Kilka tysięcy żołnierzy NSZ z wielką odwagą i poświęceniem wypełniło swój żołnierski obowiązek. Dowódca sił powstańczych gen. Antoni Chruściel „Monter” powiedział, że w czasie powstania, tylko zgrupowanie NSZ Chrobry II nie oddało Niemcom ani piędzi terenu.
— mówi powstaniec warszawski, dowódca plutonu szturmowego w pułku Narodowych Sił Zbrojnych „Sikora” i żołnierz kompanii osłonowych batalionu Armii Krajowej „Miłosz”, gen. Jan Podhorski.
wPolityce.pl: Wojciech Maziarski napisał w „Gazecie Wyborczej”, że „Powstanie Warszawskie to oni i ich tradycje”. Co Pan sądzi o tych słowach?
„Wyborcza” nie ma nic wspólnego z powstańczymi tradycjami, jej korzenie sięgają środowiska komunistów, którzy w latach sześćdziesiątych nie zostali dopuszczeni do władzy w Polsce i zbuntowali się przeciwko komunie. Komunistyczna tradycja to zamykanie powstańców i żołnierzy podziemia niepodległościowego w katowniach UB. W czasach stalinowskich zostałem skazany na siedem lat więzienia, na szczęście dzięki świetnemu konspiracyjnemu wyszkoleniu zdobytemu w Związku Jaszczurczym, nie udało się komunistom skazać mnie na karę śmierci albo wsadzić do więzienia na dłużej. Wyszedłem po trzech latach dzięki amnestii.
Przeszkadza Panu noszenie symbolu „kotwicy” na koszulkach przez młodzież?
W żadnym wypadku. Nie widzę powodów, żeby im tego zabraniać. Cieszę się, że tak manifestują swój patriotyzm. Wielu z nich pomaga kombatantom, zajmuje się grobami i miejscami pamięci, organizowaniem uroczystości patriotycznym.
W powstaniu znalazł się Pan przypadkowo i to nie tylko z racji pochodzenia z Wielkopolski.
Tak, ale nie byłem jedynym Wielkopolaninem, który wziął udział w Powstaniu Warszawskim, walczyło w nim 800 moich ziomków, 200 zginęło. Wojenne losy sprawiły, że musiałem uciekać przed Niemcami z rodzinnej Wielkopolski. Trafiłem na Mazowsze. Dwa dni przed wybuchem powstania wyruszyłem z Lipia koło Grójca, gdzie należałem do oddziału strzelców wyborowych AK „Głuszec” Grójec, do Warszawy, na egzaminy kończące naukę w tajnej podchorążówce o specjalności dywersja. Na egzaminy czekałem u mojego przyjaciela ze Związku Jaszczurczego, Henryka Dutkowskiego na ulicy Twardej. Pojawiły się informacje o wybuchu powstania i terminy egzaminów zostały przesunięte. Po egzaminach miałem jechać do Borów Tucholskich, zgłosiłem się na ochotnika do Brygady Tucholskiej Narodowych Sił Zbrojnych, która ostatecznie jednak nie powstała. Wiedziałem, że wynik powstania z uwagi na Stalina, który nie będzie chciał pomóc Warszawie może być negatywny. Zanim wyjechałem z Lipia do Warszawy, pod koniec lipca znalazłem w okolicy kilka ulotek zrzuconych przez samoloty Armii Czerwonej, w których Sowieci wzywali do wywołania powstania pod kierownictwem Gwardii Ludowej.
Jak wspomina Pan 1 sierpnia 1944 r.?
AK nie poinformowała NSZ o terminie wybuchu powstania, jednak podejrzewaliśmy, że walki wybuchną z początkiem sierpnia. 1 sierpnia po południu poszliśmy z Henrykiem Dekutowskim do naszego punktu kontaktowego na ul. Czackiego 3/5, gdzie obecnie mieści się Dom Technika. Zobaczyłem tam kilkunastoletniego powstańca, który z pistoletem maszynowym stał nad rannym Niemcem. Podał nam łom i poprosił, żebyśmy go dobili, wytłumaczyliśmy mu, że rannych i jeńców się nie zabija. W punkcie mobilizacyjnym było wielu ochotników, nie było jednak broni. Piętnastu żołnierzy NSZ udało się do komendy AK dowodzonej przez „Lewara”, który nie miał ludzi, za to miał broń. Większość jego żołnierzy z AK nie dotarła na czas na miejsce zbiórki.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kilka tysięcy żołnierzy NSZ z wielką odwagą i poświęceniem wypełniło swój żołnierski obowiązek. Dowódca sił powstańczych gen. Antoni Chruściel „Monter” powiedział, że w czasie powstania, tylko zgrupowanie NSZ Chrobry II nie oddało Niemcom ani piędzi terenu.
