myślałem jednak, że ktoś mądry ukrócił ten proceder. Aż do dziś. Dzisiaj dokładnie w tym samym miejscu, w którym latem na pieszych czaiła się w ukryciu zwykła drogówka, zobaczyłem przy tej samej robocie… wielki, czarny, luksusowy, nieoznakowany samochód, z migającym za tylnią szybą napisem „Policja-Police”. Przy aucie biednie ubrana kobiecina z dwiema siatami zakupów. W środku panowie policja wypisują jej mandat.
Powtórzmy – teraz do walki z tą kobieciną (która, powtórzmy to jeszcze raz, popełniła wprawdzie wykroczenie, ale w miejscu i warunkach w których nie narażała na nic ani siebie, ani nikogo innego) odkomenderowano specjalny patrol w bardzo szybkim, kosztownym samochodzie, przeznaczony do chwytania piratów na drogach szybkiego ruchu. Ile wydano na to auto ze specjalistycznym wyposażeniem (kamery, radary)…?
Wniosek z tego wszystkiego jest jeden. Jest on banalny i polityczny. Nie należy wierzyć w jęki policji i jej lobbystów, wciąż domagających się zwiększania nakładów na tę służbę. Odwrotnie – to właśnie policja powinna jako pierwsza stać się przedmiotem budżetowych cięć. Bo ewidentnie ma o wiele za dużo pieniędzy. I wścieka się z nadmiaru tłuszczu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/224548-policja-ma-za-duzo-czasu-i-ludzi-pora-ja-odtluscic