Przywykliśmy patrzeć na Powstanie Warszawskie jako totalną klęskę na polu realnej polityki. A jeśli już ono zwyciężyło, to tylko moralnie, w perspektywie długiego trwania. Otóż właśnie to podejście do wielkiego zrywu naszej stolicy trzeba koniecznie skorygować. Historia dyplomacji pozwala nam na to dość wyraźnie. Po 74 latach od tragicznych chwil sierpnia 1944 roku najwyższa na to pora.
Nie jest tajemnicą, że jednym z najważniejszych celów, jakie stawiali przed sobą twórcy decyzji o zbrojnym wystąpieniu Warszawy, było przemówienie do świata Zachodu i ukazanie mu, że Związek Sowiecki jest zbrodniczym i zaborczym organizmem totalitarnym, który stawia sobie za cel ekspansję, przede wszystkim w Europie.
Przypomnijmy, iż prezydent Roosevelt gdzieś na przełomie 1942 i 1943 roku powziął straszliwą myśl o ustanowieniu w powojennym świecie systemu „czterech policjantów świata”. Miały go tworzyć cztery wybrane mocarstwa: Stany Zjednoczone, Związek Sowiecki, Wielka Brytania i Chiny (naonczas jeszcze niekomunistyczne). W wyobraźni autora tej koncepcji, ich współdziałanie dawałoby światu długotrwały pokój. Wszystkie sprawy rozwiązywano by na drodze negocjacji. W umyśle Roosevelta nawet nie zaświtała myśl o tym, że tak życzeniowe ujęcie przyszłości świata nie ma szans powodzenia na dłuższą metę. Pozyskanie Sowietów dla jego projektu Organizacji Narodów Zjednoczonych, które nastąpiło w Teheranie (listopad 1943), uznał amerykański prezydent za największy sukces w swej polityce i dyplomacji. Trzeba powiedzieć od razu, że na wymuszenie na nim korekty jego katastrofalnej polityki nie było żadnych szans. To stwierdzenie nie kończy jednak naszych rozważań.
Nie byłoby ścisłe sądzić, że w dyplomacji amerykańskiej nie było rzeczników modyfikacji Rooseveltowskiego kursu. Jednym z nich był na pewno William Bullitt – były ambasador w Moskwie i Paryżu – który postrzegał Stalina jako „kaukaskiego złodzieja” i mówił o tym w Białym Domu. Niewiele jednak mogły pomóc wszelkie głosy krytyków Sowietów, gdyż politykę zagraniczną prowadził właściwie jednoosobowo sam prezydent. Ale nie oznacza to że w administracji i dyplomacji nie było krytyków jego „linii”.
W sierpniu 1944 r., czyli w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego, tylko dwadzieścia procent społeczeństwa amerykańskiego opowiadało się za poglądem, iż ZSRR usiłuje narzucić komunizm jako system rządów narodom europejskim. Wpływowy dziennik „Washington Times-Herald” pisał w tym czasie jakże dobitnie:
Nie obchodzi nas, że Rosja jest komunistyczna u siebie — ale nie podobałyby się nam usiłowania Rosji przesiedlenia rewolucji do nas.
Ale właśnie jesienią 1944 r. – pod wpływem powstania w polskiej stolicy – pojawiły się w dyplomacji amerykańskiej pierwsze głosy na rzecz uznania Sowietów nie za partnera i alianta na czas powojenny, lecz za rywala i przeciwnika. Niemający za sobą zbyt bogatych doświadczeń jako dyplomata, ambasador w Moskwie Laurence Steinhardt (1939—1941) słusznie zdobył się na stwierdzenie, iż doświadczenie go uczy, że Sowieci „reagują tylko na siłę”. Myśl o tym, że stalinowska Rosja nie będzie aliantem Ameryki w realiach przyszłego pokoju wyraził jasno późniejszy architekt strategii „powstrzymywania” George F. Kennan w przenikliwym memorandum: Russia – seven years later z września 1944 r., a przeznaczonym dla ambasadora USA w Moskwie Harrimana (1943—1946). Tekst Kennana zawierał ostrożne stwierdzenie, że Rosja Stalina będzie „ciężkim partnerem”, bowiem jej ustrój i mentalność ludności są „niepojęte dla Ameryki”.
