Dawno temu zastanawiałem się, co musi siedzieć w głowach ludzi takich jak Adam Michnik i jego towarzystwo, że wprost zioną strachem i niechęcią do Żołnierzy Wyklętych.
To, że część byłych opozycjonistów (szczególnie ci nazywani niegdyś lewicą laicką) związanych z ogólnie mówiąc ze środowiskiem Gazety Wyborczej pochodzi z rodzin, których najbliżsi wyrywali Niezłomnym paznokcie, to wiedzą prawie wszyscy. Ale, jak to mówią, ojca, matki czy brata nie wybiera się i niby nie jest ich winą, że wychowali się w alei Róż i okolicach, w mieszkaniach przedwojennych - zabranych prawowitym właścicielom. Tylko skoro nie poszli drogą, jaką im wskazywali rodzice w domach, zabierając się za walkę w opozycji demokratycznej przeciw nim, to czemu nie pozostali konsekwentni i brną dalej (jeśli chodzi o Wyklętych) w postubeckim szambie, wychowując jeszcze w duchu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego młody narybek dziennikarski. Wojciech Czuchnowski czy Gadomski są godnymi „synami” propagandystów z dawnych lat, dla których Armia Krajowa była „zaplutym karłem reakcji”, a inni bojownicy o godność i honor Rzeczpospolitej są dla nich „zdemoralizowanymi wyrzutkami”. I żadne łamańce słowne ani tania retoryka nie usprawiedliwi takiej postawy publicystów, którzy w dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych muszą dodać swoje marne trzy grosze, by obrzydzić innym patriotyzm oraz poświęcenie dla kraju. Zresztą gazeta, w której publikują słynie z antynarodowych tradycji i taktu godnego kaprala z Rakowieckiej, który metalowymi kluczami raz otwierał celę, a innym razem walił nimi po głowie aresztowanych bohaterów. Pamiętacie Państwo tekst w „GW” z okazji 50-tej Rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego? Wynikało z niego ni mniej ni więcej, że AK-owcy w czasie zrywu generalnie trudnili się w ramach zajęć dodatkowych rozwalaniem pokątnie Żydów. I tu się nic nie zmieniło. Mentalnie towarzystwo z Czerskiej nie różni się w tej sferze wiele od takich jak „czerwona Senyszyn”, która kiedy tylko usłyszy nazwę Wyklęci, to dostaje intelektualnych, spazmatycznych drgawek.
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wyszło na jaw, że Helena Wolińska (prokurator stalinowska – m.in. aresztowała gen. „Nila”) ma się całkiem nieźle i mieszka w Oxfordzie. „GW” podjęła się wtedy jej obrony. Natomiast ja, postanowiłem pójść w ślady Leszka Żebrowskiego i napisać tekst opisujący środowisko Adama Michnika. Nazywał się „Pętla” i ukazał się w dawnym „Życiu z kropką”. Do jednego z głównych rozmówców należał Antoni Zambrowski. Jego ojciec był przed wojną wieloletnim członkiem kierownictwa Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, przedstawicielem KZMP we władzach Komunistycznej Międzynarodówki Młodzieży w Moskwie i przez pewien czas I sekretarzem KC KZMP. Do 1963 r. pełnił funkcję członka Biura Politycznego KC PZPR oraz sekretarza KC. Syn Antoni - aktywista ZMP i później członek PZPR za krytykę polityki partii wobec Kościoła w związku z listem Episkopatu Polski do biskupów niemieckich został z niej wydalony w 1966 r., a także w konsekwencji zwolniony z pracy na Uniwersytecie Warszawskim. Był jednym z głównych organizatorów Marca ’68. Skazany na 2 lata więzienia. Jednak jego drogi z Adamem Michnikiem, Sewerynem Blumsztajnem czy Janem Lityńskim rozeszły się. Powodem, jak sam wspominał, było nawrócenie się, choć, co ciekawe, ojciec Antoniego piastował w czasach stalinowskich najwyższe funkcje partyjno-państwowe z towarzystwa rodzin marcowych „komandosów”. Zambrowski – syn, bardzo długo i ciekawie opowiadał mi o tamtych czasach. Ale moją największą uwagę zwrócił fakt wspomnień z dzieciństwa spędzonego w domach komunistycznych dygnitarzy. Pamiętał bale i rauty organizowane przez rodziców oraz ich znajomych. Opowiadał jak Helena Wolińska, wówczas ponoć piękna kobieta, zadawała szyku, pojawiając się na imprezach w dobrze skrojonym mundurze. Nikt wtedy nie mówił dzieciom prawdy o swojej pracy, o kazamatach UB w pobliskich alejach Ujazdowskich, o strzelaniu w tył głowy polskim bohaterom narodowym. Stoły uginały się od dóbr, a dzieciństwo - słodkie i anielskie trwało bez problemów i przygnębiających opowieści.
Czytaj więcej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dawno temu zastanawiałem się, co musi siedzieć w głowach ludzi takich jak Adam Michnik i jego towarzystwo, że wprost zioną strachem i niechęcią do Żołnierzy Wyklętych.
