Dzisiaj, po osiemnastu latach niehandlowania w niedzielę mogę już powiedzieć, ile dobra z tego wypływa. Wtedy miałem jeden sklep i oddałem niedzielę Panu Bogu. Dzisiaj mam ich dziewięć i to dużo większe niż tamten
— mówi Józef Pyzik, przedsiębiorca i kupiec w rozmowie z miesięcznikiem „Wpis”, odnosząc się do obywatelskiego projektu zakazującego handlu w niedzielę. Przedstawiciel handlowców broni niedzieli niehandlowej. Wypowiedź przedsiębiorcy przeczy obiegowej opinii, że wszyscy kucy ignorują dzień święty. Okazuje się, że właśnie praca w niedzielę uderza w wiele polskich sklepów, nawet w całe ich sieci oraz że ma podłoże ideologiczne.
Leszek Sosnowski: Ile sklepów pan posiada?
Józef Pyzik: W tej chwili mamy dziewięć; to już jest rodzinna firma, bo weszli w nią żona, syn i córka, a inni się uczą… Są to sklepy spożywcze.
Z jakiego powodu zamknął Pan w niedzielę swoje sklepy – i to już wiele lat temu?
Przede wszystkim ze względów etycznych. Rozmawiałem wcześniej dużo na ten temat, poszukiwałem rozwiązań. Oczywiście na początku przemian, po 1989 r. wszyscy nam wmówili, że jesteśmy zapóźnieni, więc musimy nadrobić stracony czas i trzeba pracować świątek, piątek i w niedzielę. Ja też w to uwierzyłem.
Zapóźnieni? Na Zachodzie, np. w Austrii, w latach 1990. wszystkie sklepy zamykano w już sobotę o godz. o 12 w południe, a w niedzielę pracowała jedynie obsługa ruchu turystycznego czy pielgrzymkowego.
Ale ja tego wtedy nie wiedziałem. Poza firmę nigdzie nie wyjeżdżałem, pracowałem 363 dni w roku, świętowałem tylko w pierwszy dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy. To był mój pierwszy sklep, więc sam prowadziłem też księgowość – najpierw stałem za ladą, a później robiłem buchalterię, rozliczałem wszystko. Byłem totalnym niewolnikiem. W tamtym okresie kierunki i sposoby naszego zachowania wyznaczały media, niewielu ludzi upomniałoby się wówczas o świętość niedzieli. Ale w miejscowości, gdzie prowadziłem sklep, był fantastyczny kapłan, ks. Stanisław Jewuła. Prowadziłem z nim dyskusje, a on bardzo delikatnie coś mi sugerował, zwracał się do mnie przy pomocy przykładów. Pewnie gdyby był nachalny, nic by z tego nie wyszło. Mówił „Wiesz, mój ojciec był rolnikiem. Pewnego razu w Przemienienie Pańskie, kiedy jest odpust w Nowym Sączu i wielkie święto, na naszym polu była świeżo skoszona trawa. Nadchodziła burza, więc poszliśmy postawić kopy, by ratować siano. Jak schodziliśmy z pola, uderzył piorun i kopa spłonęła. Wtedy ojciec powiedział, że na pracy w niedzielę nikt jeszcze się nie dorobił”. Ks. Stanisław zostawił mnie tak po prostu z tą opowieścią. Gdyby powiedział, że mam sklep zamknąć, pewnie bym się burzył i znalazłbym sto argumentów za pracą w niedzielę. Byłem zresztą wtedy mistrzem w udowadnianiu, że niedziela jest handlowi potrzebna. Umiałem robić to, co media – zagadać wszystkich, nawet kapłanów, dostosować ludzi do swoich potrzeb. Jednak otworzyły mi się oczy i dzisiaj, po osiemnastu latach niehandlowania w niedzielę mogę już powiedzieć, ile dobra z tego wypływa. Wtedy miałem jeden sklep i oddałem niedzielę Panu Bogu. Dzisiaj mam ich dziewięć i to dużo większe niż tamten.
Na swoich sklepach Pan nie poprzestał…
Tak, domagamy się wszędzie zniesienia handlu w niedzielę, zbieram podpisy. Dwa lata temu zebraliśmy za świętością niedzieli 130 tysięcy podpisów. Jednakże już po pierwszym czytaniu w Sejmie zostało to wrzucone do kosza.
Chciałbym jeszcze wrócić do chwili, kiedy zdecydował Pan, że nie będzie sprzedawał w niedzielę.
Miałem wtedy tylko jeden sklep i była to bardzo trudna decyzja. To była moja ofiara…
Uważał Pan, że to jest ofiara?
Tak, bo myślałem, że nie będę się rozwijał.
