Narodowe Święto Niepodległości 11 listopada to najlepszy dzień na to, aby podjąć refleksję nad historią bohaterów tamtych czasów. Nie tylko tych odgrywających pierwszoplanowe role, jak marszałek Józef Piłsudski czy Roman Dmowski, ale także zwykłych ludzi zaangażowanych w tamte ważne dla naszego kraju wydarzenia.
Do takich postaci należy Henryk Wollenberg, żołnierz Legionów Józefa Piłsudskiego, a prywatnie mój pradziadek. Żołnierz-ochotnik, który wziął udział w takich znanych historycznych wydarzeniach, jak bitwa pod Kostiuchnówką czy tzw. kryzys przysięgowy. Myślę, że przywołanie jego wspomnień z lat 1915-1918 pomoże przybliżyć mentalność Polaków tamtych czasów.
Na wstępie podkreślę, że mój pradziadek zmarł w 1991 w wieku 94 lat, a zaprezentowane w tym artykule wspomnienia pochodzą z nagrań rozmów, jakie mój tata prowadził z pradziadkiem w latach 80-tych.
Henryk Wollenberg urodził się w 1897 roku w Czeladzi na Śląsku. Jego ojciec Ferdynand pracował jako górnik, a matka zajmowała się domem – nie była to zatem elita społeczna, ale zwyczajna, polska rodzina. Mimo to, Henryk w roku 1915, jako jeszcze 17-letni chłopak, w tajemnicy przed rodzicami zaciągnął się do Legionów. Warto w tym momencie przywołać jego wspomnienia z tego wydarzenia:
Był to rok 1915. Do tej miejscowości, gdzie ja mieszkałem, przyszła patrol Legionowa – z moim byłym nauczycielem Prohaską. Był majorem. Więc kolega mój przyleciał i mówi tak: „Patrol legionowa jest! Tam na Placu Urzędniczym!”. Ja tam poleciałem. Patrzę, rzeczywiście patrol jest. Nauczyciel popatrzył tak na nas i powiedział: „No, ja swój obowiązek spełniłem. No a wy?”. My się nic nie odezwaliśmy, ale potem, jak już ta patrol odeszła… Popatrzyliśmy jeden na drugiego… Niejaki Bednarski był (razem z nim wstąpiłem do Legionów). Ja powiedziałem:: „No jak? Uciekacie?”. On odpowiedział tak: „W nocy. Jakąś bieliznę trzeba zabrać…”. No i tak było. Zrobiła się noc, wszystko spało. A na nieszczęście taka cholera ta komoda była – bo to dawniej komody były – co tę szufladę otworzę, to ona piszczy. Ojciec krzyczy: „Co tam?!” Cholera, pomyślałem, na nic. Ale spokój. Za jakąś chwilę, przeczekałem… Znów matka… Pomyślałem: „Cholera, nie uda się”. Żeby mnie nie zobaczyli, bo będą myśleć Bóg wie co. Po przeczekaniu tego, za jakąś tam chwilę, otworzyłem tę szufladę. Udało mi się. Wziąłem bieliznę ze sobą no i tak ubrany byłem, bo to była niedziela. Rano matka się mnie zapytała: „Gdzie ty idziesz?”. Odpowiedziałem: „Idę do Dąbrowy Górniczej, bo tam jest Odpust Kościuszkowski. Będzie tam muzyka, na harfie będą grać, śpiewy mają być, deklamacje…”. I jak poszedłem, tak więcej nie wróciłem.
Warto zauważyć to niezwykłe zjawisko – jak bardzo tamto pokolenie miało w sercu Polskę, której na oczy nie widziało, ale o której wiedziało, że trzeba o nią walczyć. Dla dorastającego Henryka Powstanie Styczniowe, poprzedni wielki zryw niepodległościowy, to była przecież odległa historia sprzed kilkudziesięciu lat.
