Prof. Żaryn: "Prymas Wyszyński mówił w imieniu narodu, który ma za sobą 1000 lat historii". WYWIAD

Pomnik na dziedzińcu KUL, fot. wikimediacommons
Pomnik na dziedzińcu KUL, fot. wikimediacommons

W roku 1950 prymas Wyszyński podpisuje kontrowersyjne porozumienie z komunistami.

Biskupi na czele z prymasem Wyszyńskim zakładali, że komuniści polscy mogą dokonywać retuszu praktyki i ideologii komunistycznej. Uważali, że mimo moskiewskiego nadania im władzy w Polsce, trzeba dać drugiej stronie szansę na zbliżenie się do systemu wartości dominującego w podległym im narodzie. Mimo obciążenia doświadczeniem sięgającym lat 1917, 1920 i 1939 oraz obciążenia doktrynalnego, młode pokolenie polskich biskupów nie zakładało, że komunizm w praktyce nie musi być bezalternatywny. W ich opinii należało dać szansę i założyć, że druga strona jest w stanie udźwignąć państwo polskie. Do czasu uwięzienia, Wyszyński daje szanse komunistom wielokrotnie, choć oni stale z tej szansy nie chcieli korzystać, niszcząc struktury Kościoła, gwałcąc prawa katolików, czyli de facto Polaków.

Ta wizja cierpliwego dawania szansy jest szczególnie widoczna w zapiskach „Pro memoria”, ale również w jego kazaniach i korespondencji do Bieruta. W jakimś sensie prymas Wyszyński szanuje Bolesława Bieruta, ponieważ jest człowiekiem, więc należy mu się szacunek i winien być chroniony przed nienawiścią. Z drugiej strony szacunek ten wynikał z tego, że Bierut od 1945 r. do swojej śmierci, mimo różnych tytułów stał na czele państwa i urząd ten wymagał według prymasa szacunku, ale jednocześnie zobowiązywał noszącego go człowieka do odpowiedzialności.

Korespondencja dotycząca prawa narodu do obecności katolicyzmu w przestrzeni publicznej jest pisana właśnie w tym duchu. Pisze w nich, że straszne jest, że wiele lat po wojnie władze zachowują się tak, jakby kontynuowały politykę okupantów niemieckich. Taki język powodował wprawdzie, że druga strona czuła się obrażona, ale z punktu widzenia prymasa skłaniać ją mogła do rewizji swego postępowania. Był to więc dialog suwerena, a nie niewolnika podporządkowującego się regułom gry drugiej strony.

Z drugiej strony to działanie biskupów i prymasa wywołuje wielkie zdziwienie w Watykanie.

Dyskusja na ten temat trwa wśród historyków. Sprawa nie jest łatwa do analizy. Faktem jest, że komuniści po przejęciu pełni władzy w 1948 r. dokonują wyraźnego zwrotu w dotychczasowej polityce, stwierdzając, że ich ostatnim silnym przeciwnikiem jest Kościół katolicki. Z tej przyczyny cała rozpędzona machina państwa totalitarnego z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego na czele zostaje od 1948 r. przekierowana na walkę z Kościołem i jego ludźmi.

Celem było „wypłukanie” katolicyzmu z życia publicznego oraz zwalczanie Kościoła w jego wnętrzu. Jak doradził Stalin Bierutowi sztuką nie jest zabicie lub aresztowanie prymasa, ale zrobienie z niego komunisty. Ta wizja Moskwy od 1948 r. jest dla prymasa dość czytelna, ale wciąż nie jest przekonany, czy Warszawa jest wyłącznie wykonawcą poleceń Kremla. Ta furtka pozostawiona przez prymasa jest jednak coraz bardziej domykana przez samych komunistów.

Elementem tego procesu jest porozumienie z 1950 r., które z jednej strony ma być namiastką dialogu, ale pod niesłychanie brutalną presją wywieraną na Kościół przez reżim. Rozmowy są prowadzone od sierpnia 1949 r. do kwietnia 1950 r., a w tym samym czasie władze tworzą setki lub tysiące przepisów blokujących istnienie Kościoła - od ustaw gwałcących wolność sumienia, poprzez zabraniające tworzenia stowarzyszeń i wszelkich zgromadzeń religijnych poza procesją Bożego Ciała, likwidujące szkoły katolickie i zmuszające do zdejmowania krzyży w miejscach publicznych. W 1949 r. rozpoczynają się również aresztowania wybranych kapłanów, np. szkolnych prefektów, mające być przestrogą dla innych.

