W związku z rocznicą ubiegłorocznych wyborów prezydenckich przypomniałem sobie, jak to ustach dwojga prominentnych wtedy polityków, owszem, wykształconych (historyk, lekarka), powrócił dyżurny temat „ciemnego średniowiecza”. Dyżurny i ograny jak rzadko który… Ale okazuje się, że wciąż trzeba do niego wracać, prostować, wyjaśniać.
CZYTAJ TAKŻE: Sokrates i Chesterton, czyli o uśmiechu apologety
Renesansowi humaniści opisali jako „wieki średnie” (no, właśnie „średnie”) tysiąclecie, które upłynęło od upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego (476) do zdobycia przez Turków Konstantynopola (1453). Według Flavio Bindo, który pierwszy użył terminu medium aevum w swoich Historiarum ab inclinatione romanorum imperii decades (1453 rok), okres ten należy wziąć niejako w nawias w dziejach pomiędzy wielką epoką klasyczną starożytności a humanistycznym renesansem. Podobnie architekturę, która przyszła po okresie romańskim, określaną początkowo jako Francigenum opus (dzieło Francuzów) lub opus modernum (dzieło współczesne), Rafael w swoim raporcie z 1518 roku opisuje pogardliwie jako sztukę gotyckich szałasów – gotyk. Termin ten przejmie w 1530 roku i upowszechni Georgio Vasari. Będzie to więc sztuka barbarzyńska, niemająca nic wspólnego z architekturą starożytnych Rzymian, których spadkobiercami czuli się teraz wszyscy.
Filozofowie oświeceniowi przeniosą tę opinię na ocenę dziejów postępu (czy raczej jego braku). Pierwszy był bodaj Jean Antoine Nicolas Condorcet, autor „Szkicu obrazu postępu ducha ludzkiego poprzez dzieje” (1795), jedyny francuskiego filozof oświeceniowy, któremu udało się jeszcze uczestniczyć w okropnościach tzw. wielkiej rewolucji (wszyscy inni szczęśliwie umarli, zanim nastąpiła) - przypomina Rosa Alberoni w książce „Wygnać Chrystusa”. Condorcet „zrekonstruował” dziesięć etapów ewolucji dziejów, a jego podstawowy wniosek jako żywo przypomina tezę Dawkinsa z „Urojonego Boga”: u źródeł całego zła historii stoją religie i ich kapłani. Największą katastrofą miała być szósta epoka - średniowiecze, rozciągająca się u Condorceta od upadku Imperium Rzymskiego do końca krucjat. W epoce tej papieże, odwołując się do prymitywnych zmyśleń i armii mnichów, gotowych swoimi sztuczkami budzić zabobonny strach, rozszerzali władzę nad ciemnym i łatwowiernym ludem i zaspokajali swoją chciwość czy pychę.
Taki był początek. Później Fryderyk Engels (zm. 1876) w ,,Dialektyce przyrody” scharakteryzuje renesans jako okres, w którym ,,pierzchły widma średniowiecza” i rozpoczął się ,,największy przewrót postępowy, jaki ludzkość do owych czasów przeżyła”, przewrót zwany nowożytnością a polegający na emancypacji spod jarzma religii. W krajach Europy środkowej i wschodniej, opanowanej przez reżym komunistyczny, co najmniej dwa, trzy pokolenia zostały wychowane w tym właśnie kanonie – kanonie ostrego przeciwstawienia chrześcijańskiego średniowiecza (vide: ciemnego, zacofanego) humanistycznemu (vide: postępowemu, wolnemu od religii) światłemu renesansowi i postępowej nowożytności. Gdzie indziej zresztą nie było wiele lepiej, co poświadczają gorzkie słowa Chestertona na temat współczesnej mu historiografii angielskiej, mocno naznaczonej duchem protestanckim: ludzie, dla których rozum zaczyna się od renesansu, a religia od reformacji, nigdy nie potrafią zdobyć całościowego obrazu chrześcijaństwa, szczególnie zaś wieków średnich.
Były także reakcje. W obronie zdrowego rozsądku stanęli: Chesterton właśnie, Guardini, Maritain. Jedną z najciekawszych apologii pozostawił Mikołaj Bierdiajew w książce „Nowe średniowiecze”.
