Czy to oznacza, że w świecie pluralistycznym Jezus Chrystus może być nadzieją dla ludzi innych światopoglądów?
Spójrzmy na to, jak głosili Chrystusa chrześcijanie pierwszych wieków, będąc w zdecydowanej mniejszości w ówczesnym pluralistycznym świecie. Dla św. Piotra Rzym był symbolem mieszaniny kultur, wyznań, narodowości i ras, „misz maszem” wszystkiego, co możliwe. W swym liście do prześladowanych chrześcijan w Poncie, św. Piotr używa sformułowania: „Pozdrawia was ta, która jest w Babilonie razem z wami wybrana”. Z kolei św. Paweł powie: „głosimy w porę i nie w porę”, i doda: „głosimy Jezusa ukrzyżowanego, który jest głupstwem dla świata, zgorszeniem dla Żydów, ale dla nas mocą i mądrością Bożą”. Dzisiaj znowu mamy powrót do Babilonu, czyli - używając sformułowania Benedykta XVI - do dyktatury relatywizmu. Historia zatoczyła koło, tak jakbyśmy znajdowali się znów w punkcie „0”. A więc ponownie musimy iść do świata z jasnym przesłaniem Ewangelii.
Stąd tak aktualna jest kwestia nowej ewangelizacji społeczeństw i narodów, które ongiś przyjęły chrześcijaństwo, a dziś uległy sekularyzacji…
Ważne jest to, co pisał św. Piotr: „umiejcie uzasadnić nadzieję, która jest w nas”. Czyli niezbędne jest właściwe i zrozumiałe dla współczesnych uzasadnienie naszej wiary, apologetyka wiary. Niezbędny jest powrót do hasła św. Anzelma: „Fides quaerens intellectum” - wiara poszukująca zrozumienia’. Ale jest to o tyle trudne, że współczesny świat ucieka od rozumu. W tej sytuacji niezbędne jest świadectwo. Musimy być świadkami tego, w co wierzymy. Świadkami gotowymi na wszystko, tak jak apostołowie.
Benedykt XVI mówił, że Kościół jest „fabryką nadziei”. Czy to jest właśnie ta propozycja Kościoła dla Europy i dla świata dziś?
Nie widzę innej sensownej propozycji. Nie znam dokładnie tej wypowiedzi Benedykta, gdyż fabryka jest miejscem produkcji. Natomiast my nie produkujemy nadziei, ale otrzymujemy ją jako dar, jest ona cnotą teologalną, obok wiary i miłości. Nadzieja jest wynikiem naszego otwarcia się na działanie Ducha Świętego.
A jakie miejsce w przekazie wiary współczesnemu światu przyznałby Ksiądz Arcybiskup środowiskom inteligencji katolickiej? W II Rzeczypospolitej znakomicie wywiązywał się z tego ruch inteligencji katolickiej „Odrodzenie”. Dziś chyba jest z tym problem?
Rola ludzi „Odrodzenia” była istotna w dialogu ze środowiskami neopozytywistycznymi czy później marksistowskimi. Ale udawało im się to, gdyż członkowie „Odrodzenia” przeżywali swą wiarę w duchu personalizmu chrześcijańskiego, który proponował zupełnie inną wizję człowieka. A nabrało to szczególnego znaczenia w okresie zniewolenia komunistycznego. Zauważył to Karol Wojtyła, mówiąc, że osią sporu, jaki toczył się w Polsce po 1945 r., nie były problemy ontologiczne czy kosmologiczne, ale kwestia rozumienia człowieka: osoby ludzkiej, jej godności i wolności. Kościół mówiąc, że każda osoba ludzka obdarzona jest godnością i wolnością, trafiał do ludzi z prawdą o nich samych. Ta prawda niosła im nadzieję i wyzwolenie. Dlatego nauczanie Kościoła spotykało się z takim odzewem. Przecież ruch Solidarności był głęboko zakorzeniony w personalizmie kard. Karola Wojtyły i Prymasa Tysiąclecia. Dzisiaj świat jest inny. Ale – niezależnie od dominujących prądów filozoficznych – w każdym człowieku jest głęboko zakorzenione poczucie godności i pragnienie wolności. Także pragnienie sensu, choć często jest ono zagłuszane. Jestem przekonany, że fascynacja post-prawdą runie, podobnie jak runęła wiara w „bazę i nadbudowę”.
Środowisko krakowskie za czasów kard. Wojtyły było istotnym wsparciem dla Kościoła, w tym „Tygodnik Powszechny” i „Znak”. Dzisiaj to środowisko od myślenia wspólnie z Kościołem jest znacznie dalej. Czy Ksiądz Arcybiskup widzi szanse poważniejszego włączenia go w misję Kościoła?
