Kiedy udało mu się ponownie spotkać z Pana mamą?
W 1945 r. i w kwietniu, o ile dobrze pamiętam, odbył się ich ślub. Ojciec nie bardzo garnął się do wojska, bo widział, jak jest, podjął pracę w kuratorium oświaty w Toruniu. Już w maju 1945 r. przypomniano sobie jednak o nim i wcielono go do wojska. Przeszedł jakieś przeszkolenia w Rembertowie, wiem, że dostał awans na stopień majora i został oddelegowany do Kamienia Pomorskiego, gdzie pracował jako oficer. Mama była tam założycielką i dyrektorem pierwszego liceum ogólnokształcącego. W 1946 r. przyszedł na świat mój starszy brat, a rok później ojca przeniesiono do Warszawy do Sztabu Generalnego. Przez chwilę był okres spokoju, w 1948 r. ja się urodziłem. Mama była wtedy wicedyrektorem liceum warszawskiego, a ojciec, awansowany do stopnia podpułkownika, pracował nadal w sztabie.
Co działo się z wami po śmierci Pana ojca?
Przygarnęła nas siostra mamy. Cztery następne lata do 1956 r. to był dla nas horror. Ciągłe inwigilacje, nachodzenia, podsłuchy. Dotyczyło to mamy, ale z bratem byliśmy coraz więksi i wszystko rozumieliśmy. Sytuacja trochę znormalniała w 1956 r., gdy na wiosnę odbył się proces rehabilitacji ojca. Naczelna Prokuratura Wojskowa uchyliła wtedy wyrok z 8 sierpnia 1952 r., skazujący ojca na karę śmierci. Mama wtedy pracowała już normalnie jako nauczycielka, a my chodziliśmy do szkoły. Żyliśmy bez ojca, ale zdjęte zostało z nas odium, że jesteśmy rodziną szpiega. Wtedy też, w 1957 r., sto metrów od Łączki na wojskowych Powązkach powstał symboliczny grób ojca.
Jego odnalezienie i zidentyfikowanie zamknęło bolesną, rodzinną historię?
Tak. Cieszę się, bo to była dla nas wielka radość. To było bardzo ważne, że podaliśmy się badaniom genetycznym i że ojciec został zidentyfikowany. Dzięki temu wiemy także dokładnie, jak zginął, że był torturowany przed śmiercią. Od osób, które uczestniczyły w jego ekshumacji wiemy o złamanych kościach i ranie postrzałowej w potylicy. Dla mnie szczególnie znalezienie ojca było celem, jaki sobie postawiłem w ostatnich kilku latach. Zresztą kultywujemy bardzo w rodzinie pamięć o moim ojcu i historii naszego rodu. 61 lat ojciec przeleżał tam w objęciach z ppłk. Orlikiem, tam okrutny los połączył tych ludzi. Dlatego w kręgu najbliższych osób jednoznacznie postanowiliśmy, że będzie nadal spoczywał na Powązkach, w oficjalnym już grobie w Panteonie. To miejsce, jak już nas nie będzie, nie zostanie zapomniane. Będą tu przyjeżdżać nasze wnuki i prawnuki. Chcemy, żeby ojciec tam spoczywał, bo to nie jest tylko śmierć indywidualnego człowieka, to śmierć i grób kogoś, kto zginął w jakiejś sprawie. To coś więcej niż tylko nasza rodzinna sprawa.
Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kiedy udało mu się ponownie spotkać z Pana mamą?
W 1945 r. i w kwietniu, o ile dobrze pamiętam, odbył się ich ślub. Ojciec nie bardzo garnął się do wojska, bo widział, jak jest, podjął pracę w kuratorium oświaty w Toruniu. Już w maju 1945 r. przypomniano sobie jednak o nim i wcielono go do wojska. Przeszedł jakieś przeszkolenia w Rembertowie, wiem, że dostał awans na stopień majora i został oddelegowany do Kamienia Pomorskiego, gdzie pracował jako oficer. Mama była tam założycielką i dyrektorem pierwszego liceum ogólnokształcącego. W 1946 r. przyszedł na świat mój starszy brat, a rok później ojca przeniesiono do Warszawy do Sztabu Generalnego. Przez chwilę był okres spokoju, w 1948 r. ja się urodziłem. Mama była wtedy wicedyrektorem liceum warszawskiego, a ojciec, awansowany do stopnia podpułkownika, pracował nadal w sztabie.
Co działo się z wami po śmierci Pana ojca?
Przygarnęła nas siostra mamy. Cztery następne lata do 1956 r. to był dla nas horror. Ciągłe inwigilacje, nachodzenia, podsłuchy. Dotyczyło to mamy, ale z bratem byliśmy coraz więksi i wszystko rozumieliśmy. Sytuacja trochę znormalniała w 1956 r., gdy na wiosnę odbył się proces rehabilitacji ojca. Naczelna Prokuratura Wojskowa uchyliła wtedy wyrok z 8 sierpnia 1952 r., skazujący ojca na karę śmierci. Mama wtedy pracowała już normalnie jako nauczycielka, a my chodziliśmy do szkoły. Żyliśmy bez ojca, ale zdjęte zostało z nas odium, że jesteśmy rodziną szpiega. Wtedy też, w 1957 r., sto metrów od Łączki na wojskowych Powązkach powstał symboliczny grób ojca.
Jego odnalezienie i zidentyfikowanie zamknęło bolesną, rodzinną historię?
Tak. Cieszę się, bo to była dla nas wielka radość. To było bardzo ważne, że podaliśmy się badaniom genetycznym i że ojciec został zidentyfikowany. Dzięki temu wiemy także dokładnie, jak zginął, że był torturowany przed śmiercią. Od osób, które uczestniczyły w jego ekshumacji wiemy o złamanych kościach i ranie postrzałowej w potylicy. Dla mnie szczególnie znalezienie ojca było celem, jaki sobie postawiłem w ostatnich kilku latach. Zresztą kultywujemy bardzo w rodzinie pamięć o moim ojcu i historii naszego rodu. 61 lat ojciec przeleżał tam w objęciach z ppłk. Orlikiem, tam okrutny los połączył tych ludzi. Dlatego w kręgu najbliższych osób jednoznacznie postanowiliśmy, że będzie nadal spoczywał na Powązkach, w oficjalnym już grobie w Panteonie. To miejsce, jak już nas nie będzie, nie zostanie zapomniane. Będą tu przyjeżdżać nasze wnuki i prawnuki. Chcemy, żeby ojciec tam spoczywał, bo to nie jest tylko śmierć indywidualnego człowieka, to śmierć i grób kogoś, kto zginął w jakiejś sprawie. To coś więcej niż tylko nasza rodzinna sprawa.
Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/329647-nasz-wywiad-syn-pplk-aleksandra-kity-jego-smierc-byla-dla-nas-zawsze-czyms-bardzo-tajemniczym?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.