Pasażer „statku filozofów”
Urodził się w roku 1874 pod Kijowem, w Obuchowie, gdzie dzisiaj pięknie pracują nasi ojcowie oblaci. Po odbyciu służby w korpusie kadetów zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Kijowskim. Tam, podobnie jak niemała liczba rosyjskich inteligentów, z którymi niespełna parę dziesiątków lat wcześniej zapoznał świat Dostojewski (zm. 1881) w swoich wielkich powieściach, związał się z liberalną lewicą. Relegowany z uczelni i zesłany do Wołogdy, a następnie do Żytomierza, radykalnie zmienił front i znalazł się w gronie bogoiskatielców, poszukujących odnowy chrześcijaństwa poprzez kształtowanie „nowej świadomości religijnej” i urzeczywistnianie Królestwa Bożego na ziemi.
Już wtedy Bierdiajew pisze dużo (110 lat temu okazał się pierwszy zbiór jego artykułów i esejów), redaguje własne pismo, a w 1919 roku (tak, tak, już pod reżymem bolszewickim) - Wolną Akademię Kultury w Moskwie. Zamartwia się kondycją duchową sobie współczesnych, rozwojem cywilizacji technicznej i „kultury masowej”, a przede wszystkim barbarzyństwami rewolucji. Na reakcję nie musiał długo czekać - w 1922 roku został zatrzymany przez bolszewików. Uznany za znaczącego opozycjonistę, dostępuje zaszczytu przesłuchiwania przez samego Feliksa Dzierżyńskiego, któremu miał pono długo wykładać racje swojego sprzeciwu wobec komuny. „Żelazny Feliks” cierpliwie pono słucha filozofa, a potem stawia wobec wyboru: albo rozstrzelanie, albo wyjazd na zachód. Bierdiajew wybiera, oczywiście, to drugie. Zostaje więc z rodziną załadowany na jeden z owych sławnych „statków filozofów”, na którym znaleźli się – wedle przenikliwego stwierdzenia Lwa Trockiego – „ludzie, co do których nie znaleziono pretekstu, żeby ich rozstrzelać, ale nie dało się już ich dłużej znosić”. Pomysł takiego rozprawienia się z niewygodnymi dysydentami i forma jego realizacji pochodziły zdaje się od samego Dzierżyńskiego: pasażer statku, udającego się z Piotrogradu do Szczecina (wtedy jeszcze w Rzeszy Niemieckiej), sam musiał opłacić podróż, a na pokład nie wolno mu było zabrać żadnych wartościowych przedmiotów ani książek. Los Bierdiajewa podzieliła zresztą spora grupa innych, m.in.: teologowie Siergiej Bułgakow i Włodzimierz Łosski, lingwista Roman Jacobson i socjolog Pitrim Sorokin.
Ze statku Bierdiajew udał się na krótko do Berlina, gdzie zdążył wszelako założyć Akademię Filozofii i Religii, którą później przeniesie do Paryża. Emigrując do Francji, zamieszkał w podstołecznym Clamart, gdzie osiedlało się wtedy sporo Rosjan, uciekających z bolszewickiej krainy szczęścia i dobrobytu (ceny domów w Clamart były znacznie niższe niż w pobliskiej metropolii). W miasteczku tym żył niemal do końca i tam został pochowany w 1948 roku na cmentarzu Bois Tardieu.
Blaski i nędze renesansu
„Nowe średniowiecze”1 napisał w 1923 roku, jeszcze w Berlinie. W książce daje wyraz przekonaniu, że I wojna światowa i rewolucja bolszewicka są gorzkimi owocami „rozpasanej nowożytności”: porzucenia wartości duchowych na rzecz materialnych, zapomnienia o grzechu i o zepsuciu ludzkiej natury, naiwnej wiary w postęp – prawdziwej zniewagi, jak pisał, dla rzeczywistych celów życia. Początków nowożytności Bierdiajew nie upatruje zatem ani w reformacji („była – jego zdaniem - raczej buntem, protestem, aniżeli twórczością religijną”), ani w odkryciu „nowego świata” przez konkwistadorów, ani w utrwaleniu się systemu kopernikańskiego, ale w renesansie, rozumianym przez niego jako potężny, po części pozytywny, ruch emancypacji. Można by w tej niechęci do rzymskiego przecież w dużej mierze renesansu widzieć jakiś refleks antykatolickiego kompleksu u prawosławnego myśliciela. A jednak nie - ani Bierdiajew nie był tak wyraziście prawosławny, ani nie patrzył z tak wielką niechęcią na katolicyzm jak wielu współczesnych mu Rosjan. Renesans był – w przekonaniu myśliciela - wielkim przedsięwzięciem, które polegało na „odnalezieniu mocy człowieka w wolnej grze jego duchowych sił”. Człowiek renesansu wyobrażał sobie, że całe życie może być jego własnym dziełem, tak jak sztuka, którą tworzył. Ujawniło się to przede wszystkim w jego powrocie do tej natury. Odrodzenie zdejmuje z niej przekleństwo, przestaje bać się ono demonów, które tak przerażały ludzi średniowiecza. W naturze odnajduje się teraz wszystko. Renesans jednak – podkreśla Bierdiajew - odkrył siły naturalne człowieka, ale nie duchowe; pogrążył się w żywiole natury, nie łącząc się z nią wewnętrznie; pozostał obcy duchowi, który ją przenikał. W tym właśnie tkwi destrukcyjna siła humanizmu, który z jednej strony wywyższa człowieka i przypisuje mu nieograniczone możliwości, a z drugiej, negując jego pierwiastki duchowe, przede wszystkim sens więzi z Bogiem, widzi w nim istotę ograniczoną i zależną właśnie od natury. Inaczej mówiąc, żeby wywyższyć człowieka, humanizm renesansowy pozbawia go Boskiego podobieństwa i podporządkowuje naturalnej konieczności.