Podczas rekrutacji pradziadek został przydzielony do 4 Pułku Piechoty, który wchodził w skład III Brygady Legionów Polskich. Po dwumiesięcznym szkoleniu w Radomsku, pułk został wysłany na front pod Jastków-Józefów. W wyniku skutecznej ofensywy, Henryk Wollenberg znalazł się na Wołyniu, gdzie brał m.in. udział w bitwie pod Kostiuchnówką. W 1916 roku polskie wojska znalazły się pod Sitowiczami, gdzie zostały zdecydowanie zaatakowane przez Rosjan.
Znaleźliśmy się w roku 1916 pod Sitowiczami. Tam nas Moskale zaatakowali ogromną siłą, bo Brusiłow, rosyjski generał, zaczął ofensywę. W tej bitwie Moskale przerwali front Austriakom i zaczęli obtaczać dookoła. Komenda austriacka wydała Komendantowi rozkaz cofnięcia się – bo Moskale przerwali front – na co Piłsudski odpowiedział: „Mam jeszcze czas, wytrzymam”. W ostatniej chwili, gdy już Moskale zaczęli nasz obtaczać ze wszystkich stron, zaczęliśmy się na gwałt cofać. Dlatego, że przez drogę leśną, cośmy się cofali, tam już były trupy austriackie i rosyjskie. Już się bili, a my jeszcze się nie cofnęli. Nie chciał się Piłsudski cofnąć. Cofnęliśmy się w końcu znad Styru nad Stochód – kilometrów 50. Wleźliśmy do okopów – starych, niemieckich z 14-ego roku. I oprócz tego obtoczeni ze wszystkim stron - tam błota były. Moskale nam nic nie mogli zrobić. Co chcieli się przeprawić przez te błota, to się potopili. Dali spokój. Ponieważ Moskale nie mogli zdobyć tych okopów, zaczął się front pozycyjny. Znaczy, ostrzeliwanie tylko patroli było. I to trwało przez cały rok 16-ty.
Przebywając w owych okopach, Henryk Wollenberg zachorował na tzw. kurzą ślepotę – brak widzenia o zmroku i przy słabym oświetleniu. To choroba, której przyczyną są m.in. niedożywienie i brak witamin. Został wysłany do szpitala w Lublinie, a następnie znalazł się w Szpitalu Rekonwalescentów w Kamińsku. Po wyleczeniu, został włączony już nie do 4 Pułku Piechoty, ale 1 Pułku Artylerii (to była już I Brygada Legionów Polskich). Pułk stacjonował w Garwolinie, gdzie w roku 1917 miał miejsce słynny tzw. kryzys przysięgowy. Pradziadek całe wydarzenie opisał tak:
Niemcy przysięgę ułożyli, i ta przysięga wyglądała tak: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu, Cesarzowi Wilhelmowi jako Królowi Polskiemu…”. Na to się nasza Bateria zgodzić nie chciała i oficerowie nasi mówią tak: „Żaden Wilhelm nie może być Królem Polski, nie chcemy o tym słuchać! Żeby ani jeden nie przysiągł!”. Nie przysięgliśmy, ani jeden człowiek. Po komendzie: „Czy zgadzacie się na taką przysięgę, trzy kroki wystąp!”. Żaden nie wystąpił. Powtórna komenda: „Kto się na taką przysięgę zgadza, trzy kroki wystąp!”. Znowu nikt. Trzecia komenda: „Kto się na taką przysięgę zgadza…”. Znów nic. Beseler, Gubernator Warszawski, który odbierał tą komendę, najpierw się zrobił blady, potem czerwony. Nie wiedział jak wyleźć z tego interesu, tylko bąknął: „Danke!”, czyli po polsku „dziękuję”. Nasi oficerowie przełożyli to na Polski: „Pan Gubernator Warszawski dziękuje za przysięgę!”. Wsiadł w samochód, pojechał.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Narodowe Święto Niepodległości 11 listopada to najlepszy dzień na to, aby podjąć refleksję nad historią bohaterów tamtych czasów. Nie tylko tych odgrywających pierwszoplanowe role, jak marszałek Józef Piłsudski czy Roman Dmowski, ale także zwykłych ludzi zaangażowanych w tamte ważne dla naszego kraju wydarzenia.
