Czyli receptą jest powrót do źródeł człowieka, co odnawia także życie społeczne? Wydaje się, że potrzebę tego działania można odnieść do dzisiejszych czasów, ale kiedyś przeciwnik był jasny do określenia, można go było nazwać po imieniu, lecz dziś jest to coraz cięższe…
Tak i miał to na myśli kiedyś Ksiądz Prymas Józef Glemp, gdy podczas jednego z ostatnich spotkań z seminarzystami na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy wspominał czasy, gdy jako kleryk zaczynał jeszcze studia w na pół zburzonym budynku seminaryjnym, mówił że oni wtedy przygotowywali się w trudnych czasach i to jeszcze w warunkach narastającego ateizującego komunizmu. I powiedział klerykom: my mieliśmy łatwiej, bo wychodząc do życia jako kapłani mieliśmy świadomość, gdzie jest wróg, natomiast wy wejdziecie w życie, nie wiedząc gdzie on jest, bo jest dobrze ukryty w różnych współczesnych zjawiskach, nowych programach edukacyjnych, w tym powolnym marszu przez popkulturę. Dlatego dzisiaj jest to trudniejsze.
Osobiście mam wrażenie, że tak jak było bardzo dobrym pomysłem nawiązać, podkreślić tamten Jubileusz Chrztu Polski sprzed 50 lat, którego nie można było w pełni obchodzić, dziś natomiast mamy wolność, którą się cieszymy i którą celebrujemy. Ale mam osobiste wrażenie, że szansa została zmarnowana. Ten Jubileusz stał się obchodzony szumnie, wydano serię znaczków i pocztówek, publikacji historycznych, programów telewizyjnych, odbywały się wielkie celebracje, ale cała para poszła w dziurawą dętkę. Dlatego, że skupiliśmy się na Mieszku I, na korzeniach państwowości, a było bardzo słabe odwołanie się i refleksja na temat dzisiejszego stanu duchowości i tożsamości chrześcijańskiej Polaków. Jakby gdzieś umknęło to wielkie zadanie, które jasno przed oczami miał Ksiądz Prymas Wyszyński – wzmacniać człowieka od środka. Dzisiaj mamy emigrację zarobkową, czyli w wielu miejscach, zwłaszcza w Polsce powiatowej, wyrasta nowe pokolenie dzieci, które wychowują się bez rodziców, zostają z dziadkami, a przez to będą miały zaburzoną relację z ojcem i matką, którzy są w tym momencie w Anglii czy Skandynawii. Mamy rozpowszechniające się programy myślenia genderowego. Rodzice są zapracowani, zmęczeni pod wpływem stresu bogacenia się, a nasze społeczeństwo jest uzależnione od kredytów, więc ich troska jest skoncentrowana na ich spłacaniu, przez co uzależniają się od aksjomatu świętego spokoju - by nic się nie zmieniało i nie trzeba było ryzykować utratą pracy, zarobku – to jest stresogenne i powoduje konflikty między ludźmi, nieufność. Mamy też do czynienia z takim kształtem życia publicznego, który bardziej przypomina Burundi i Rwandę niż standardy europejski.
Powiedział Ksiądz o niewykorzystanym Jubileuszu. Wydawało się, że przecież były odpowiednio przygotowane programy duszpasterskie, które miały nas przygotować na to wydarzenie. Co należało w takim razie zrobić?
Jubileusz należało przenieść do parafii. Takim modelowym ideałem przenoszenia Ewangelii w życie ludzi było to, co robił Karol Wojtyła po powrocie z Soboru Watykańskiego, gdy od razu w swojej diecezji zorganizował synod. Celem tego poruszenia synodalnego było to, żeby ludzie nie uczyli się Soboru z samych tekstów dokumentów, ale mogli przeżyć podobne, analogiczne wydarzenie, jakie biskupi przeżyli zgromadzeni w Watykanie. Nazwali to przeżyciem seminarium Ducha Świętego, piękna Kościoła - i na tym zależało Wojtyle, by o Soborze nie informować, lecz wiernych w niego inicjować, wprowadzać. Tak samo gdy pojawiła się odpowiedź na problemy antykoncepcji, etyki seksualnej, całej burzy związanej z rewolucją seksualną. Wtedy papież Paweł VI wydał dokument w postaci encykliki „Humanae Vitae”, dotyczącej też jakości ludzkiego sposobu przekazywania życia, odniesienia się do szacunku do ludzkiego życia. I Karol Wojtyła w swoje diecezji porusza cały Kościół lokalny, by „Humanae Vitae” spoczęło w wyobraźni, świadomości i sercach ludzi.
