Czasem niektórym osobom wydaje się, że najważniejszy jest tutaj czas, ja jednak myślę, że najważniejsza jest jakość. Nie chcielibyśmy bowiem doprowadzić do sytuacji, kiedy po kilku miesiącach czy latach musielibyśmy robić ekshumacje i wracać do badań, bo nie mielibyśmy pewności czy pochowaliśmy tę osobę, którą uważaliśmy za zidentyfikowaną
—powiedział portalowi wPolityce.pl dr Andrzej Ossowski z Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów
wPolityce.pl: Rozpoczął się III etap prac na powązkowskiej Łączce. Szczątki odnalezionych osób będą zapewne bardzo zniszczone przez wkopy pod współczesne nagrobki.
Andrzej Ossowski: To prawda. Wiemy, że około 100 osób nie zostało jeszcze odnalezionych na Łączce, a do tej pory ekshumowano jedynie 65 procent z tych ofiar, które miały być tam pochowane. Można założyć pewną hipotezę, że znajdujemy około 100 szkieletów, które są rozkawałkowane, bo zostały zniszczone przez kolejne pochówki. Ponieważ jeden szkielet składa się z ok. 200 kości, więc dysponujemy w sumie ok. 20 tysiącami fragmentów kostnych. Analiza tych szczątków będzie ekstremalnie trudna, ponieważ badanie każdego fragmentu kostnego wiąże się przede wszystkim z olbrzymimi nakładami czasu, potrzebnymi do przeprowadzenia tego etapu badań.
Jaka jest szansa zidentyfikowania na podstawie zniszczonych szczątków chociażby gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”?
Jest to najtrudniejszy etap badań, które były prowadzone do tej pory, ale oczywiście te osoby da się zidentyfikować. Trzeba tutaj jednak korzystać z dotychczasowych doświadczeń, jakie zdobyliśmy przy identyfikowaniu poprzednich osób z Łączki. Próba robienia tego w innym systemie spowoduje, że te badania w ogóle nie będą postępowały. Słyszeliśmy ostatnio deklaracje o identyfikacji tych osób w ciągu trzech dni, co uważam za absurdalne oraz zarzucanie nam, że identyfikacja „Zagończyka” trwała skandalicznie długo, bo kilkanaście miesięcy. Zapomina się tu jednak, że czas trwania takich badań zależny jest od materiału porównawczego, którym dysponujemy. Przy identyfikacji „Zagończyka” i „Inki” nie dysponowaliśmy materiałem porównawczym, musieliśmy go dopiero szukać. W pierwszym przypadku mieliśmy do dyspozycji jedynie materiał DNA od bardzo dalekich krewnych „Zagończyka”, tzn. prawnuka i wnuczki. Mało tego, tam jeszcze dochodziły pewne mechanizmy genetyczne, które w pewnym momencie uniemożliwiły identyfikację. Musieliśmy przeprowadzić ekshumację syna „Zagończyka”, co było bardzo skomplikowaną procedurą.
Odnośnie identyfikacji „Inki”, żyje do tej pory tylko jej siostrzenica, co wyklucza w ogóle jakieś badania porównalne. Na szczęście okazało się, że w Zakładzie Medycyny Sądowej w Gdańsku przechował się materiał DNA siostry „Inki”, pobrany za jej życia, dzięki któremu udało się finalnie doprowadzić do jej identyfikacji.
To tylko pokazuje, że od znalezienia szczątków do ich identyfikacji daleka droga.
Ależ oczywiście. Nawet w przypadku zwykłych identyfikacji, które wykonujemy na co dzień dla wymiaru sprawiedliwości, policji czy prokuratury okres badań trwa przeważnie pół roku, a czasami i dłużej i nikt nie ma do tego żadnych pretensji. Czasem niektórym osobom wydaje się, że najważniejszy jest tutaj czas, ja jednak myślę, że najważniejsza jest jakość. Nie chcielibyśmy bowiem doprowadzić do sytuacji, kiedy po kilku miesiącach czy latach musielibyśmy robić ekshumacje i wracać do badań, bo nie mielibyśmy pewności czy pochowaliśmy tę osobę, którą uważaliśmy za zidentyfikowaną. Niestety do takich sytuacji doszło po katastrofie smoleńskiej i powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski.