A zatem rinascimento widziane jako ruch emancypacji humanistycznej, wielkie przedsięwzięcie i zdjęcie przekleństwa z natury, a zarazem ruch duchowej destrukcji. Czy to nie sprzeczność? Nie, według Bierdiajewa w wiekach XIV-XVI na starym kontynencie istotnie doszło do rozdwojenia, do kolizji między pierwiastkami chrześcijańskimi i pogańskimi. Chociaż humaniści tego okresu nie zerwali całkowicie z chrześcijaństwem, to jednak ich stosunek o religii był „zimny i obojętny”. Chcieli oni odkryć człowieka na tym świecie, odwracając się od tamtego świata, a człowiek pozbawiający się samowolnie nieba traci głębię i jest zmuszony do błąkania się po powierzchni. „Tworzył on dużo, ale ostatecznie wyczerpał się i zatracił tę wiarę, którą pokładał w sobie”.
Czy ojcowie renesansu – pyta Bierdiajew - mogli przewidzieć, że następstwem ich zerwania z „duchowym zmysłem średniowiecza” będzie wiek XIX z jego maszynami, materializmem i pozytywizmem, socjalizmem i anarchizmem? Nie, nie mogli, ale tak się jednak – w najgłębszym przekonaniu rosyjskiego historiozofa – stało. „Pozbawiony oparcia w religii człowiek został pchnięty w objęcia idei zastępczych bądź to społeczno-politycznych (socjalizm, liberalizm, anarchizm, nacjonalizm itp.), bądź też kulturowych (modernizm, racjonalizm, scjentyzm, futuryzm, kubizm).
Zauważyliśmy zwrot: zerwanie z „duchowym zmysłem średniowiecza”? Właśnie on stanowi clou książki Bierdiajewa.
Pochwała Trecenta
Historiozof rosyjski rozróżnia między dwoma renesansami. Tylko jednak pierwszy z nich ocenia zdecydowanie pozytywnie. Renesans ten – twierdzi - zrodził się w… głębi średniowiecza, a jego początki były całkowicie chrześcijańskie. Bierdiajew daleki jest wszelako od naiwnych zachwytów nad średniowieczem. Nie idealizuje go, jak to mieli w zwyczaju romantycy, którzy – jak ktoś powiedział - tam najchętniej znaleźliby schronienie dla siebie i swojego zagubionego świata. Wylicza wszystkie ciemne strony tego okresu w dziejach Europy: „barbarzyństwo, gruboskórność, okrucieństwo, przemoc, niewolnictwo, nieuctwo w dziedzinie nauk pozytywnych z zakresu przyrodoznawstwa i historii, religijny terror połączony z obłędnym strachem przed mękami piekła”. Na tym jednak koniec wyliczanki. Autor, któremu prawosławie mogłoby dostarczyć wszelkich powodów, by zniechęcić go do arcykatolickiego średniowiecza, nie potępia go. Więcej, uważa medium aevum i… jego renesans za najlepszy twór katolicyzmu, do którego Rosja nigdy nie doszła, przeskakując z barbarzyństwa swojego średniowiecza, poprzez asymilację wszystkiego, co najgorsze w nowożytności, do barbarzyństwa rewolucji bolszewickiej.