Czyli coś całkowicie przeciwnego, co miało miejsce na Zachodzie, gdzie – jak Ksiądz pisał w jednej z książek – „owce zagryzły swojego pasterza”, atakowano papieża z powodu tej encykliki.
Tak, tam ograniczono się wyłącznie do ostrych polemik, organizowania zjazdów, katholikentagów itp. W Krakowie natomiast Wojtyła zaczął szkolić księży i teologów, specjalistów od duszpasterstwa rodzin, zadbał o dobre przygotowanie do małżeństwa, wprowadzenia w teologię ciała, przygotowywał kapłanów, którzy mieli wnosić „Humanae Vitae” do serc wiernych przy pomocy rekolekcji, misji parafialnych, a także różnych programów pracy w małych grupach w parafiach. Tego zabrakło w tym roku naszemu Kościołowi – wyobraźni przeżycia Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski. Zatrzymano się na poziomie kilku wielkich imprez o charakterze narodowo-historycznym, pewnego triumfalizmu, który miał niewiele do czynienia z tym, co przeżywają dzisiaj Polacy. Poza tym, zabrakło wyobraźni, jeżeli chodzi o przybliżenie ludzi do Chrystusa.
Dlatego potem już w trakcie trwania tego Jubileuszu zaczęły się pojawiać pewne spontaniczne inicjatywy, najczęściej oddolne, jak chociażby Wielka Pokuta, która była inicjatywą ludzi mediów katolickich, związanych z Odnową w Duchu Świętym, czy także akt uznania Jezusa Chrystusa jako Króla i Pana, na koniec Roku Świętego. Tym spontanicznym wydarzeniom lokalnym próbowano nadać potem ogólnopolskie, ogólnokościelne znaczenie. Efekt był taki, że nie zostało to włączone w cały program duszpasterski od samego początku i ludzie czuli się tym zaskoczeni. To nie miało jakby rąk i nóg, bo ludzie nie wiedzieli o co chodzi, także duszpasterze, gdy dowiadywali się na jesień, że w Niedzielę Chrystusa Króla będzie przeprowadzony akt uznania Jezusa jako Króla i Pana. Nie wiadomo było na początku, czy to ma być akt polityczny, czy to akt wiary, a można to było pięknie połączyć z praktyką odkrywania ponownego chrztu, inicjacji chrześcijańskiej. Przecież wyrzekanie się publiczne złego ducha i grzechu, a potem zwracanie się ku wschodowi, żeby przyjąć Jezusa jako jedynego Pana i Zbawiciela, to były obrzędy przygotowania bezpośredniego do chrztu w Kościele pierwotnym. Warto było do tego sięgnąć i właściwie wpisać ten akt przyjęcia Jezusa jako swojego Króla i Pana w logikę przeżywania własnej tożsamości chrzcielnej. Natomiast pojawił się na końcu i niestety taka perła została trochę zaprzepaszczona. Zwłaszcza, że miał ten wymiar najbardziej uroczysty w formie aktu, jakiego dokonali biskupi w Łagiewnikach. Ale na terenie naszych parafii, czyli najbardziej bliskich ludzkiemu życiu, ograniczono to tylko do odmówienia jakiegoś tekstu, modlitewki na koniec Mszy świętej, do czego ludzie nie zostali odpowiednio przygotowani. To trzeba było poprzedzić pewnym całym długim programem pogłębienia poprzez misje, rekolekcje, które by doprowadziły ludzi do świadomego przeżycia na nowo swojego chrztu.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czyli receptą jest powrót do źródeł człowieka, co odnawia także życie społeczne? Wydaje się, że potrzebę tego działania można odnieść do dzisiejszych czasów, ale kiedyś przeciwnik był jasny do określenia, można go było nazwać po imieniu, lecz dziś jest to coraz cięższe…
Tak i miał to na myśli kiedyś Ksiądz Prymas Józef Glemp, gdy podczas jednego z ostatnich spotkań z seminarzystami na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy wspominał czasy, gdy jako kleryk zaczynał jeszcze studia w na pół zburzonym budynku seminaryjnym, mówił że oni wtedy przygotowywali się w trudnych czasach i to jeszcze w warunkach narastającego ateizującego komunizmu. I powiedział klerykom: my mieliśmy łatwiej, bo wychodząc do życia jako kapłani mieliśmy świadomość, gdzie jest wróg, natomiast wy wejdziecie w życie, nie wiedząc gdzie on jest, bo jest dobrze ukryty w różnych współczesnych zjawiskach, nowych programach edukacyjnych, w tym powolnym marszu przez popkulturę. Dlatego dzisiaj jest to trudniejsze.