Pod datą 18 września 1944 roku Kennan zanotował w swym Diariuszu, że zbudowanie własnej strefy wpływów pozostaje warunkiem „sine qua non sowieckiej powojennej polityki” zagranicznej. Już po latach, podejmując polskiego historyka Janusza Kazimierza Zawodnego, Kennan, wyznał mu, że u niego pierwsza myśl o Sowietach jako nieprzyjacielu Stanów Zjednoczonych zrodziła się pod wpływem lekcji Powstania Warszawskiego. Sowieckie żądania terytorialne do Polski (obejmujące jej ziemie wschodnie) nie robiły w Waszyngtonie większego wrażenia. Ale już odmowa na udostępnienie lotnisk za Bugiem dla samolotów niosących dostawy dla polskich powstańców – wywołała silne poczucie zwątpienia w przyjaźń i partnerstwo państwa Stalina. Odważył się nawet sugerować swemu rządowi, aby skierować do Polski międzynarodowe siły”.
(…) zwycięstwo Aliantów w tej wojnie było od samego początku obciążone tym, że Alianci nie byli dość silni, aby pokonać Hitlera bez udziału Związku Sowieckiego. W tej sytuacji nie byli w stanie zająć wyraźnego stanowiska w sprawie swoich początkowych celów wojennych. Musieli pójść na kompromis z politycznymi celami reżimu Stalina. To ich postawiło w fałszywym i pełnym hipokryzji położeniu. Polska była najbardziej widocznym tego przykładem
— stwierdził Kennan w rozmowie z Zawodnym.
Kennan wspominał o Powstaniu Warszawskim jako swoistym przełomie w postrzeganiu celów sowieckiej Rosji z perspektywy twórców polityki mocarstw anglosaskich. Przełom ten był potrzebny, stał się dla wielu dyplomatów otrzeźwieniem.
Niewątpliwie losy Powstania Warszawskiego rzuciły sporo nowego światła na politykę Stalina wobec Polski. I tak w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. ambasador amerykański w Moskwie William Averell Harriman był zdania, że udzielenie pomocy Powstaniu jest niemożliwe z powodów militarnych — ponieważ zdobycie Warszawy nie wchodziło w grę. Niebawem jednak przestał mieć złudzenia co do polityki Stalina. W ważnej w depeszy do Trumana z 10 stycznia 1945 r. pisał bardzo jasno o dążeniach zaborczych Sowietów. Uważał, iż „istotną sprawą jest to, czy Stany będą odpowiedzialne za program sowieckiej dominacji nad Polską”. Inny dyplomata, Charles Bohlen, którego wspomnienia Witness to History pozostają historykom od dawna znane, wypowiadał wówczas podobne poglądy jak cytowany przez nas Kennan.
Pod silnym wrażeniem stłumienia Powstania Warszawskiego – opuszczonego przez mocarstwa sprzymierzone George Orwell napisał zwracając się do przywódców Zachodu jakże emocjonalnie:
Pamiętajcie, że płaci się zawsze za nieuczciwość i za tchórzostwo. Niech wam się nie wydaje, że możecie latami okadzać reżym sowiecki, a potem jak gdyby nic wrócić do umysłowej przyzwoitości. Kurwa będzie zawsze kurwą. Nie ma dziś na świecie rzeczy ważniejszej od przyjaźni i współpracy anglo-rosyjskiej, ale umacnia ją tylko przemawianie bez ogródek.
Jak wiemy, Stalin nie zgodził się na lądowanie za Bugiem samolotów alianckich niosących pomoc powstańcom w Warszawie. Brytyjski dyplomata i historyk dyplomacji Harold Nicolson zauważył wówczas w swym diariuszu, iż chodzi tu o „starcie” z powierzchni polskiego ruchu oporu rękami Niemców.
To tragedia, że taka niezmierna potęga jest w rękach ludzi bezrozumnych i nieuczciwych.
Powstanie polskie w Warszawie to ponury problem. My i Amerykanie usiłujemy udzielić pomocy we wszelki możliwy sposób, w czasie dostaw lotniczych utraciliśmy trzydzieści procent samolotów (…). Rosjanie są głusi na wszelkie prośby i zdeterminowani umyć ręce od tego wszystkiego
— napisał w swoim Diariuszu sekretarz Churchilla John Colville.