To, że część byłych opozycjonistów (szczególnie ci nazywani niegdyś lewicą laicką) związanych z ogólnie mówiąc ze środowiskiem Gazety Wyborczej pochodzi z rodzin, których najbliżsi wyrywali Niezłomnym paznokcie, to wiedzą prawie wszyscy. Ale, jak to mówią, ojca, matki czy brata nie wybiera się i niby nie jest ich winą, że wychowali się w alei Róż i okolicach, w mieszkaniach przedwojennych - zabranych prawowitym właścicielom. Tylko skoro nie poszli drogą, jaką im wskazywali rodzice w domach, zabierając się za walkę w opozycji demokratycznej przeciw nim, to czemu nie pozostali konsekwentni i brną dalej (jeśli chodzi o Wyklętych) w postubeckim szambie, wychowując jeszcze w duchu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego młody narybek dziennikarski. Wojciech Czuchnowski czy Gadomski są godnymi „synami” propagandystów z dawnych lat, dla których Armia Krajowa była „zaplutym karłem reakcji”, a inni bojownicy o godność i honor Rzeczpospolitej są dla nich „zdemoralizowanymi wyrzutkami”. I żadne łamańce słowne ani tania retoryka nie usprawiedliwi takiej postawy publicystów, którzy w dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych muszą dodać swoje marne trzy grosze, by obrzydzić innym patriotyzm oraz poświęcenie dla kraju. Zresztą gazeta, w której publikują słynie z antynarodowych tradycji i taktu godnego kaprala z Rakowieckiej, który metalowymi kluczami raz otwierał celę, a innym razem walił nimi po głowie aresztowanych bohaterów. Pamiętacie Państwo tekst w „GW” z okazji 50-tej Rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego? Wynikało z niego ni mniej ni więcej, że AK-owcy w czasie zrywu generalnie trudnili się w ramach zajęć dodatkowych rozwalaniem pokątnie Żydów. I tu się nic nie zmieniło. Mentalnie towarzystwo z Czerskiej nie różni się w tej sferze wiele od takich jak „czerwona Senyszyn”, która kiedy tylko usłyszy nazwę Wyklęci, to dostaje intelektualnych, spazmatycznych drgawek.
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wyszło na jaw, że Helena Wolińska (prokurator stalinowska – m.in. aresztowała gen. „Nila”) ma się całkiem nieźle i mieszka w Oxfordzie. „GW” podjęła się wtedy jej obrony. Natomiast ja, postanowiłem pójść w ślady Leszka Żebrowskiego i napisać tekst opisujący środowisko Adama Michnika. Nazywał się „Pętla” i ukazał się w dawnym „Życiu z kropką”. Do jednego z głównych rozmówców należał Antoni Zambrowski. Jego ojciec był przed wojną wieloletnim członkiem kierownictwa Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, przedstawicielem KZMP we władzach Komunistycznej Międzynarodówki Młodzieży w Moskwie i przez pewien czas I sekretarzem KC KZMP. Do 1963 r. pełnił funkcję członka Biura Politycznego KC PZPR oraz sekretarza KC. Syn Antoni - aktywista ZMP i później członek PZPR za krytykę polityki partii wobec Kościoła w związku z listem Episkopatu Polski do biskupów niemieckich został z niej wydalony w 1966 r., a także w konsekwencji zwolniony z pracy na Uniwersytecie Warszawskim. Był jednym z głównych organizatorów Marca ’68. Skazany na 2 lata więzienia. Jednak jego drogi z Adamem Michnikiem, Sewerynem Blumsztajnem czy Janem Lityńskim rozeszły się. Powodem, jak sam wspominał, było nawrócenie się, choć, co ciekawe, ojciec Antoniego piastował w czasach stalinowskich najwyższe funkcje partyjno-państwowe z towarzystwa rodzin marcowych „komandosów”. Zambrowski – syn, bardzo długo i ciekawie opowiadał mi o tamtych czasach. Ale moją największą uwagę zwrócił fakt wspomnień z dzieciństwa spędzonego w domach komunistycznych dygnitarzy. Pamiętał bale i rauty organizowane przez rodziców oraz ich znajomych. Opowiadał jak Helena Wolińska, wówczas ponoć piękna kobieta, zadawała szyku, pojawiając się na imprezach w dobrze skrojonym mundurze. Nikt wtedy nie mówił dzieciom prawdy o swojej pracy, o kazamatach UB w pobliskich alejach Ujazdowskich, o strzelaniu w tył głowy polskim bohaterom narodowym. Stoły uginały się od dóbr, a dzieciństwo - słodkie i anielskie trwało bez problemów i przygnębiających opowieści.
Czytaj więcej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/283889-chwala-bohaterom-to-kwestia-wrazliwosci-zadna-retoryka-nie-usprawiedliwi-postawy-publicystow-ktorzy-chca-obrzydzic-patriotyzm