Do takich postaci należy Henryk Wollenberg, żołnierz Legionów Józefa Piłsudskiego, a prywatnie mój pradziadek. Żołnierz-ochotnik, który wziął udział w takich znanych historycznych wydarzeniach, jak bitwa pod Kostiuchnówką czy tzw. kryzys przysięgowy. Myślę, że przywołanie jego wspomnień z lat 1915-1918 pomoże przybliżyć mentalność Polaków tamtych czasów.
Na wstępie podkreślę, że mój pradziadek zmarł w 1991 w wieku 94 lat, a zaprezentowane w tym artykule wspomnienia pochodzą z nagrań rozmów, jakie mój tata prowadził z pradziadkiem w latach 80-tych.
Henryk Wollenberg urodził się w 1897 roku w Czeladzi na Śląsku. Jego ojciec Ferdynand pracował jako górnik, a matka zajmowała się domem – nie była to zatem elita społeczna, ale zwyczajna, polska rodzina. Mimo to, Henryk w roku 1915, jako jeszcze 17-letni chłopak, w tajemnicy przed rodzicami zaciągnął się do Legionów. Warto w tym momencie przywołać jego wspomnienia z tego wydarzenia:
Był to rok 1915. Do tej miejscowości, gdzie ja mieszkałem, przyszła patrol Legionowa – z moim byłym nauczycielem Prohaską. Był majorem. Więc kolega mój przyleciał i mówi tak: „Patrol legionowa jest! Tam na Placu Urzędniczym!”. Ja tam poleciałem. Patrzę, rzeczywiście patrol jest. Nauczyciel popatrzył tak na nas i powiedział: „No, ja swój obowiązek spełniłem. No a wy?”. My się nic nie odezwaliśmy, ale potem, jak już ta patrol odeszła… Popatrzyliśmy jeden na drugiego… Niejaki Bednarski był (razem z nim wstąpiłem do Legionów). Ja powiedziałem:: „No jak? Uciekacie?”. On odpowiedział tak: „W nocy. Jakąś bieliznę trzeba zabrać…”. No i tak było. Zrobiła się noc, wszystko spało. A na nieszczęście taka cholera ta komoda była – bo to dawniej komody były – co tę szufladę otworzę, to ona piszczy. Ojciec krzyczy: „Co tam?!” Cholera, pomyślałem, na nic. Ale spokój. Za jakąś chwilę, przeczekałem… Znów matka… Pomyślałem: „Cholera, nie uda się”. Żeby mnie nie zobaczyli, bo będą myśleć Bóg wie co. Po przeczekaniu tego, za jakąś tam chwilę, otworzyłem tę szufladę. Udało mi się. Wziąłem bieliznę ze sobą no i tak ubrany byłem, bo to była niedziela. Rano matka się mnie zapytała: „Gdzie ty idziesz?”. Odpowiedziałem: „Idę do Dąbrowy Górniczej, bo tam jest Odpust Kościuszkowski. Będzie tam muzyka, na harfie będą grać, śpiewy mają być, deklamacje…”. I jak poszedłem, tak więcej nie wróciłem.
Warto zauważyć to niezwykłe zjawisko – jak bardzo tamto pokolenie miało w sercu Polskę, której na oczy nie widziało, ale o której wiedziało, że trzeba o nią walczyć. Dla dorastającego Henryka Powstanie Styczniowe, poprzedni wielki zryw niepodległościowy, to była przecież odległa historia sprzed kilkudziesięciu lat.