Największym ciosem w tym okresie jest wejście funkcjonariuszy bezpieki i NIK do wrocławskiego Caritasu i jego magazynów. Później, tzn. w styczniu 1950 r., wywołano propagandową burzę przykrywającą faktyczną kradzież tej organizacji w skali całego już kraju. Po raz pierwszy aresztowano biskupa chełmińskiego Kazimierza Kowalskiego oraz zagrożono aresztowaniem biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego. Pieczęcią mającą potwierdzić zniewolenie Kościoła i zapewnić podpisanie deklaracji w wersji wygodniejszej dla władz był zabór mienia, czyli powtórka dekretów nacjonalizacyjnych z lat 1944-1946 r. w formie przejęcia tzw. dóbr „martwej ręki”.

Są to ciosy, które mają skłonić Episkopat do porozumienia, czyli złożenia swoistego hołdu władzy. Komuniści pokazywali, że mają w ręku broń i sugerowali, że druga strona nie ma żadnych argumentów. Powstawało więc w łonie Kościoła pytanie, jak tę sprawę rozwiązać. Kardynał Adam Stefan Sapieha wychodził z założenia, że z komunistami należy rozmawiać i niczego nie podpisywać. Jego zdaniem ta taktyka miała amortyzować ciosy. Praktyka pokazała, że to założenie jest nieprawdziwe i tylko rozpędza machinę komunistycznego państwa. Prymas Wyszyński był zwolennikiem tezy, że należy doprowadzić do niekompromitującego dla Kościoła porozumienia i zyskać czas na oddech w tej walce oraz sprawdzić na ile będzie to możliwe, by wspólna deklaracja stała się bazą odwoławczą, gdyby władza podejmowała wrogie działania.

Ta koncepcja autorstwa prymasa zwyciężyła, mimo że kardynał Sapieha i starsza część episkopatu nie była do niej przekonana. Nie wyobrażali sobie, że najeźdźcy z 1920 r. mogą być partnerem do porozumienia. Kontrowersyjne było również porozumiewanie się ze stroną, która ma zapisaną w swojej doktrynie walkę z Kościołem. Można się zastanawiać również dzisiaj, która droga do ratowania polskiego katolicyzmu była skuteczniejsza. Prymas w swoich zapiskach więziennych zapisał, że musiał cały swój autorytet położyć na stole podczas obrad Episkopatu i Komisji Stałej Episkopatu i przeważyć głosy niechętne.

Stolica Apostolska bardzo źle przyjęła ten dokument, który otrzymała nie tylko w formie właściwej, ale głównie w formie burzy propagandowej, którą on spowodował. Zaistniała w niej wyłącznie interpretacja komunistów.

Możemy zastanawiać się, czy sukcesem Episkopatu było przyjęcie gwarancji dla Kościoła w takich sprawach jak nauczanie religii w szkołach i dalsze istnienie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, czy swobodnego kontaktowania się ze Stolicą Apostolską. Można powiedzieć, że dla podstawowego celu Kościoła jakim dla polskich katolików było trwanie we wspólnocie Kościoła powszechnego, te gwarancje były bardzo istotne. Nie były one spotykane wcześniej w warunkach kontaktów pomiędzy państwem komunistycznym a jakimkolwiek Kościołem. Z tej perspektywy był to sukces.

Z drugiej strony, czyli sprawy niepodległości Polski zapisy, według których Kościół miał zaprzestać działalności wspierającej podziemie antykomunistyczne były kontrowersyjne. Wprawdzie zapis ten stworzony był tak, aby każda strona mogła go interpretować po swojemu, to jednak w odczuciu społecznym było to odejście od wpierania ludzi marzących o niepodległości. Był to szczególnie trudny moment dla emigracji niepodległościowej.

W porozumieniu był również zapis, że Kościół nie sprzeciwia się spółdzielczej formie własności pod warunkiem jej dobrowolności. Strona komunistyczna interpretowała to jako przyzwolenie na kolektywizację. Chłopi skonfrontowani nie z zapisem porozumienia, ale z propagandową interpretacją komunistów, odczytali to jako zgodę hierarchów na wygonienie ich z gospodarstw.

To były zapisy, które wciąż można interpretować jako wyraz pewnej konieczności dziejowej lub jako wyraz nadmiernej uległości.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.