W wielu miasteczkach Wielkopolski obronę organizowali harcerze, straż pożarna, organizacje strzeleckie i Sokół, czy osoby, które przeszły przeszkolenie z przysposobienia obronnego. W Kłecku obrona zorganizowana m. in. przez harcerzy i Sokół nie wpuściła Niemców do miasta. Później w odwecie Niemcy rozstrzelali 110 mieszkańców miasteczka. Jesienią 1939 r. Niemcy zamordowali wielu mieszkańców wielkopolskich miasteczek, wymordowali praktycznie całą inteligencję, mieli przygotowane listy kogo mają zlikwidować
— mówi ochotnik Batalionu Obrony Narodowej „Opalenica” w Wielkopolsce Jan Podhorski (ur. 1921 r.) w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: W 1939 r. mieszkał pan w Rakoniewicach (powiat wolsztyński) w Wielkopolsce. Jak pan wspomina 1 września 1939 r.?
Gen. Jan Podhorski: 1 września minął w spokoju, Niemcy nie atakowali Polski od zachodu, odcinali Wielkopolskę od reszty kraju. 15 sierpnia 1939 r. zgłosiłem się na ochotnika do Batalionu Obrony Narodowej, odpowiednika Wojsk Obrony Terytorialnej. Od 31 sierpnia 1939 r. zajmowałem się pilnowaniem i eskortowaniem internowanych Niemców do Poznania. Byli podejrzewani o działalność w piątej kolumny niemieckiej w Wielkopolsce. Po drodze jednak zgłosiłem się do normalnej, wojennej służby w Obronie Narodowej, gdzie zostałem przydzielony do zwiadu kolarskiego.
W działalność antyniemiecką zaangażowałem się w 1938 r. dzięki nauczycielowi języka polskiego w moim gimnazjum w Wolsztynie. Później był wykładowcą w szkole Cichociemnych w Anglii. Niestety nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska.
Czym się pan zajmował w zwiadzie kolarskim?
Zwiad był w sile plutonu, ale często miał liczebność tylko 18 osób, czyli drużyny. Byliśmy jednostką mobilną, sprawnie poruszającą się po terenie. Zajmowaliśmy się namierzaniem i chwytaniem desantu niemieckiego zrzucanego w Wielkopolsce. Spadochroniarze byli zrzucani z bronią przeznaczoną dla niemieckiej mniejszości. Niemcy w wieku poborowym uciekali do Rzeszy, przechodzili przeszkolenie wojskowe i w sierpniu 1939 r. wracali masowo do swoich domów rodzinnych. W przygranicznych miasteczkach Wielkopolski mieszkało średnio 18-19 proc. Niemców, co piąty mieszkaniec był Niemcem. Ale były też miejscowości, gdzie ten odsetek był znacznie wyższy. Niedaleko moich rodzinnych Rakoniewic, była miejscowość, w której mieszkało aż 85 proc. Niemców. W innej miejscowości, w Tarnowej, Niemców i Polaków było po 50 proc. Kiedy wkroczyły do niej wojska niemieckie, zamordowano blisko 1/5 naszych rodaków, mimo że nie brali udziału w walkach.
Czytaj dalej na następnej stronie ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W wielu miasteczkach Wielkopolski obronę organizowali harcerze, straż pożarna, organizacje strzeleckie i Sokół, czy osoby, które przeszły przeszkolenie z przysposobienia obronnego. W Kłecku obrona zorganizowana m. in. przez harcerzy i Sokół nie wpuściła Niemców do miasta. Później w odwecie Niemcy rozstrzelali 110 mieszkańców miasteczka. Jesienią 1939 r. Niemcy zamordowali wielu mieszkańców wielkopolskich miasteczek, wymordowali praktycznie całą inteligencję, mieli przygotowane listy kogo mają zlikwidować
— mówi ochotnik Batalionu Obrony Narodowej „Opalenica” w Wielkopolsce Jan Podhorski (ur. 1921 r.) w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: W 1939 r. mieszkał pan w Rakoniewicach (powiat wolsztyński) w Wielkopolsce. Jak pan wspomina 1 września 1939 r.?
Gen. Jan Podhorski: 1 września minął w spokoju, Niemcy nie atakowali Polski od zachodu, odcinali Wielkopolskę od reszty kraju. 15 sierpnia 1939 r. zgłosiłem się na ochotnika do Batalionu Obrony Narodowej, odpowiednika Wojsk Obrony Terytorialnej. Od 31 sierpnia 1939 r. zajmowałem się pilnowaniem i eskortowaniem internowanych Niemców do Poznania. Byli podejrzewani o działalność w piątej kolumny niemieckiej w Wielkopolsce. Po drodze jednak zgłosiłem się do normalnej, wojennej służby w Obronie Narodowej, gdzie zostałem przydzielony do zwiadu kolarskiego.
W działalność antyniemiecką zaangażowałem się w 1938 r. dzięki nauczycielowi języka polskiego w moim gimnazjum w Wolsztynie. Później był wykładowcą w szkole Cichociemnych w Anglii. Niestety nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska.
Czym się pan zajmował w zwiadzie kolarskim?
Zwiad był w sile plutonu, ale często miał liczebność tylko 18 osób, czyli drużyny. Byliśmy jednostką mobilną, sprawnie poruszającą się po terenie. Zajmowaliśmy się namierzaniem i chwytaniem desantu niemieckiego zrzucanego w Wielkopolsce. Spadochroniarze byli zrzucani z bronią przeznaczoną dla niemieckiej mniejszości. Niemcy w wieku poborowym uciekali do Rzeszy, przechodzili przeszkolenie wojskowe i w sierpniu 1939 r. wracali masowo do swoich domów rodzinnych. W przygranicznych miasteczkach Wielkopolski mieszkało średnio 18-19 proc. Niemców, co piąty mieszkaniec był Niemcem. Ale były też miejscowości, gdzie ten odsetek był znacznie wyższy. Niedaleko moich rodzinnych Rakoniewic, była miejscowość, w której mieszkało aż 85 proc. Niemców. W innej miejscowości, w Tarnowej, Niemców i Polaków było po 50 proc. Kiedy wkroczyły do niej wojska niemieckie, zamordowano blisko 1/5 naszych rodaków, mimo że nie brali udziału w walkach.
Czytaj dalej na następnej stronie ==>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/355764-nasz-wywiad-gen-podhorski-we-wrzesniu-1939-r-walczylem-z-niemieckim-desantem-w-wielkopolsce?strona=1