Osobiście mam wrażenie, że tak jak było bardzo dobrym pomysłem nawiązać, podkreślić tamten Jubileusz Chrztu Polski sprzed 50 lat, którego nie można było w pełni obchodzić, dziś natomiast mamy wolność, którą się cieszymy i którą celebrujemy. Ale mam osobiste wrażenie, że szansa została zmarnowana. Ten Jubileusz stał się obchodzony szumnie, wydano serię znaczków i pocztówek, publikacji historycznych, programów telewizyjnych, odbywały się wielkie celebracje, ale cała para poszła w dziurawą dętkę. Dlatego, że skupiliśmy się na Mieszku I, na korzeniach państwowości, a było bardzo słabe odwołanie się i refleksja na temat dzisiejszego stanu duchowości i tożsamości chrześcijańskiej Polaków. Jakby gdzieś umknęło to wielkie zadanie, które jasno przed oczami miał Ksiądz Prymas Wyszyński – wzmacniać człowieka od środka. Dzisiaj mamy emigrację zarobkową, czyli w wielu miejscach, zwłaszcza w Polsce powiatowej, wyrasta nowe pokolenie dzieci, które wychowują się bez rodziców, zostają z dziadkami, a przez to będą miały zaburzoną relację z ojcem i matką, którzy są w tym momencie w Anglii czy Skandynawii. Mamy rozpowszechniające się programy myślenia genderowego. Rodzice są zapracowani, zmęczeni pod wpływem stresu bogacenia się, a nasze społeczeństwo jest uzależnione od kredytów, więc ich troska jest skoncentrowana na ich spłacaniu, przez co uzależniają się od aksjomatu świętego spokoju - by nic się nie zmieniało i nie trzeba było ryzykować utratą pracy, zarobku – to jest stresogenne i powoduje konflikty między ludźmi, nieufność. Mamy też do czynienia z takim kształtem życia publicznego, który bardziej przypomina Burundi i Rwandę niż standardy europejski.
Powiedział Ksiądz o niewykorzystanym Jubileuszu. Wydawało się, że przecież były odpowiednio przygotowane programy duszpasterskie, które miały nas przygotować na to wydarzenie. Co należało w takim razie zrobić?
Jubileusz należało przenieść do parafii. Takim modelowym ideałem przenoszenia Ewangelii w życie ludzi było to, co robił Karol Wojtyła po powrocie z Soboru Watykańskiego, gdy od razu w swojej diecezji zorganizował synod. Celem tego poruszenia synodalnego było to, żeby ludzie nie uczyli się Soboru z samych tekstów dokumentów, ale mogli przeżyć podobne, analogiczne wydarzenie, jakie biskupi przeżyli zgromadzeni w Watykanie. Nazwali to przeżyciem seminarium Ducha Świętego, piękna Kościoła - i na tym zależało Wojtyle, by o Soborze nie informować, lecz wiernych w niego inicjować, wprowadzać. Tak samo gdy pojawiła się odpowiedź na problemy antykoncepcji, etyki seksualnej, całej burzy związanej z rewolucją seksualną. Wtedy papież Paweł VI wydał dokument w postaci encykliki „Humanae Vitae”, dotyczącej też jakości ludzkiego sposobu przekazywania życia, odniesienia się do szacunku do ludzkiego życia. I Karol Wojtyła w swoje diecezji porusza cały Kościół lokalny, by „Humanae Vitae” spoczęło w wyobraźni, świadomości i sercach ludzi.
