Wprowadzenie w Polsce rynku mocy wydaje się być kwestią czasu. Ma kosztować kilka miliardów rocznie i pozostaje pytanie, czy i w jakim celu jest nam to potrzebne.
Jeśli chodzi o koszty rynku mocy to oczywiście będzie on pokrywany przez odbiorców końcowych, którzy w zamian otrzymają bezpieczne i stabilne dostawy energii elektrycznej
—oznajmił podczas konferencji EuroPOWER Tomasz Dąbrowski, dyrektor departamentu energetyki w Ministerstwie Energii.
Czyli jak zawsze na pytanie „kto za to płaci?” odpowiedź brzmi: pan płaci, pani płaci, my płacimy…społeczeństwo płaci. Ile? Minister energii, Krzysztof Tchórzewski w lecie mówił o 2-3 mld zł rocznie, na jesieni w obiegu już była kwota 7 mld. Zobaczymy co przyniesie zima, niemniej każdą z tych kwot trudno przeoczyć. Skoro więc zrzucamy się, i to nie mało, na realizację pomysłów powstałych przy warszawskim placu Trzech Krzyży - to właśnie tam mieści się Ministerstwo Energii - dobrze byłoby wiedzieć, czy i do czego jest nam to potrzebne.
Rynek mocy ma być kluczem do rozbrojenia bomby, którą jest brak inwestycji w infrastrukturę wytwarzającą prąd. Dlaczego nikt nie chce inwestować w bloki energetyczne? Bo to się zwyczajnie nie opłaca. Wiele mówi się o rzekomo niewspółmiernie wysokich kosztach budowy jednostek wytwarzających energię z odnawialnych źródeł energii (OZE), jednak w rzeczywistości żadna elektrownia nie powstanie bez zaangażowania państwa. Na dzisiaj - szacunkowo i upraszczając sprawę - aby blok węglowy uzyskał rentowność, cena za MWh musiałaby wynosić ok 270-320 zł. W przypadku wiatraków ok 320-350 zł. Konfrontując to ze średnią ceną na rynku dnia następnego na Towarowej Giełdzie Energii, która w zeszłym roku wynosiła 155,66 zł, widać pewną rozbieżność.
No tak, ale czy my w ogóle potrzebujemy jeszcze więcej nowych mocy wytwórczych? Prowadzone są przecież inwestycje, m.in. w Opolu, w Jaworznie, czy w Kozienicach. W dodatku mają przynieść dodatkowe 4 tys. MW do 2020. W zeszłym roku w systemie odnotowaliśmy nadwyżkę 4183 MW, podczas gdy operator systemu przesyłowego, czyli spółka Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) wymaga 4071 MW. Z tym, że od jakiegoś czasu lato zaskakuje energetyków. Nasz przemysł długo nie zapomni zeszłorocznego 20 stopnia zasilania, którego koszty niektórzy szacują nawet na 500 mln zł.
Gdybyśmy mogli wyeliminować te koszty, stać by nas było na budowę nowych mocy
—uważa Wojciech Cetnarski z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).
Na problem letnich szczytów, które współcześnie stały się dużym zagrożeniem dla stabilności dostaw energii, PSE znalazła sposób i nawet przedstawicielom tej spółki udało się namówić Ministerstwo Energii (ME) do wcielenia go w życie. Chodzi o fotowoltaikę. Tak, przeklęte przez obecne szefostwo resortu energii OZE mają stabilizować dostawy prądu. Ministerstwo za cel obrało zainstalowanie 2 tys. MW wytwarzanych ze słońca do 2020 roku. Zdaniem ekspertów to technicznie wykonalne i rzeczywiście byłoby remedium na letnie niedobory mocy.
Natomiast cały problem nie tkwi tylko w letnich kłopotach z dostawami prądu. Całość naszej infrastruktury jest stara, średni wiek bloku węglowego w naszym kraju to 40 lat. Zaledwie co dziesiąty blok ma mniej niż 10 lat.
Rzeczywiście, nasze bloki będą w dużej części niedługo kończyły swoje życie i problem polega na tym, że przy obecnym kształcie rynku żaden inwestor nie zdecyduje się na zainwestowanie w nowy blok
—wyraża opinię Dorota Dębińska-Pokorska, partner i lider zespołu ds. energetyki w firmie doradczej PwC.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wprowadzenie w Polsce rynku mocy wydaje się być kwestią czasu. Ma kosztować kilka miliardów rocznie i pozostaje pytanie, czy i w jakim celu jest nam to potrzebne.