Jaki to renesans narodził się „w głębi średniowiecza”? Bierdiajew ma na myśli włoskie Trecento i ówczesny nurt przebudzenia humanistycznego oraz powrotu do starożytności. To „średniowieczne przebudzenie”, które ujawniło swoje duchowe oblicze w XIV wieku, polegało na tym – zaznacza rosyjski apologeta - że cała ówczesna kultura
była skierowana ku transcendentnemu, ku „tamtej stronie” […] wieki te były okresem wielkiego natężenia myśli w scholastyce i mistyce, natężenia, które miało dać odpowiedź na ostateczne zagadnienia bytu, natężenia równego któremu nie zna historia nowożytna. […] Czasy średniowieczne nic trwoniły swojej energii na zewnątrz, lecz koncentrowały ją wewnątrz: wykuły one osobowość ludzką na wzór mnicha i rycerza; […] w tych barbarzyńskich czasach dojrzał kult pięknej damy i trubadurzy śpiewali swe pieśni.
Przede wszystkim jednak chodzi Bierdiajewowi o pochwałę średniowiecza jako epoki rozkwitu świętości, która wzniosła ludzkie myślenie, działanie i twórczość na najwyższe wyżyny ducha. Świętości towarzyszyło niezwykłe sprzęgnięcie w jedną całość mistycyzmu i myśli scholastycznej, znajdujące swe ujście w sztuce gotyckiej i malarstwie – jak je nazywa Bierdiajew – „prymitywu” włoskiego (Giotto, Duccio di Buoninsegna).
Był to
humanizm chrześcijański, poczęty w duchu Św. Franciszka z Asyżu i Dantego”; autentyczny renesans św. Dominika, Joachima de Fiore i św. Tomasza z Akwinu. Wszyscy oni stanowią dla myśliciela z Kijowa grono związanych ze starożytnością przedstawicieli wielkiego odrodzenia ducha ludzkiego, widzianego jako ujawnienie człowieczeństwa w odpowiedzi na Objawienie Boże (a więc to nie tylko i nie pierwszy renesans wrócił do starożytności!). W duo- i trecento dokonało się to przez asymilację antyku w imię chrześcijaństwa. W swej istocie bowiem „średniowieczna kultura była już odrodzeniem, walką z tym barbarzyństwem i ciemnotą, które nastąpiły po upadku antycznej kultury. […]. [Było ono] bardzo złożone i bardzo bogate. Przez długi czas przyjęte było myśleć, że stanowi niezapisaną kartę w umysłowym rozwoju ludzkości, w historii myśli filozoficznej. A tymczasem w czasach średniowiecza była tak wielka liczba myślicieli godnych podziwu, taka rozmaitość w świecie myśli, jakich nie można znaleźć w żadnej innej epoce. Dla średniowiecza było rzeczą codzienną, było życiowym to, co wydaje się naszym czasom niepotrzebnym luksusem.
Bierdiajew odpowiada również na pytanie, dlaczego ten „pierwszy renesans chrześcijański”, jak go również nazywa, nie został zrealizowany i pogrążył się w „jałowym humanizmie”. Dlatego – powiada –
że wiele z tego, co […] wnosił, wyprzedzało swoją epokę. Człowiek musiał przejść jeszcze przez pewien stan wewnętrznego rozdwojenia i rozdziału. Musiał doświadczyć nie tylko swoich sił, ale i swojej niemocy.
Determinizm historyczny? Mesjanizm? Pewnie tak. Przyznajmy jednak, że niemało diagnoz Rosjanina ze „statku filozofów” było trafnych.
Przyszłość – nowe średniowiecze
Co było największą zasługą średniowiecza? To – odpowiada Bierdiajew - że ochroniło ono siły twórcze człowieka, który mimo wszystko wszedł w nowożytność z doświadczeniem i przygotowaniem, jakie dały mu chrześcijańskie wieki średnie. Człowiek współczesny z kolei wkracza w przyszłość z doświadczeniem historii nowożytnej - wchodzi wyczerpany, osłabiony, wyjałowiony i pozbawiony wiary. Od XIX wieku i jego gorzkich owoców, które wydał wiek XX, żyjemy w permanentnym kryzysie epoki nowożytnej. Fundamenty i instytucje Europy chwieją się i rozpadają. Trwałe spoiwo, jakim były zasady i wartości powszechnie uznawane w średniowieczu, uległo rozkładowi w wyniku odśrodkowych procesów zachodzących przez kilka wieków, począwszy od renesansu. „Jesteśmy oto na progu nowej epoki – wieszczy Bierdiajew - przyszłość jest mroczna. Nikt nie wierzy dziś w różne teorie postępu, jakimi nas karmił wiek XIX. Optymistyczne ich zapewnienia o tym, że każda przyszłość musi być lepsza, radośniejsza i piękniejsza od przeszłości, rozwiały się w zetknięciu z dziejową prawdą”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W związku z rocznicą ubiegłorocznych wyborów prezydenckich przypomniałem sobie, jak to ustach dwojga prominentnych wtedy polityków, owszem, wykształconych (historyk, lekarka), powrócił dyżurny temat „ciemnego średniowiecza”. Dyżurny i ograny jak rzadko który… Ale okazuje się, że wciąż trzeba do niego wracać, prostować, wyjaśniać.