Czyli coś całkowicie przeciwnego, co miało miejsce na Zachodzie, gdzie – jak Ksiądz pisał w jednej z książek – „owce zagryzły swojego pasterza”, atakowano papieża z powodu tej encykliki.
Tak, tam ograniczono się wyłącznie do ostrych polemik, organizowania zjazdów, katholikentagów itp. W Krakowie natomiast Wojtyła zaczął szkolić księży i teologów, specjalistów od duszpasterstwa rodzin, zadbał o dobre przygotowanie do małżeństwa, wprowadzenia w teologię ciała, przygotowywał kapłanów, którzy mieli wnosić „Humanae Vitae” do serc wiernych przy pomocy rekolekcji, misji parafialnych, a także różnych programów pracy w małych grupach w parafiach. Tego zabrakło w tym roku naszemu Kościołowi – wyobraźni przeżycia Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski. Zatrzymano się na poziomie kilku wielkich imprez o charakterze narodowo-historycznym, pewnego triumfalizmu, który miał niewiele do czynienia z tym, co przeżywają dzisiaj Polacy. Poza tym, zabrakło wyobraźni, jeżeli chodzi o przybliżenie ludzi do Chrystusa.
Dlatego potem już w trakcie trwania tego Jubileuszu zaczęły się pojawiać pewne spontaniczne inicjatywy, najczęściej oddolne, jak chociażby Wielka Pokuta, która była inicjatywą ludzi mediów katolickich, związanych z Odnową w Duchu Świętym, czy także akt uznania Jezusa Chrystusa jako Króla i Pana, na koniec Roku Świętego. Tym spontanicznym wydarzeniom lokalnym próbowano nadać potem ogólnopolskie, ogólnokościelne znaczenie. Efekt był taki, że nie zostało to włączone w cały program duszpasterski od samego początku i ludzie czuli się tym zaskoczeni. To nie miało jakby rąk i nóg, bo ludzie nie wiedzieli o co chodzi, także duszpasterze, gdy dowiadywali się na jesień, że w Niedzielę Chrystusa Króla będzie przeprowadzony akt uznania Jezusa jako Króla i Pana. Nie wiadomo było na początku, czy to ma być akt polityczny, czy to akt wiary, a można to było pięknie połączyć z praktyką odkrywania ponownego chrztu, inicjacji chrześcijańskiej. Przecież wyrzekanie się publiczne złego ducha i grzechu, a potem zwracanie się ku wschodowi, żeby przyjąć Jezusa jako jedynego Pana i Zbawiciela, to były obrzędy przygotowania bezpośredniego do chrztu w Kościele pierwotnym. Warto było do tego sięgnąć i właściwie wpisać ten akt przyjęcia Jezusa jako swojego Króla i Pana w logikę przeżywania własnej tożsamości chrzcielnej. Natomiast pojawił się na końcu i niestety taka perła została trochę zaprzepaszczona. Zwłaszcza, że miał ten wymiar najbardziej uroczysty w formie aktu, jakiego dokonali biskupi w Łagiewnikach. Ale na terenie naszych parafii, czyli najbardziej bliskich ludzkiemu życiu, ograniczono to tylko do odmówienia jakiegoś tekstu, modlitewki na koniec Mszy świętej, do czego ludzie nie zostali odpowiednio przygotowani. To trzeba było poprzedzić pewnym całym długim programem pogłębienia poprzez misje, rekolekcje, które by doprowadziły ludzi do świadomego przeżycia na nowo swojego chrztu.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/320755-nasz-wywiad-ks-skrzypczak-polska-znalazla-sie-na-skrzyzowaniu-wielu-waznych-procesow-jaka-bedzie-nasza-odpowiedz?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.