Zbrodnia katyńska i Powstanie Warszawskie dały nowy asumpt do rozważań wokół zderzenia zasad moralnych i reguł Realpolitik w dyplomacji mocarstw anglosaskich, związanych sojuszem z totalitarnym Związkiem Sowieckim przeciw Hitlerowi.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przywykliśmy patrzeć na Powstanie Warszawskie jako totalną klęskę na polu realnej polityki. A jeśli już ono zwyciężyło, to tylko moralnie, w perspektywie długiego trwania. Otóż właśnie to podejście do wielkiego zrywu naszej stolicy trzeba koniecznie skorygować. Historia dyplomacji pozwala nam na to dość wyraźnie. Po 74 latach od tragicznych chwil sierpnia 1944 roku najwyższa na to pora.
Nie jest tajemnicą, że jednym z najważniejszych celów, jakie stawiali przed sobą twórcy decyzji o zbrojnym wystąpieniu Warszawy, było przemówienie do świata Zachodu i ukazanie mu, że Związek Sowiecki jest zbrodniczym i zaborczym organizmem totalitarnym, który stawia sobie za cel ekspansję, przede wszystkim w Europie.
Przypomnijmy, iż prezydent Roosevelt gdzieś na przełomie 1942 i 1943 roku powziął straszliwą myśl o ustanowieniu w powojennym świecie systemu „czterech policjantów świata”. Miały go tworzyć cztery wybrane mocarstwa: Stany Zjednoczone, Związek Sowiecki, Wielka Brytania i Chiny (naonczas jeszcze niekomunistyczne). W wyobraźni autora tej koncepcji, ich współdziałanie dawałoby światu długotrwały pokój. Wszystkie sprawy rozwiązywano by na drodze negocjacji. W umyśle Roosevelta nawet nie zaświtała myśl o tym, że tak życzeniowe ujęcie przyszłości świata nie ma szans powodzenia na dłuższą metę. Pozyskanie Sowietów dla jego projektu Organizacji Narodów Zjednoczonych, które nastąpiło w Teheranie (listopad 1943), uznał amerykański prezydent za największy sukces w swej polityce i dyplomacji. Trzeba powiedzieć od razu, że na wymuszenie na nim korekty jego katastrofalnej polityki nie było żadnych szans. To stwierdzenie nie kończy jednak naszych rozważań.
Nie byłoby ścisłe sądzić, że w dyplomacji amerykańskiej nie było rzeczników modyfikacji Rooseveltowskiego kursu. Jednym z nich był na pewno William Bullitt – były ambasador w Moskwie i Paryżu – który postrzegał Stalina jako „kaukaskiego złodzieja” i mówił o tym w Białym Domu. Niewiele jednak mogły pomóc wszelkie głosy krytyków Sowietów, gdyż politykę zagraniczną prowadził właściwie jednoosobowo sam prezydent. Ale nie oznacza to że w administracji i dyplomacji nie było krytyków jego „linii”.
W sierpniu 1944 r., czyli w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego, tylko dwadzieścia procent społeczeństwa amerykańskiego opowiadało się za poglądem, iż ZSRR usiłuje narzucić komunizm jako system rządów narodom europejskim. Wpływowy dziennik „Washington Times-Herald” pisał w tym czasie jakże dobitnie:
Nie obchodzi nas, że Rosja jest komunistyczna u siebie — ale nie podobałyby się nam usiłowania Rosji przesiedlenia rewolucji do nas.
Ale właśnie jesienią 1944 r. – pod wpływem powstania w polskiej stolicy – pojawiły się w dyplomacji amerykańskiej pierwsze głosy na rzecz uznania Sowietów nie za partnera i alianta na czas powojenny, lecz za rywala i przeciwnika. Niemający za sobą zbyt bogatych doświadczeń jako dyplomata, ambasador w Moskwie Laurence Steinhardt (1939—1941) słusznie zdobył się na stwierdzenie, iż doświadczenie go uczy, że Sowieci „reagują tylko na siłę”. Myśl o tym, że stalinowska Rosja nie będzie aliantem Ameryki w realiach przyszłego pokoju wyraził jasno późniejszy architekt strategii „powstrzymywania” George F. Kennan w przenikliwym memorandum: Russia – seven years later z września 1944 r., a przeznaczonym dla ambasadora USA w Moskwie Harrimana (1943—1946). Tekst Kennana zawierał ostrożne stwierdzenie, że Rosja Stalina będzie „ciężkim partnerem”, bowiem jej ustrój i mentalność ludności są „niepojęte dla Ameryki”.