CZYTAJ TAKŻE: Sokrates i Chesterton, czyli o uśmiechu apologety
Renesansowi humaniści opisali jako „wieki średnie” (no, właśnie „średnie”) tysiąclecie, które upłynęło od upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego (476) do zdobycia przez Turków Konstantynopola (1453). Według Flavio Bindo, który pierwszy użył terminu medium aevum w swoich Historiarum ab inclinatione romanorum imperii decades (1453 rok), okres ten należy wziąć niejako w nawias w dziejach pomiędzy wielką epoką klasyczną starożytności a humanistycznym renesansem. Podobnie architekturę, która przyszła po okresie romańskim, określaną początkowo jako Francigenum opus (dzieło Francuzów) lub opus modernum (dzieło współczesne), Rafael w swoim raporcie z 1518 roku opisuje pogardliwie jako sztukę gotyckich szałasów – gotyk. Termin ten przejmie w 1530 roku i upowszechni Georgio Vasari. Będzie to więc sztuka barbarzyńska, niemająca nic wspólnego z architekturą starożytnych Rzymian, których spadkobiercami czuli się teraz wszyscy.
Filozofowie oświeceniowi przeniosą tę opinię na ocenę dziejów postępu (czy raczej jego braku). Pierwszy był bodaj Jean Antoine Nicolas Condorcet, autor „Szkicu obrazu postępu ducha ludzkiego poprzez dzieje” (1795), jedyny francuskiego filozof oświeceniowy, któremu udało się jeszcze uczestniczyć w okropnościach tzw. wielkiej rewolucji (wszyscy inni szczęśliwie umarli, zanim nastąpiła) - przypomina Rosa Alberoni w książce „Wygnać Chrystusa”. Condorcet „zrekonstruował” dziesięć etapów ewolucji dziejów, a jego podstawowy wniosek jako żywo przypomina tezę Dawkinsa z „Urojonego Boga”: u źródeł całego zła historii stoją religie i ich kapłani. Największą katastrofą miała być szósta epoka - średniowiecze, rozciągająca się u Condorceta od upadku Imperium Rzymskiego do końca krucjat. W epoce tej papieże, odwołując się do prymitywnych zmyśleń i armii mnichów, gotowych swoimi sztuczkami budzić zabobonny strach, rozszerzali władzę nad ciemnym i łatwowiernym ludem i zaspokajali swoją chciwość czy pychę.
Taki był początek. Później Fryderyk Engels (zm. 1876) w ,,Dialektyce przyrody” scharakteryzuje renesans jako okres, w którym ,,pierzchły widma średniowiecza” i rozpoczął się ,,największy przewrót postępowy, jaki ludzkość do owych czasów przeżyła”, przewrót zwany nowożytnością a polegający na emancypacji spod jarzma religii. W krajach Europy środkowej i wschodniej, opanowanej przez reżym komunistyczny, co najmniej dwa, trzy pokolenia zostały wychowane w tym właśnie kanonie – kanonie ostrego przeciwstawienia chrześcijańskiego średniowiecza (vide: ciemnego, zacofanego) humanistycznemu (vide: postępowemu, wolnemu od religii) światłemu renesansowi i postępowej nowożytności. Gdzie indziej zresztą nie było wiele lepiej, co poświadczają gorzkie słowa Chestertona na temat współczesnej mu historiografii angielskiej, mocno naznaczonej duchem protestanckim: ludzie, dla których rozum zaczyna się od renesansu, a religia od reformacji, nigdy nie potrafią zdobyć całościowego obrazu chrześcijaństwa, szczególnie zaś wieków średnich.
Były także reakcje. W obronie zdrowego rozsądku stanęli: Chesterton właśnie, Guardini, Maritain. Jedną z najciekawszych apologii pozostawił Mikołaj Bierdiajew w książce „Nowe średniowiecze”.
Pasażer „statku filozofów”
Urodził się w roku 1874 pod Kijowem, w Obuchowie, gdzie dzisiaj pięknie pracują nasi ojcowie oblaci. Po odbyciu służby w korpusie kadetów zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Kijowskim. Tam, podobnie jak niemała liczba rosyjskich inteligentów, z którymi niespełna parę dziesiątków lat wcześniej zapoznał świat Dostojewski (zm. 1881) w swoich wielkich powieściach, związał się z liberalną lewicą. Relegowany z uczelni i zesłany do Wołogdy, a następnie do Żytomierza, radykalnie zmienił front i znalazł się w gronie bogoiskatielców, poszukujących odnowy chrześcijaństwa poprzez kształtowanie „nowej świadomości religijnej” i urzeczywistnianie Królestwa Bożego na ziemi.