Jeśli chodzi o koszty rynku mocy to oczywiście będzie on pokrywany przez odbiorców końcowych, którzy w zamian otrzymają bezpieczne i stabilne dostawy energii elektrycznej
—oznajmił podczas konferencji EuroPOWER Tomasz Dąbrowski, dyrektor departamentu energetyki w Ministerstwie Energii.
Czyli jak zawsze na pytanie „kto za to płaci?” odpowiedź brzmi: pan płaci, pani płaci, my płacimy…społeczeństwo płaci. Ile? Minister energii, Krzysztof Tchórzewski w lecie mówił o 2-3 mld zł rocznie, na jesieni w obiegu już była kwota 7 mld. Zobaczymy co przyniesie zima, niemniej każdą z tych kwot trudno przeoczyć. Skoro więc zrzucamy się, i to nie mało, na realizację pomysłów powstałych przy warszawskim placu Trzech Krzyży - to właśnie tam mieści się Ministerstwo Energii - dobrze byłoby wiedzieć, czy i do czego jest nam to potrzebne.
Rynek mocy ma być kluczem do rozbrojenia bomby, którą jest brak inwestycji w infrastrukturę wytwarzającą prąd. Dlaczego nikt nie chce inwestować w bloki energetyczne? Bo to się zwyczajnie nie opłaca. Wiele mówi się o rzekomo niewspółmiernie wysokich kosztach budowy jednostek wytwarzających energię z odnawialnych źródeł energii (OZE), jednak w rzeczywistości żadna elektrownia nie powstanie bez zaangażowania państwa. Na dzisiaj - szacunkowo i upraszczając sprawę - aby blok węglowy uzyskał rentowność, cena za MWh musiałaby wynosić ok 270-320 zł. W przypadku wiatraków ok 320-350 zł. Konfrontując to ze średnią ceną na rynku dnia następnego na Towarowej Giełdzie Energii, która w zeszłym roku wynosiła 155,66 zł, widać pewną rozbieżność.
No tak, ale czy my w ogóle potrzebujemy jeszcze więcej nowych mocy wytwórczych? Prowadzone są przecież inwestycje, m.in. w Opolu, w Jaworznie, czy w Kozienicach. W dodatku mają przynieść dodatkowe 4 tys. MW do 2020. W zeszłym roku w systemie odnotowaliśmy nadwyżkę 4183 MW, podczas gdy operator systemu przesyłowego, czyli spółka Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) wymaga 4071 MW. Z tym, że od jakiegoś czasu lato zaskakuje energetyków. Nasz przemysł długo nie zapomni zeszłorocznego 20 stopnia zasilania, którego koszty niektórzy szacują nawet na 500 mln zł.
Gdybyśmy mogli wyeliminować te koszty, stać by nas było na budowę nowych mocy
—uważa Wojciech Cetnarski z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).
Na problem letnich szczytów, które współcześnie stały się dużym zagrożeniem dla stabilności dostaw energii, PSE znalazła sposób i nawet przedstawicielom tej spółki udało się namówić Ministerstwo Energii (ME) do wcielenia go w życie. Chodzi o fotowoltaikę. Tak, przeklęte przez obecne szefostwo resortu energii OZE mają stabilizować dostawy prądu. Ministerstwo za cel obrało zainstalowanie 2 tys. MW wytwarzanych ze słońca do 2020 roku. Zdaniem ekspertów to technicznie wykonalne i rzeczywiście byłoby remedium na letnie niedobory mocy.
Natomiast cały problem nie tkwi tylko w letnich kłopotach z dostawami prądu. Całość naszej infrastruktury jest stara, średni wiek bloku węglowego w naszym kraju to 40 lat. Zaledwie co dziesiąty blok ma mniej niż 10 lat.
Rzeczywiście, nasze bloki będą w dużej części niedługo kończyły swoje życie i problem polega na tym, że przy obecnym kształcie rynku żaden inwestor nie zdecyduje się na zainwestowanie w nowy blok
—wyraża opinię Dorota Dębińska-Pokorska, partner i lider zespołu ds. energetyki w firmie doradczej PwC.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/315046-rynek-mocy-czyli-nic-pewnego-czy-potrzebujemy-jeszcze-wiecej-nowych-mocy-wytworczych
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.