Można narzekać, że młodzież nie chodzi do kościoła, ale co to da? Nic to nie zmienia. Jeżeli chcę podzielić się tym, co jest w życiu najważniejsze, to muszę iść do tych osób, spotkać się z nimi i porozmawiać. I tak właśnie rozpoczęły się 11 lat temu nasze wyprawy
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl o. Tomasz Maniura OMI, oblat i założyciel NINIWY. Jest odpowiedzialnym za ogólnopolskie duszpasterstwo młodzieży oblackiej i prowadzi w Kokotku młodzieżowe Centrum Formacji NINIWA. To również organizator rowerowych wypraw do różnych zakątków świata. Podczas jednej z podróży wraz z 24 osobami udał się na Syberię, pokonując 8500 tys. kilometrów w 2,5 miesiąca.
wPolityce.pl: Jedenaście lat temu grupa „rowerowych zapaleńców”, jak o sobie samych piszecie, postanowiła zorganizować rowerową wyprawę do Wilna. Później było już z górki – Kijów, Rzym, Jerozolima, Syberia, to tylko niektóre miejsca, w które zajechaliście. Skąd pomysł na taką formę duszpasterstwa? Jak to się zaczęło?
o. Tomasz Maniura OMI: Jeździmy od 11 lat. Tegoroczna wyprawa na Islandię, była naszą jedenastą z kolei. Pomysł narodził się z potrzeby duszpasterskiej. Chciałem zachęcić młodych ludzi w Katowicach do chodzenia do kościoła. Wśród nich było wielu, którzy jeździli na rowerze. Zaczęliśmy się spotykać, rozmawiać, jeździć na rowerze. Na początku nie było pomysłu, aby co roku organizować wyprawy. Nasz pierwszy wyjazd miał miejsce w 2007 roku. Wyruszyliśmy z Katowic i udaliśmy się do Wilna. Jak jechaliśmy na Litwę, to nikt nie myślał, że za rok wyruszymy na kolejną wyprawę. To była pewna forma wakacji z młodymi ludźmi, z których dopiero próbowałem ukształtować przyszłą wspólnotę. Udało mi się to połączyć ze wspólną pasją do jazdy na rowerze. Zależało mi, aby nikogo nie ograniczały finanse.
Jak minimalizowaliście koszty?
Postanowiliśmy, że będziemy spać na dziko, w namiotach. Nie braliśmy również samochodu technicznego, który by wiózł nasze bagaże. To był styl jazdy, który określiliśmy „jazdą na wiarę”. Jedynym kosztem miało być jedzenie. Zresztą samo organizowanie noclegów mocno by nas ograniczało. Musielibyśmy trzymać się wyznaczonych terminów, aby na czas dojechać do kolejnego noclegu.
Podczas pierwszej wyprawy przejechaliście w 11 dni 1070 kilometrów. Kto brał w niej udział? Trzeba było mieć za sobą doświadczenie długodystansowych wypraw?
W pierwszej wyprawie do Wilna, udział wzięły osoby, które jeździły rowerem jedynie po Katowicach, i nie miały żadnego doświadczenia w dłuższych wyprawach. Brak wozu technicznego powodował, że każdy z nas wiózł ze sobą kilkanaście dodatkowych kilogramów bagażu. Ku mojemu zaskoczeniu, już pierwszego dnia udało nam się zrobić 170 km. To był nasz olbrzymi sukces, zwłaszcza, że nie brakowało niedowiarków, którzy nie wierzyli, że dojedziemy chociaż do granicy z Litwą.
Poszliście za ciosem i za cel następnej wyprawy obraliście Kijów. Czemu akurat Ukraina?
Nie ukrywam, że chodziło o jak najmniejsze koszta wyprawy. Wiedziałem, że jak wybierzemy się na Zachód, to koszt naszej wyprawy znacząco wzrośnie, a zależało mi, aby każdy mógł wziąć w niej udział. Ważną kwestią był również nocleg. Spodziewałem się, że spiąć na dziko w Niemczech, będziemy musieli się liczyć z tym, że będą nas przeganiać. Zdecydowaliśmy się więc na Kijów.
Ale przyszedł czas również i na Zachód.
Celem naszej trzeciej wyprawy był Rzym. Uczestniczyło w niej 25 osób. Doświadczenia zdobyte podczas trzech pierwszych wypraw pomogły nam uwierzyć, że można jeździć „na wiarę”.
Nawet w większej grupie, jadąc przez bogate państwa zachodniej Europy?
Tak. Rzym rozpoczął etap naszych większych wypraw, które zmusiły mnie do tego, aby zacząć organizować na wiosnę tzw. wyprawy przygotowawcze, które pozwolą na sprawdzenie się ew. kandydatów do głównej wyprawy.