Już wtedy Bierdiajew pisze dużo (110 lat temu okazał się pierwszy zbiór jego artykułów i esejów), redaguje własne pismo, a w 1919 roku (tak, tak, już pod reżymem bolszewickim) - Wolną Akademię Kultury w Moskwie. Zamartwia się kondycją duchową sobie współczesnych, rozwojem cywilizacji technicznej i „kultury masowej”, a przede wszystkim barbarzyństwami rewolucji. Na reakcję nie musiał długo czekać - w 1922 roku został zatrzymany przez bolszewików. Uznany za znaczącego opozycjonistę, dostępuje zaszczytu przesłuchiwania przez samego Feliksa Dzierżyńskiego, któremu miał pono długo wykładać racje swojego sprzeciwu wobec komuny. „Żelazny Feliks” cierpliwie pono słucha filozofa, a potem stawia wobec wyboru: albo rozstrzelanie, albo wyjazd na zachód. Bierdiajew wybiera, oczywiście, to drugie. Zostaje więc z rodziną załadowany na jeden z owych sławnych „statków filozofów”, na którym znaleźli się – wedle przenikliwego stwierdzenia Lwa Trockiego – „ludzie, co do których nie znaleziono pretekstu, żeby ich rozstrzelać, ale nie dało się już ich dłużej znosić”. Pomysł takiego rozprawienia się z niewygodnymi dysydentami i forma jego realizacji pochodziły zdaje się od samego Dzierżyńskiego: pasażer statku, udającego się z Piotrogradu do Szczecina (wtedy jeszcze w Rzeszy Niemieckiej), sam musiał opłacić podróż, a na pokład nie wolno mu było zabrać żadnych wartościowych przedmiotów ani książek. Los Bierdiajewa podzieliła zresztą spora grupa innych, m.in.: teologowie Siergiej Bułgakow i Włodzimierz Łosski, lingwista Roman Jacobson i socjolog Pitrim Sorokin.
Ze statku Bierdiajew udał się na krótko do Berlina, gdzie zdążył wszelako założyć Akademię Filozofii i Religii, którą później przeniesie do Paryża. Emigrując do Francji, zamieszkał w podstołecznym Clamart, gdzie osiedlało się wtedy sporo Rosjan, uciekających z bolszewickiej krainy szczęścia i dobrobytu (ceny domów w Clamart były znacznie niższe niż w pobliskiej metropolii). W miasteczku tym żył niemal do końca i tam został pochowany w 1948 roku na cmentarzu Bois Tardieu.
Blaski i nędze renesansu
„Nowe średniowiecze”1 napisał w 1923 roku, jeszcze w Berlinie. W książce daje wyraz przekonaniu, że I wojna światowa i rewolucja bolszewicka są gorzkimi owocami „rozpasanej nowożytności”: porzucenia wartości duchowych na rzecz materialnych, zapomnienia o grzechu i o zepsuciu ludzkiej natury, naiwnej wiary w postęp – prawdziwej zniewagi, jak pisał, dla rzeczywistych celów życia. Początków nowożytności Bierdiajew nie upatruje zatem ani w reformacji („była – jego zdaniem - raczej buntem, protestem, aniżeli twórczością religijną”), ani w odkryciu „nowego świata” przez konkwistadorów, ani w utrwaleniu się systemu kopernikańskiego, ale w renesansie, rozumianym przez niego jako potężny, po części pozytywny, ruch emancypacji. Można by w tej niechęci do rzymskiego przecież w dużej mierze renesansu widzieć jakiś refleks antykatolickiego kompleksu u prawosławnego myśliciela. A jednak nie - ani Bierdiajew nie był tak wyraziście prawosławny, ani nie patrzył z tak wielką niechęcią na katolicyzm jak wielu współczesnych mu Rosjan. Renesans był – w przekonaniu myśliciela - wielkim przedsięwzięciem, które polegało na „odnalezieniu mocy człowieka w wolnej grze jego duchowych sił”. Człowiek renesansu wyobrażał sobie, że całe życie może być jego własnym dziełem, tak jak sztuka, którą tworzył. Ujawniło się to przede wszystkim w jego powrocie do tej natury. Odrodzenie zdejmuje z niej przekleństwo, przestaje bać się ono demonów, które tak przerażały ludzi średniowiecza. W naturze odnajduje się teraz wszystko. Renesans jednak – podkreśla Bierdiajew - odkrył siły naturalne człowieka, ale nie duchowe; pogrążył się w żywiole natury, nie łącząc się z nią wewnętrznie; pozostał obcy duchowi, który ją przenikał. W tym właśnie tkwi destrukcyjna siła humanizmu, który z jednej strony wywyższa człowieka i przypisuje mu nieograniczone możliwości, a z drugiej, negując jego pierwiastki duchowe, przede wszystkim sens więzi z Bogiem, widzi w nim istotę ograniczoną i zależną właśnie od natury. Inaczej mówiąc, żeby wywyższyć człowieka, humanizm renesansowy pozbawia go Boskiego podobieństwa i podporządkowuje naturalnej konieczności.