Pod datą 18 września 1944 roku Kennan zanotował w swym Diariuszu, że zbudowanie własnej strefy wpływów pozostaje warunkiem „sine qua non sowieckiej powojennej polityki” zagranicznej. Już po latach, podejmując polskiego historyka Janusza Kazimierza Zawodnego, Kennan, wyznał mu, że u niego pierwsza myśl o Sowietach jako nieprzyjacielu Stanów Zjednoczonych zrodziła się pod wpływem lekcji Powstania Warszawskiego. Sowieckie żądania terytorialne do Polski (obejmujące jej ziemie wschodnie) nie robiły w Waszyngtonie większego wrażenia. Ale już odmowa na udostępnienie lotnisk za Bugiem dla samolotów niosących dostawy dla polskich powstańców – wywołała silne poczucie zwątpienia w przyjaźń i partnerstwo państwa Stalina. Odważył się nawet sugerować swemu rządowi, aby skierować do Polski międzynarodowe siły”.
(…) zwycięstwo Aliantów w tej wojnie było od samego początku obciążone tym, że Alianci nie byli dość silni, aby pokonać Hitlera bez udziału Związku Sowieckiego. W tej sytuacji nie byli w stanie zająć wyraźnego stanowiska w sprawie swoich początkowych celów wojennych. Musieli pójść na kompromis z politycznymi celami reżimu Stalina. To ich postawiło w fałszywym i pełnym hipokryzji położeniu. Polska była najbardziej widocznym tego przykładem
— stwierdził Kennan w rozmowie z Zawodnym.
Kennan wspominał o Powstaniu Warszawskim jako swoistym przełomie w postrzeganiu celów sowieckiej Rosji z perspektywy twórców polityki mocarstw anglosaskich. Przełom ten był potrzebny, stał się dla wielu dyplomatów otrzeźwieniem.
Niewątpliwie losy Powstania Warszawskiego rzuciły sporo nowego światła na politykę Stalina wobec Polski. I tak w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. ambasador amerykański w Moskwie William Averell Harriman był zdania, że udzielenie pomocy Powstaniu jest niemożliwe z powodów militarnych — ponieważ zdobycie Warszawy nie wchodziło w grę. Niebawem jednak przestał mieć złudzenia co do polityki Stalina. W ważnej w depeszy do Trumana z 10 stycznia 1945 r. pisał bardzo jasno o dążeniach zaborczych Sowietów. Uważał, iż „istotną sprawą jest to, czy Stany będą odpowiedzialne za program sowieckiej dominacji nad Polską”. Inny dyplomata, Charles Bohlen, którego wspomnienia Witness to History pozostają historykom od dawna znane, wypowiadał wówczas podobne poglądy jak cytowany przez nas Kennan.
Pod silnym wrażeniem stłumienia Powstania Warszawskiego – opuszczonego przez mocarstwa sprzymierzone George Orwell napisał zwracając się do przywódców Zachodu jakże emocjonalnie:
Pamiętajcie, że płaci się zawsze za nieuczciwość i za tchórzostwo. Niech wam się nie wydaje, że możecie latami okadzać reżym sowiecki, a potem jak gdyby nic wrócić do umysłowej przyzwoitości. Kurwa będzie zawsze kurwą. Nie ma dziś na świecie rzeczy ważniejszej od przyjaźni i współpracy anglo-rosyjskiej, ale umacnia ją tylko przemawianie bez ogródek.
Jak wiemy, Stalin nie zgodził się na lądowanie za Bugiem samolotów alianckich niosących pomoc powstańcom w Warszawie. Brytyjski dyplomata i historyk dyplomacji Harold Nicolson zauważył wówczas w swym diariuszu, iż chodzi tu o „starcie” z powierzchni polskiego ruchu oporu rękami Niemców.
To tragedia, że taka niezmierna potęga jest w rękach ludzi bezrozumnych i nieuczciwych.
Powstanie polskie w Warszawie to ponury problem. My i Amerykanie usiłujemy udzielić pomocy we wszelki możliwy sposób, w czasie dostaw lotniczych utraciliśmy trzydzieści procent samolotów (…). Rosjanie są głusi na wszelkie prośby i zdeterminowani umyć ręce od tego wszystkiego
— napisał w swoim Diariuszu sekretarz Churchilla John Colville.
Zbrodnia katyńska i Powstanie Warszawskie dały nowy asumpt do rozważań wokół zderzenia zasad moralnych i reguł Realpolitik w dyplomacji mocarstw anglosaskich, związanych sojuszem z totalitarnym Związkiem Sowieckim przeciw Hitlerowi.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/406238-tylko-u-nas-prof-kornat-o-powstaniu-warszawskim