W Europie jednak zrobiło Wam się za ciasno i w 2010 roku pojechaliście do Jerozolimy.
To było ogromne wyzwanie. Jechaliśmy przez 13 państw, w tym przez muzułmańską Turcję. Udało nam się zdążyć przejechać przez Syrię zanim wybuchła tam wojna. Na podstawie tej wyprawy powstała też nasza pierwsza książka.
To była Wasza czwarta wyprawa. Później było coraz dalej. Gdzie byliście?
W 2011 roku pojechaliśmy na Światowe Dni Młodzieży, które były w Madrycie. Późnej były Wyspy Brytyjskie i Syberia.
Skąd pomysł, aby pojechać właśnie na Syberię?
To była bardzo patriotyczna wyprawa. Jechaliśmy tam modląc się za naszą Ojczyznę. W 2,5 miesiąca przejechaliśmy blisko 8500 kilometrów. Nasza ekipa liczył aż 24 osoby. Pojechaliśmy tam w intencji Polski na 100-lecie istnienia kościoła w Wierszynie, 100 km od Irkucka), gdzie mieszkają Polacy, osiedleńcy z początku XX w. i pracuje polski Misjonarz Oblat o. Karol Lipiński OMI. Na Syberii o tej wsi mówi się potocznie „mała Polska”. Wieźliśmy tam relikwie św. Jerzego Popiełuszki. W naszej grupie jechała również para, która tam na miejscu wzięła ślub, co również nadało ten wyprawie szczególny charakter.
Podczas wszystkich wypraw przejechaliście przez 54 państwa. Każda wyprawa, to inna intencja. W tym roku jeździliście po Islandii. Za co się modliliście?
Na Islandię ruszyliśmy pod hasłem „Operacja rozpoznanie”. Była ona szczególnie skierowana do młodych, aby udało im się odkryć swoje powołanie. Modliliśmy się o powołania kapłańskie, zakonne i misyjne. Kiedy jechaliśmy wokół Morza Czarnego, to modliliśmy się o miłosierdzie dla świata. Do Jerozolimy jechaliśmy w intencji głodujących dzieci w Afryce. Co roku przyświeca nam inna intencja.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Można narzekać, że młodzież nie chodzi do kościoła, ale co to da? Nic to nie zmienia. Jeżeli chcę podzielić się tym, co jest w życiu najważniejsze, to muszę iść do tych osób, spotkać się z nimi i porozmawiać. I tak właśnie rozpoczęły się 11 lat temu nasze wyprawy
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl o. Tomasz Maniura OMI, oblat i założyciel NINIWY. Jest odpowiedzialnym za ogólnopolskie duszpasterstwo młodzieży oblackiej i prowadzi w Kokotku młodzieżowe Centrum Formacji NINIWA. To również organizator rowerowych wypraw do różnych zakątków świata. Podczas jednej z podróży wraz z 24 osobami udał się na Syberię, pokonując 8500 tys. kilometrów w 2,5 miesiąca.
wPolityce.pl: Jedenaście lat temu grupa „rowerowych zapaleńców”, jak o sobie samych piszecie, postanowiła zorganizować rowerową wyprawę do Wilna. Później było już z górki – Kijów, Rzym, Jerozolima, Syberia, to tylko niektóre miejsca, w które zajechaliście. Skąd pomysł na taką formę duszpasterstwa? Jak to się zaczęło?
o. Tomasz Maniura OMI: Jeździmy od 11 lat. Tegoroczna wyprawa na Islandię, była naszą jedenastą z kolei. Pomysł narodził się z potrzeby duszpasterskiej. Chciałem zachęcić młodych ludzi w Katowicach do chodzenia do kościoła. Wśród nich było wielu, którzy jeździli na rowerze. Zaczęliśmy się spotykać, rozmawiać, jeździć na rowerze. Na początku nie było pomysłu, aby co roku organizować wyprawy. Nasz pierwszy wyjazd miał miejsce w 2007 roku. Wyruszyliśmy z Katowic i udaliśmy się do Wilna. Jak jechaliśmy na Litwę, to nikt nie myślał, że za rok wyruszymy na kolejną wyprawę. To była pewna forma wakacji z młodymi ludźmi, z których dopiero próbowałem ukształtować przyszłą wspólnotę. Udało mi się to połączyć ze wspólną pasją do jazdy na rowerze. Zależało mi, aby nikogo nie ograniczały finanse.
Jak minimalizowaliście koszty?