A zatem rinascimento widziane jako ruch emancypacji humanistycznej, wielkie przedsięwzięcie i zdjęcie przekleństwa z natury, a zarazem ruch duchowej destrukcji. Czy to nie sprzeczność? Nie, według Bierdiajewa w wiekach XIV-XVI na starym kontynencie istotnie doszło do rozdwojenia, do kolizji między pierwiastkami chrześcijańskimi i pogańskimi. Chociaż humaniści tego okresu nie zerwali całkowicie z chrześcijaństwem, to jednak ich stosunek o religii był „zimny i obojętny”. Chcieli oni odkryć człowieka na tym świecie, odwracając się od tamtego świata, a człowiek pozbawiający się samowolnie nieba traci głębię i jest zmuszony do błąkania się po powierzchni. „Tworzył on dużo, ale ostatecznie wyczerpał się i zatracił tę wiarę, którą pokładał w sobie”.
Czy ojcowie renesansu – pyta Bierdiajew - mogli przewidzieć, że następstwem ich zerwania z „duchowym zmysłem średniowiecza” będzie wiek XIX z jego maszynami, materializmem i pozytywizmem, socjalizmem i anarchizmem? Nie, nie mogli, ale tak się jednak – w najgłębszym przekonaniu rosyjskiego historiozofa – stało. „Pozbawiony oparcia w religii człowiek został pchnięty w objęcia idei zastępczych bądź to społeczno-politycznych (socjalizm, liberalizm, anarchizm, nacjonalizm itp.), bądź też kulturowych (modernizm, racjonalizm, scjentyzm, futuryzm, kubizm).
Zauważyliśmy zwrot: zerwanie z „duchowym zmysłem średniowiecza”? Właśnie on stanowi clou książki Bierdiajewa.
Pochwała Trecenta
Historiozof rosyjski rozróżnia między dwoma renesansami. Tylko jednak pierwszy z nich ocenia zdecydowanie pozytywnie. Renesans ten – twierdzi - zrodził się w… głębi średniowiecza, a jego początki były całkowicie chrześcijańskie. Bierdiajew daleki jest wszelako od naiwnych zachwytów nad średniowieczem. Nie idealizuje go, jak to mieli w zwyczaju romantycy, którzy – jak ktoś powiedział - tam najchętniej znaleźliby schronienie dla siebie i swojego zagubionego świata. Wylicza wszystkie ciemne strony tego okresu w dziejach Europy: „barbarzyństwo, gruboskórność, okrucieństwo, przemoc, niewolnictwo, nieuctwo w dziedzinie nauk pozytywnych z zakresu przyrodoznawstwa i historii, religijny terror połączony z obłędnym strachem przed mękami piekła”. Na tym jednak koniec wyliczanki. Autor, któremu prawosławie mogłoby dostarczyć wszelkich powodów, by zniechęcić go do arcykatolickiego średniowiecza, nie potępia go. Więcej, uważa medium aevum i… jego renesans za najlepszy twór katolicyzmu, do którego Rosja nigdy nie doszła, przeskakując z barbarzyństwa swojego średniowiecza, poprzez asymilację wszystkiego, co najgorsze w nowożytności, do barbarzyństwa rewolucji bolszewickiej.
