Ks. Jacek Międlar powinien był milczeć. Popełnił już wystarczająco dużo błędów, by mieć się nad czym zastanawiać w ciszy i samotności. Wybrał medialny blichtr. Opuścił zakon, zrzucił sutannę i pobiegł do telewizji, by nadawać na Kościół. Nie widzę najmniejszej różnicy pomiędzy jego postawą, a postawą tych, którzy wystąpili z Kościoła, by przejść na lewą stronę mocy. Ks. Międlar zapowiada, że zostanie teraz publicystą jednego z tygodników i będzie ujawniał skandaliczną prawdę o Kościele. Ile warte było dla niego kapłaństwo?
Zakneblowano mi usta, zabroniono mi mówić, zabroniono mi dać świadectwo
— żalił się Jankowi Pospieszalskiemu w programie „Warto rozmawiać”, twierdząc że właśnie te działania są dla niego najistotniejsze. Jak widać, ważniejsze niż samo kapłaństwo, niż możliwość sprawowania sakramentów. Ego, słowo, dawanie świadectwa przeważyły szalę w podejmowaniu decyzji o porzuceniu kapłaństwa. Wystawił świadectwo, które ma potężne, nie tylko duchowe, konsekwencje.
Ks. Jacek Międlar zachłysnął się samym sobą, zadławił się pychą. Dzisiejszy wywiad daje podstawy, by sądzić, że to jakaś jego stała dysfunkcja, głęboka emocjonalna niedojrzałość, która przez ostatnie miesiące karmiła się medialnym sporem. Pomagały w tym niestety niektóre konserwatywne media, robiąc z niego bohatera. Przyznam, że od samego początku irytowały mnie porównania do ks. Jerzego Popiełuszki i innych oddanych Kościołowi kapłanów, zanurzonych głęboko w pokorze i modlitwie. Dziś mam pewność, że intuicja była słuszna.
Zachwycony sobą ks. Międlar zdaje się nie widzieć tego, co stracił. Mówi, że będzie teraz dynamizował własny kapitał.
Chcę budować Kościół od dołu
— stwierdził, dodając na jednym oddechu, że Kościół jest zepsuty i „rządzony przez gejowskie lobby”. Zapowiada „przecieki”, „ujawnienia”. Przekonuje, że „mówienie prawdy nie jest pluciem na Kościół”. Nie godzi się też na nazywanie tego publicznymi donosami. Nawet, jeśli rzeczy których mówi mają miejsce, to naprawdę najwłaściwsze jest reformowanie Kościoła, będąc poza nim? Czy nie ma innej metody na walkę z demoralizacją, jak działanie w charakterze byłego księdza? W postawie ks. Międlara bardzo brakuje mi autentycznej troski i miłości, odpowiedzialności za wspólnotę Kościoła, za wiernych, którym posługiwał sakramentami. Jego wypowiedzi są wyjątkowo agresywne i buńczuczne. Nie ma w nich przestrzeni na posłuszeństwo, na wierność złożonym ślubom. Jest jakieś agresywne parcie na „ujawnianie prawdy”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Zapewniam, że takie informacje będą musiały wyciekać
— rzucił, dodając że robi to tylko z troski o Kościół. Przyznaje, że jeżeli wątki te podłapią media antykatolickie, „to tylko dlatego, żeby skłócić”. On sam ma odmienny cel. Jaki?
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ks. Jacek Międlar powinien był milczeć. Popełnił już wystarczająco dużo błędów, by mieć się nad czym zastanawiać w ciszy i samotności. Wybrał medialny blichtr. Opuścił zakon, zrzucił sutannę i pobiegł do telewizji, by nadawać na Kościół. Nie widzę najmniejszej różnicy pomiędzy jego postawą, a postawą tych, którzy wystąpili z Kościoła, by przejść na lewą stronę mocy. Ks. Międlar zapowiada, że zostanie teraz publicystą jednego z tygodników i będzie ujawniał skandaliczną prawdę o Kościele. Ile warte było dla niego kapłaństwo?
Zakneblowano mi usta, zabroniono mi mówić, zabroniono mi dać świadectwo
— żalił się Jankowi Pospieszalskiemu w programie „Warto rozmawiać”, twierdząc że właśnie te działania są dla niego najistotniejsze. Jak widać, ważniejsze niż samo kapłaństwo, niż możliwość sprawowania sakramentów. Ego, słowo, dawanie świadectwa przeważyły szalę w podejmowaniu decyzji o porzuceniu kapłaństwa. Wystawił świadectwo, które ma potężne, nie tylko duchowe, konsekwencje.
Ks. Jacek Międlar zachłysnął się samym sobą, zadławił się pychą. Dzisiejszy wywiad daje podstawy, by sądzić, że to jakaś jego stała dysfunkcja, głęboka emocjonalna niedojrzałość, która przez ostatnie miesiące karmiła się medialnym sporem. Pomagały w tym niestety niektóre konserwatywne media, robiąc z niego bohatera. Przyznam, że od samego początku irytowały mnie porównania do ks. Jerzego Popiełuszki i innych oddanych Kościołowi kapłanów, zanurzonych głęboko w pokorze i modlitwie. Dziś mam pewność, że intuicja była słuszna.
Zachwycony sobą ks. Międlar zdaje się nie widzieć tego, co stracił. Mówi, że będzie teraz dynamizował własny kapitał.
Chcę budować Kościół od dołu
— stwierdził, dodając na jednym oddechu, że Kościół jest zepsuty i „rządzony przez gejowskie lobby”. Zapowiada „przecieki”, „ujawnienia”. Przekonuje, że „mówienie prawdy nie jest pluciem na Kościół”. Nie godzi się też na nazywanie tego publicznymi donosami. Nawet, jeśli rzeczy których mówi mają miejsce, to naprawdę najwłaściwsze jest reformowanie Kościoła, będąc poza nim? Czy nie ma innej metody na walkę z demoralizacją, jak działanie w charakterze byłego księdza? W postawie ks. Międlara bardzo brakuje mi autentycznej troski i miłości, odpowiedzialności za wspólnotę Kościoła, za wiernych, którym posługiwał sakramentami. Jego wypowiedzi są wyjątkowo agresywne i buńczuczne. Nie ma w nich przestrzeni na posłuszeństwo, na wierność złożonym ślubom. Jest jakieś agresywne parcie na „ujawnianie prawdy”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Zapewniam, że takie informacje będą musiały wyciekać
— rzucił, dodając że robi to tylko z troski o Kościół. Przyznaje, że jeżeli wątki te podłapią media antykatolickie, „to tylko dlatego, żeby skłócić”. On sam ma odmienny cel. Jaki?
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/310230-gdyby-ktos-otrzymal-zadanie-przeprowadzenia-idealnej-operacji-rozlamowej-w-kosciele-zastosowalby-dokladnie-schemat-ks-miedlara?strona=1