Postanowiliśmy, że będziemy spać na dziko, w namiotach. Nie braliśmy również samochodu technicznego, który by wiózł nasze bagaże. To był styl jazdy, który określiliśmy „jazdą na wiarę”. Jedynym kosztem miało być jedzenie. Zresztą samo organizowanie noclegów mocno by nas ograniczało. Musielibyśmy trzymać się wyznaczonych terminów, aby na czas dojechać do kolejnego noclegu.
Podczas pierwszej wyprawy przejechaliście w 11 dni 1070 kilometrów. Kto brał w niej udział? Trzeba było mieć za sobą doświadczenie długodystansowych wypraw?
W pierwszej wyprawie do Wilna, udział wzięły osoby, które jeździły rowerem jedynie po Katowicach, i nie miały żadnego doświadczenia w dłuższych wyprawach. Brak wozu technicznego powodował, że każdy z nas wiózł ze sobą kilkanaście dodatkowych kilogramów bagażu. Ku mojemu zaskoczeniu, już pierwszego dnia udało nam się zrobić 170 km. To był nasz olbrzymi sukces, zwłaszcza, że nie brakowało niedowiarków, którzy nie wierzyli, że dojedziemy chociaż do granicy z Litwą.
Poszliście za ciosem i za cel następnej wyprawy obraliście Kijów. Czemu akurat Ukraina?
Nie ukrywam, że chodziło o jak najmniejsze koszta wyprawy. Wiedziałem, że jak wybierzemy się na Zachód, to koszt naszej wyprawy znacząco wzrośnie, a zależało mi, aby każdy mógł wziąć w niej udział. Ważną kwestią był również nocleg. Spodziewałem się, że spiąć na dziko w Niemczech, będziemy musieli się liczyć z tym, że będą nas przeganiać. Zdecydowaliśmy się więc na Kijów.
Ale przyszedł czas również i na Zachód.
Celem naszej trzeciej wyprawy był Rzym. Uczestniczyło w niej 25 osób. Doświadczenia zdobyte podczas trzech pierwszych wypraw pomogły nam uwierzyć, że można jeździć „na wiarę”.
Nawet w większej grupie, jadąc przez bogate państwa zachodniej Europy?
Tak. Rzym rozpoczął etap naszych większych wypraw, które zmusiły mnie do tego, aby zacząć organizować na wiosnę tzw. wyprawy przygotowawcze, które pozwolą na sprawdzenie się ew. kandydatów do głównej wyprawy.
W Europie jednak zrobiło Wam się za ciasno i w 2010 roku pojechaliście do Jerozolimy.
To było ogromne wyzwanie. Jechaliśmy przez 13 państw, w tym przez muzułmańską Turcję. Udało nam się zdążyć przejechać przez Syrię zanim wybuchła tam wojna. Na podstawie tej wyprawy powstała też nasza pierwsza książka.
To była Wasza czwarta wyprawa. Później było coraz dalej. Gdzie byliście?
W 2011 roku pojechaliśmy na Światowe Dni Młodzieży, które były w Madrycie. Późnej były Wyspy Brytyjskie i Syberia.
Skąd pomysł, aby pojechać właśnie na Syberię?
To była bardzo patriotyczna wyprawa. Jechaliśmy tam modląc się za naszą Ojczyznę. W 2,5 miesiąca przejechaliśmy blisko 8500 kilometrów. Nasza ekipa liczył aż 24 osoby. Pojechaliśmy tam w intencji Polski na 100-lecie istnienia kościoła w Wierszynie, 100 km od Irkucka), gdzie mieszkają Polacy, osiedleńcy z początku XX w. i pracuje polski Misjonarz Oblat o. Karol Lipiński OMI. Na Syberii o tej wsi mówi się potocznie „mała Polska”. Wieźliśmy tam relikwie św. Jerzego Popiełuszki. W naszej grupie jechała również para, która tam na miejscu wzięła ślub, co również nadało ten wyprawie szczególny charakter.
Podczas wszystkich wypraw przejechaliście przez 54 państwa. Każda wyprawa, to inna intencja. W tym roku jeździliście po Islandii. Za co się modliliście?
Na Islandię ruszyliśmy pod hasłem „Operacja rozpoznanie”. Była ona szczególnie skierowana do młodych, aby udało im się odkryć swoje powołanie. Modliliśmy się o powołania kapłańskie, zakonne i misyjne. Kiedy jechaliśmy wokół Morza Czarnego, to modliliśmy się o miłosierdzie dla świata. Do Jerozolimy jechaliśmy w intencji głodujących dzieci w Afryce. Co roku przyświeca nam inna intencja.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/373432-nasz-wywiad-o-maniura-omi-o-ewangelizacji-mlodych-i-o-dalekich-wyprawach-rowerowych-z-mlodzieza-trzeba-rozmawiac-a-nie-tylko-krytykowac