Dalszy ciąg na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czasem niektórym osobom wydaje się, że najważniejszy jest tutaj czas, ja jednak myślę, że najważniejsza jest jakość. Nie chcielibyśmy bowiem doprowadzić do sytuacji, kiedy po kilku miesiącach czy latach musielibyśmy robić ekshumacje i wracać do badań, bo nie mielibyśmy pewności czy pochowaliśmy tę osobę, którą uważaliśmy za zidentyfikowaną
—powiedział portalowi wPolityce.pl dr Andrzej Ossowski z Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów
wPolityce.pl: Rozpoczął się III etap prac na powązkowskiej Łączce. Szczątki odnalezionych osób będą zapewne bardzo zniszczone przez wkopy pod współczesne nagrobki.
Andrzej Ossowski: To prawda. Wiemy, że około 100 osób nie zostało jeszcze odnalezionych na Łączce, a do tej pory ekshumowano jedynie 65 procent z tych ofiar, które miały być tam pochowane. Można założyć pewną hipotezę, że znajdujemy około 100 szkieletów, które są rozkawałkowane, bo zostały zniszczone przez kolejne pochówki. Ponieważ jeden szkielet składa się z ok. 200 kości, więc dysponujemy w sumie ok. 20 tysiącami fragmentów kostnych. Analiza tych szczątków będzie ekstremalnie trudna, ponieważ badanie każdego fragmentu kostnego wiąże się przede wszystkim z olbrzymimi nakładami czasu, potrzebnymi do przeprowadzenia tego etapu badań.
Jaka jest szansa zidentyfikowania na podstawie zniszczonych szczątków chociażby gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”?
Jest to najtrudniejszy etap badań, które były prowadzone do tej pory, ale oczywiście te osoby da się zidentyfikować. Trzeba tutaj jednak korzystać z dotychczasowych doświadczeń, jakie zdobyliśmy przy identyfikowaniu poprzednich osób z Łączki. Próba robienia tego w innym systemie spowoduje, że te badania w ogóle nie będą postępowały. Słyszeliśmy ostatnio deklaracje o identyfikacji tych osób w ciągu trzech dni, co uważam za absurdalne oraz zarzucanie nam, że identyfikacja „Zagończyka” trwała skandalicznie długo, bo kilkanaście miesięcy. Zapomina się tu jednak, że czas trwania takich badań zależny jest od materiału porównawczego, którym dysponujemy. Przy identyfikacji „Zagończyka” i „Inki” nie dysponowaliśmy materiałem porównawczym, musieliśmy go dopiero szukać. W pierwszym przypadku mieliśmy do dyspozycji jedynie materiał DNA od bardzo dalekich krewnych „Zagończyka”, tzn. prawnuka i wnuczki. Mało tego, tam jeszcze dochodziły pewne mechanizmy genetyczne, które w pewnym momencie uniemożliwiły identyfikację. Musieliśmy przeprowadzić ekshumację syna „Zagończyka”, co było bardzo skomplikowaną procedurą.
Odnośnie identyfikacji „Inki”, żyje do tej pory tylko jej siostrzenica, co wyklucza w ogóle jakieś badania porównalne. Na szczęście okazało się, że w Zakładzie Medycyny Sądowej w Gdańsku przechował się materiał DNA siostry „Inki”, pobrany za jej życia, dzięki któremu udało się finalnie doprowadzić do jej identyfikacji.
To tylko pokazuje, że od znalezienia szczątków do ich identyfikacji daleka droga.
Ależ oczywiście. Nawet w przypadku zwykłych identyfikacji, które wykonujemy na co dzień dla wymiaru sprawiedliwości, policji czy prokuratury okres badań trwa przeważnie pół roku, a czasami i dłużej i nikt nie ma do tego żadnych pretensji. Czasem niektórym osobom wydaje się, że najważniejszy jest tutaj czas, ja jednak myślę, że najważniejsza jest jakość. Nie chcielibyśmy bowiem doprowadzić do sytuacji, kiedy po kilku miesiącach czy latach musielibyśmy robić ekshumacje i wracać do badań, bo nie mielibyśmy pewności czy pochowaliśmy tę osobę, którą uważaliśmy za zidentyfikowaną. Niestety do takich sytuacji doszło po katastrofie smoleńskiej i powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski.
Dalszy ciąg na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/308832-nasz-wywiad-dr-ossowski-o-iii-etapie-prac-na-laczce-czy-uda-sie-zidentyfikowac-gen-nila-to-najtrudniejszy-etap-badan