Już spotkałem się z redakcjami i „Tygodnika Powszechnego”, i „Znaku”. Myślę, że było to dobre spotkanie. Zobaczymy jak ono zaowocuje, gdyż dużo zależy od tego, jak odnajdą oni swoje miejsce w Kościele. Jeśli odnajdą, byłoby to błogosławione dla wszystkich. Natomiast problemem jest autentyczny dialog. Dialog jest możliwy tylko wtedy, kiedy jasno zostaje określona tożsamość partnerów. Jest spotkaniem, którego celem jest dojście do obiektywnej prawdy. Ale by stać się świadkiem prawdy, muszę do niej dojrzewać i w pokorze jej poszukiwać. Myślę, że dla wielu środowisk pojęcie pokory jest czymś dalekim. Środowiska te stoją przed pokusą, by poczuć się elitą i mieć świadomość, że ma się wyłączność na prawdę. Biada więc temu, kto ośmieliłby się myśleć inaczej. Jednakże przy takim nastawieniu nie ma już miejsca na dialog. Można tylko słuchać samego siebie. Trzeba wrócić do tego, co przedstawił nam Paweł VI w encyklice „Ecclesiam suam” z 1964 r. A mówił, że „troska o to, by dotrzeć do braci, żadną miarą nie powinna nas doprowadzać do tego, byśmy osłabiali prawdę lub coś z niej ujmowali” (n. 88). A dialog „nie może w żadnym wypadku godzić się z zaniedbaniem obowiązku zachowania naszej wiary, a działalność apostolska absolutnie nie może prowadzić do kompromisu i ustępstw, gdy chodzi o zasady moralne” (tamże). Paweł VI wyznaczył też podstawowe kręgi dialogu, jaki winien prowadzić Kościół. Pierwszym z nich jest cała ludzkość, w tym ateiści, drugim są wyznawcy innych religii, trzecim chrześcijanie innych wyznań - bracia odłączeni, a czwartym dialog w samej wspólnocie Kościoła. Chodzi o autentyczny dialog, po to, aby Kościół rósł dzięki niemu.
Wywiad dla KAI przeprowadzili Marcin Przeciszewski i o. Stanisław Tasiemski OP.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czy to oznacza, że w świecie pluralistycznym Jezus Chrystus może być nadzieją dla ludzi innych światopoglądów?
Spójrzmy na to, jak głosili Chrystusa chrześcijanie pierwszych wieków, będąc w zdecydowanej mniejszości w ówczesnym pluralistycznym świecie. Dla św. Piotra Rzym był symbolem mieszaniny kultur, wyznań, narodowości i ras, „misz maszem” wszystkiego, co możliwe. W swym liście do prześladowanych chrześcijan w Poncie, św. Piotr używa sformułowania: „Pozdrawia was ta, która jest w Babilonie razem z wami wybrana”. Z kolei św. Paweł powie: „głosimy w porę i nie w porę”, i doda: „głosimy Jezusa ukrzyżowanego, który jest głupstwem dla świata, zgorszeniem dla Żydów, ale dla nas mocą i mądrością Bożą”. Dzisiaj znowu mamy powrót do Babilonu, czyli - używając sformułowania Benedykta XVI - do dyktatury relatywizmu. Historia zatoczyła koło, tak jakbyśmy znajdowali się znów w punkcie „0”. A więc ponownie musimy iść do świata z jasnym przesłaniem Ewangelii.
Stąd tak aktualna jest kwestia nowej ewangelizacji społeczeństw i narodów, które ongiś przyjęły chrześcijaństwo, a dziś uległy sekularyzacji…
Ważne jest to, co pisał św. Piotr: „umiejcie uzasadnić nadzieję, która jest w nas”. Czyli niezbędne jest właściwe i zrozumiałe dla współczesnych uzasadnienie naszej wiary, apologetyka wiary. Niezbędny jest powrót do hasła św. Anzelma: „Fides quaerens intellectum” - wiara poszukująca zrozumienia’. Ale jest to o tyle trudne, że współczesny świat ucieka od rozumu. W tej sytuacji niezbędne jest świadectwo. Musimy być świadkami tego, w co wierzymy. Świadkami gotowymi na wszystko, tak jak apostołowie.
Benedykt XVI mówił, że Kościół jest „fabryką nadziei”. Czy to jest właśnie ta propozycja Kościoła dla Europy i dla świata dziś?
Nie widzę innej sensownej propozycji. Nie znam dokładnie tej wypowiedzi Benedykta, gdyż fabryka jest miejscem produkcji. Natomiast my nie produkujemy nadziei, ale otrzymujemy ją jako dar, jest ona cnotą teologalną, obok wiary i miłości. Nadzieja jest wynikiem naszego otwarcia się na działanie Ducha Świętego.