Jaki to renesans narodził się „w głębi średniowiecza”? Bierdiajew ma na myśli włoskie Trecento i ówczesny nurt przebudzenia humanistycznego oraz powrotu do starożytności. To „średniowieczne przebudzenie”, które ujawniło swoje duchowe oblicze w XIV wieku, polegało na tym – zaznacza rosyjski apologeta - że cała ówczesna kultura
była skierowana ku transcendentnemu, ku „tamtej stronie” […] wieki te były okresem wielkiego natężenia myśli w scholastyce i mistyce, natężenia, które miało dać odpowiedź na ostateczne zagadnienia bytu, natężenia równego któremu nie zna historia nowożytna. […] Czasy średniowieczne nic trwoniły swojej energii na zewnątrz, lecz koncentrowały ją wewnątrz: wykuły one osobowość ludzką na wzór mnicha i rycerza; […] w tych barbarzyńskich czasach dojrzał kult pięknej damy i trubadurzy śpiewali swe pieśni.
Przede wszystkim jednak chodzi Bierdiajewowi o pochwałę średniowiecza jako epoki rozkwitu świętości, która wzniosła ludzkie myślenie, działanie i twórczość na najwyższe wyżyny ducha. Świętości towarzyszyło niezwykłe sprzęgnięcie w jedną całość mistycyzmu i myśli scholastycznej, znajdujące swe ujście w sztuce gotyckiej i malarstwie – jak je nazywa Bierdiajew – „prymitywu” włoskiego (Giotto, Duccio di Buoninsegna).
Był to
humanizm chrześcijański, poczęty w duchu Św. Franciszka z Asyżu i Dantego”; autentyczny renesans św. Dominika, Joachima de Fiore i św. Tomasza z Akwinu. Wszyscy oni stanowią dla myśliciela z Kijowa grono związanych ze starożytnością przedstawicieli wielkiego odrodzenia ducha ludzkiego, widzianego jako ujawnienie człowieczeństwa w odpowiedzi na Objawienie Boże (a więc to nie tylko i nie pierwszy renesans wrócił do starożytności!). W duo- i trecento dokonało się to przez asymilację antyku w imię chrześcijaństwa. W swej istocie bowiem „średniowieczna kultura była już odrodzeniem, walką z tym barbarzyństwem i ciemnotą, które nastąpiły po upadku antycznej kultury. […]. [Było ono] bardzo złożone i bardzo bogate. Przez długi czas przyjęte było myśleć, że stanowi niezapisaną kartę w umysłowym rozwoju ludzkości, w historii myśli filozoficznej. A tymczasem w czasach średniowiecza była tak wielka liczba myślicieli godnych podziwu, taka rozmaitość w świecie myśli, jakich nie można znaleźć w żadnej innej epoce. Dla średniowiecza było rzeczą codzienną, było życiowym to, co wydaje się naszym czasom niepotrzebnym luksusem.
Bierdiajew odpowiada również na pytanie, dlaczego ten „pierwszy renesans chrześcijański”, jak go również nazywa, nie został zrealizowany i pogrążył się w „jałowym humanizmie”. Dlatego – powiada –
że wiele z tego, co […] wnosił, wyprzedzało swoją epokę. Człowiek musiał przejść jeszcze przez pewien stan wewnętrznego rozdwojenia i rozdziału. Musiał doświadczyć nie tylko swoich sił, ale i swojej niemocy.
Determinizm historyczny? Mesjanizm? Pewnie tak. Przyznajmy jednak, że niemało diagnoz Rosjanina ze „statku filozofów” było trafnych.
Przyszłość – nowe średniowiecze
Co było największą zasługą średniowiecza? To – odpowiada Bierdiajew - że ochroniło ono siły twórcze człowieka, który mimo wszystko wszedł w nowożytność z doświadczeniem i przygotowaniem, jakie dały mu chrześcijańskie wieki średnie. Człowiek współczesny z kolei wkracza w przyszłość z doświadczeniem historii nowożytnej - wchodzi wyczerpany, osłabiony, wyjałowiony i pozbawiony wiary. Od XIX wieku i jego gorzkich owoców, które wydał wiek XX, żyjemy w permanentnym kryzysie epoki nowożytnej. Fundamenty i instytucje Europy chwieją się i rozpadają. Trwałe spoiwo, jakim były zasady i wartości powszechnie uznawane w średniowieczu, uległo rozkładowi w wyniku odśrodkowych procesów zachodzących przez kilka wieków, począwszy od renesansu. „Jesteśmy oto na progu nowej epoki – wieszczy Bierdiajew - przyszłość jest mroczna. Nikt nie wierzy dziś w różne teorie postępu, jakimi nas karmił wiek XIX. Optymistyczne ich zapewnienia o tym, że każda przyszłość musi być lepsza, radośniejsza i piękniejsza od przeszłości, rozwiały się w zetknięciu z dziejową prawdą”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/317110-bierdiajew-i-eco-w-sprawie-nowego-sredniowiecza-warto-pozostawac-na-poziomie-pociagajacych-ale-plytkich-analogii