— mówi powstaniec warszawski, dowódca plutonu szturmowego w pułku Narodowych Sił Zbrojnych „Sikora” i żołnierz kompanii osłonowych batalionu Armii Krajowej „Miłosz”, gen. Jan Podhorski.
wPolityce.pl: Wojciech Maziarski napisał w „Gazecie Wyborczej”, że „Powstanie Warszawskie to oni i ich tradycje”. Co Pan sądzi o tych słowach?
„Wyborcza” nie ma nic wspólnego z powstańczymi tradycjami, jej korzenie sięgają środowiska komunistów, którzy w latach sześćdziesiątych nie zostali dopuszczeni do władzy w Polsce i zbuntowali się przeciwko komunie. Komunistyczna tradycja to zamykanie powstańców i żołnierzy podziemia niepodległościowego w katowniach UB. W czasach stalinowskich zostałem skazany na siedem lat więzienia, na szczęście dzięki świetnemu konspiracyjnemu wyszkoleniu zdobytemu w Związku Jaszczurczym, nie udało się komunistom skazać mnie na karę śmierci albo wsadzić do więzienia na dłużej. Wyszedłem po trzech latach dzięki amnestii.
Przeszkadza Panu noszenie symbolu „kotwicy” na koszulkach przez młodzież?
W żadnym wypadku. Nie widzę powodów, żeby im tego zabraniać. Cieszę się, że tak manifestują swój patriotyzm. Wielu z nich pomaga kombatantom, zajmuje się grobami i miejscami pamięci, organizowaniem uroczystości patriotycznym.
W powstaniu znalazł się Pan przypadkowo i to nie tylko z racji pochodzenia z Wielkopolski.
Tak, ale nie byłem jedynym Wielkopolaninem, który wziął udział w Powstaniu Warszawskim, walczyło w nim 800 moich ziomków, 200 zginęło. Wojenne losy sprawiły, że musiałem uciekać przed Niemcami z rodzinnej Wielkopolski. Trafiłem na Mazowsze. Dwa dni przed wybuchem powstania wyruszyłem z Lipia koło Grójca, gdzie należałem do oddziału strzelców wyborowych AK „Głuszec” Grójec, do Warszawy, na egzaminy kończące naukę w tajnej podchorążówce o specjalności dywersja. Na egzaminy czekałem u mojego przyjaciela ze Związku Jaszczurczego, Henryka Dutkowskiego na ulicy Twardej. Pojawiły się informacje o wybuchu powstania i terminy egzaminów zostały przesunięte. Po egzaminach miałem jechać do Borów Tucholskich, zgłosiłem się na ochotnika do Brygady Tucholskiej Narodowych Sił Zbrojnych, która ostatecznie jednak nie powstała. Wiedziałem, że wynik powstania z uwagi na Stalina, który nie będzie chciał pomóc Warszawie może być negatywny. Zanim wyjechałem z Lipia do Warszawy, pod koniec lipca znalazłem w okolicy kilka ulotek zrzuconych przez samoloty Armii Czerwonej, w których Sowieci wzywali do wywołania powstania pod kierownictwem Gwardii Ludowej.
Jak wspomina Pan 1 sierpnia 1944 r.?
AK nie poinformowała NSZ o terminie wybuchu powstania, jednak podejrzewaliśmy, że walki wybuchną z początkiem sierpnia. 1 sierpnia po południu poszliśmy z Henrykiem Dekutowskim do naszego punktu kontaktowego na ul. Czackiego 3/5, gdzie obecnie mieści się Dom Technika. Zobaczyłem tam kilkunastoletniego powstańca, który z pistoletem maszynowym stał nad rannym Niemcem. Podał nam łom i poprosił, żebyśmy go dobili, wytłumaczyliśmy mu, że rannych i jeńców się nie zabija. W punkcie mobilizacyjnym było wielu ochotników, nie było jednak broni. Piętnastu żołnierzy NSZ udało się do komendy AK dowodzonej przez „Lewara”, który nie miał ludzi, za to miał broń. Większość jego żołnierzy z AK nie dotarła na czas na miejsce zbiórki.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/302992-gen-podhorski-narodowe-sily-zbrojne-zawsze-takze-w-powstaniu-warszawskim-walczyly-o-lepsza-wolna-i-wielka-polske-nasz-wywiad?fbclid=IwAR36e2ea0dbZNNnPWVGW5NrZynjEl6kEW62PSUo_RE1rdm9Stu6QO0Y5Ybs