A jakie miejsce w przekazie wiary współczesnemu światu przyznałby Ksiądz Arcybiskup środowiskom inteligencji katolickiej? W II Rzeczypospolitej znakomicie wywiązywał się z tego ruch inteligencji katolickiej „Odrodzenie”. Dziś chyba jest z tym problem?
Rola ludzi „Odrodzenia” była istotna w dialogu ze środowiskami neopozytywistycznymi czy później marksistowskimi. Ale udawało im się to, gdyż członkowie „Odrodzenia” przeżywali swą wiarę w duchu personalizmu chrześcijańskiego, który proponował zupełnie inną wizję człowieka. A nabrało to szczególnego znaczenia w okresie zniewolenia komunistycznego. Zauważył to Karol Wojtyła, mówiąc, że osią sporu, jaki toczył się w Polsce po 1945 r., nie były problemy ontologiczne czy kosmologiczne, ale kwestia rozumienia człowieka: osoby ludzkiej, jej godności i wolności. Kościół mówiąc, że każda osoba ludzka obdarzona jest godnością i wolnością, trafiał do ludzi z prawdą o nich samych. Ta prawda niosła im nadzieję i wyzwolenie. Dlatego nauczanie Kościoła spotykało się z takim odzewem. Przecież ruch Solidarności był głęboko zakorzeniony w personalizmie kard. Karola Wojtyły i Prymasa Tysiąclecia. Dzisiaj świat jest inny. Ale – niezależnie od dominujących prądów filozoficznych – w każdym człowieku jest głęboko zakorzenione poczucie godności i pragnienie wolności. Także pragnienie sensu, choć często jest ono zagłuszane. Jestem przekonany, że fascynacja post-prawdą runie, podobnie jak runęła wiara w „bazę i nadbudowę”.
Środowisko krakowskie za czasów kard. Wojtyły było istotnym wsparciem dla Kościoła, w tym „Tygodnik Powszechny” i „Znak”. Dzisiaj to środowisko od myślenia wspólnie z Kościołem jest znacznie dalej. Czy Ksiądz Arcybiskup widzi szanse poważniejszego włączenia go w misję Kościoła?
Już spotkałem się z redakcjami i „Tygodnika Powszechnego”, i „Znaku”. Myślę, że było to dobre spotkanie. Zobaczymy jak ono zaowocuje, gdyż dużo zależy od tego, jak odnajdą oni swoje miejsce w Kościele. Jeśli odnajdą, byłoby to błogosławione dla wszystkich. Natomiast problemem jest autentyczny dialog. Dialog jest możliwy tylko wtedy, kiedy jasno zostaje określona tożsamość partnerów. Jest spotkaniem, którego celem jest dojście do obiektywnej prawdy. Ale by stać się świadkiem prawdy, muszę do niej dojrzewać i w pokorze jej poszukiwać. Myślę, że dla wielu środowisk pojęcie pokory jest czymś dalekim. Środowiska te stoją przed pokusą, by poczuć się elitą i mieć świadomość, że ma się wyłączność na prawdę. Biada więc temu, kto ośmieliłby się myśleć inaczej. Jednakże przy takim nastawieniu nie ma już miejsca na dialog. Można tylko słuchać samego siebie. Trzeba wrócić do tego, co przedstawił nam Paweł VI w encyklice „Ecclesiam suam” z 1964 r. A mówił, że „troska o to, by dotrzeć do braci, żadną miarą nie powinna nas doprowadzać do tego, byśmy osłabiali prawdę lub coś z niej ujmowali” (n. 88). A dialog „nie może w żadnym wypadku godzić się z zaniedbaniem obowiązku zachowania naszej wiary, a działalność apostolska absolutnie nie może prowadzić do kompromisu i ustępstw, gdy chodzi o zasady moralne” (tamże). Paweł VI wyznaczył też podstawowe kręgi dialogu, jaki winien prowadzić Kościół. Pierwszym z nich jest cała ludzkość, w tym ateiści, drugim są wyznawcy innych religii, trzecim chrześcijanie innych wyznań - bracia odłączeni, a czwartym dialog w samej wspólnocie Kościoła. Chodzi o autentyczny dialog, po to, aby Kościół rósł dzięki niemu.
Wywiad dla KAI przeprowadzili Marcin Przeciszewski i o. Stanisław Tasiemski OP.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/339817-w-debacie-publicznej-jest-mnostwo-emocji-nie-ma-mowy-czy-cos-jest-prawda-czy-nie-takich-pytan-sie-nie-stawia-alarmuje-abp-jedraszewski?strona=2