Podczas rekrutacji pradziadek został przydzielony do 4 Pułku Piechoty, który wchodził w skład III Brygady Legionów Polskich. Po dwumiesięcznym szkoleniu w Radomsku, pułk został wysłany na front pod Jastków-Józefów. W wyniku skutecznej ofensywy, Henryk Wollenberg znalazł się na Wołyniu, gdzie brał m.in. udział w bitwie pod Kostiuchnówką. W 1916 roku polskie wojska znalazły się pod Sitowiczami, gdzie zostały zdecydowanie zaatakowane przez Rosjan.
Znaleźliśmy się w roku 1916 pod Sitowiczami. Tam nas Moskale zaatakowali ogromną siłą, bo Brusiłow, rosyjski generał, zaczął ofensywę. W tej bitwie Moskale przerwali front Austriakom i zaczęli obtaczać dookoła. Komenda austriacka wydała Komendantowi rozkaz cofnięcia się – bo Moskale przerwali front – na co Piłsudski odpowiedział: „Mam jeszcze czas, wytrzymam”. W ostatniej chwili, gdy już Moskale zaczęli nasz obtaczać ze wszystkich stron, zaczęliśmy się na gwałt cofać. Dlatego, że przez drogę leśną, cośmy się cofali, tam już były trupy austriackie i rosyjskie. Już się bili, a my jeszcze się nie cofnęli. Nie chciał się Piłsudski cofnąć. Cofnęliśmy się w końcu znad Styru nad Stochód – kilometrów 50. Wleźliśmy do okopów – starych, niemieckich z 14-ego roku. I oprócz tego obtoczeni ze wszystkim stron - tam błota były. Moskale nam nic nie mogli zrobić. Co chcieli się przeprawić przez te błota, to się potopili. Dali spokój. Ponieważ Moskale nie mogli zdobyć tych okopów, zaczął się front pozycyjny. Znaczy, ostrzeliwanie tylko patroli było. I to trwało przez cały rok 16-ty.
Przebywając w owych okopach, Henryk Wollenberg zachorował na tzw. kurzą ślepotę – brak widzenia o zmroku i przy słabym oświetleniu. To choroba, której przyczyną są m.in. niedożywienie i brak witamin. Został wysłany do szpitala w Lublinie, a następnie znalazł się w Szpitalu Rekonwalescentów w Kamińsku. Po wyleczeniu, został włączony już nie do 4 Pułku Piechoty, ale 1 Pułku Artylerii (to była już I Brygada Legionów Polskich). Pułk stacjonował w Garwolinie, gdzie w roku 1917 miał miejsce słynny tzw. kryzys przysięgowy. Pradziadek całe wydarzenie opisał tak:
Niemcy przysięgę ułożyli, i ta przysięga wyglądała tak: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu, Cesarzowi Wilhelmowi jako Królowi Polskiemu…”. Na to się nasza Bateria zgodzić nie chciała i oficerowie nasi mówią tak: „Żaden Wilhelm nie może być Królem Polski, nie chcemy o tym słuchać! Żeby ani jeden nie przysiągł!”. Nie przysięgliśmy, ani jeden człowiek. Po komendzie: „Czy zgadzacie się na taką przysięgę, trzy kroki wystąp!”. Żaden nie wystąpił. Powtórna komenda: „Kto się na taką przysięgę zgadza, trzy kroki wystąp!”. Znowu nikt. Trzecia komenda: „Kto się na taką przysięgę zgadza…”. Znów nic. Beseler, Gubernator Warszawski, który odbierał tą komendę, najpierw się zrobił blady, potem czerwony. Nie wiedział jak wyleźć z tego interesu, tylko bąknął: „Danke!”, czyli po polsku „dziękuję”. Nasi oficerowie przełożyli to na Polski: „Pan Gubernator Warszawski dziękuje za przysięgę!”. Wsiadł w samochód, pojechał.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/366515-historia-henryka-wollenberga-zolnierza-legionow-jozefa-pilsudskiego-a-prywatnie-mojego-pradziadka-zaden-wilhelm-nie-moze-byc-krolem-polski?strona=1