A okazało się, że jest zupełnie odwrotnie, że właśnie dlatego zaczął się Pan rozwijać?
No, właśnie. Wówczas, w roku 1997, niedziela była po sobocie drugim dniem w tygodniu pod względem wysokości obrotów handlowych. Niedziela była najbardziej zyskowna, bo w niedzielę kupowano dużo alkoholu, który był wysoko marżowany. Oszacowałem, że rezygnowałem wówczas z 17% mojego dochodu. Tak więc logika, rachunek ekonomiczny mówiły mi, że nie handlując w niedzielę nie mam szans na rozwój jako firma. Jednak dla świętego spokoju – bo i moi rodzice w tej decyzji mieli swój udział – oraz dla spokoju sumienia, zdecydowałem się zamknąć sklep w niedzielę.
Przypuszczam, że w pierwszych tygodniach stracił pan na obrotach, ale czy w perspektywie czasowej faktycznie odbiło się to Panu na wynikach finansowych? Przecież ludzie i tak kupią to, co mają kupić; chodzi tylko o to czy rozłożą sobie czas zakupów również np. na piątek, sobotę czy na jakiś inny dzień tygodnia, czy zdecydują się robić zakupy w niedzielę.
Zgadza się. W niedzielę kupuje się wiele rzeczy niepotrzebnych. Światowy Bank Żywności podaje, ile żywności jest marnowanej i na jakich etapach. Ok. 20% marnujemy ze względu na złe zakupy. Kupujemy wiele żywności, która wcale nie jest nam potrzebna, nie możemy jej spożyć. Im więcej razy jesteśmy w sklepie, tym więcej zakupów dokonujemy.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dzisiaj, po osiemnastu latach niehandlowania w niedzielę mogę już powiedzieć, ile dobra z tego wypływa. Wtedy miałem jeden sklep i oddałem niedzielę Panu Bogu. Dzisiaj mam ich dziewięć i to dużo większe niż tamten
— mówi Józef Pyzik, przedsiębiorca i kupiec w rozmowie z miesięcznikiem „Wpis”, odnosząc się do obywatelskiego projektu zakazującego handlu w niedzielę. Przedstawiciel handlowców broni niedzieli niehandlowej. Wypowiedź przedsiębiorcy przeczy obiegowej opinii, że wszyscy kucy ignorują dzień święty. Okazuje się, że właśnie praca w niedzielę uderza w wiele polskich sklepów, nawet w całe ich sieci oraz że ma podłoże ideologiczne.
Leszek Sosnowski: Ile sklepów pan posiada?
Józef Pyzik: W tej chwili mamy dziewięć; to już jest rodzinna firma, bo weszli w nią żona, syn i córka, a inni się uczą… Są to sklepy spożywcze.
Z jakiego powodu zamknął Pan w niedzielę swoje sklepy – i to już wiele lat temu?
Przede wszystkim ze względów etycznych. Rozmawiałem wcześniej dużo na ten temat, poszukiwałem rozwiązań. Oczywiście na początku przemian, po 1989 r. wszyscy nam wmówili, że jesteśmy zapóźnieni, więc musimy nadrobić stracony czas i trzeba pracować świątek, piątek i w niedzielę. Ja też w to uwierzyłem.
Zapóźnieni? Na Zachodzie, np. w Austrii, w latach 1990. wszystkie sklepy zamykano w już sobotę o godz. o 12 w południe, a w niedzielę pracowała jedynie obsługa ruchu turystycznego czy pielgrzymkowego.
Ale ja tego wtedy nie wiedziałem. Poza firmę nigdzie nie wyjeżdżałem, pracowałem 363 dni w roku, świętowałem tylko w pierwszy dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy. To był mój pierwszy sklep, więc sam prowadziłem też księgowość – najpierw stałem za ladą, a później robiłem buchalterię, rozliczałem wszystko. Byłem totalnym niewolnikiem. W tamtym okresie kierunki i sposoby naszego zachowania wyznaczały media, niewielu ludzi upomniałoby się wówczas o świętość niedzieli. Ale w miejscowości, gdzie prowadziłem sklep, był fantastyczny kapłan, ks. Stanisław Jewuła. Prowadziłem z nim dyskusje, a on bardzo delikatnie coś mi sugerował, zwracał się do mnie przy pomocy przykładów. Pewnie gdyby był nachalny, nic by z tego nie wyszło. Mówił „Wiesz, mój ojciec był rolnikiem. Pewnego razu w Przemienienie Pańskie, kiedy jest odpust w Nowym Sączu i wielkie święto, na naszym polu była świeżo skoszona trawa. Nadchodziła burza, więc poszliśmy postawić kopy, by ratować siano. Jak schodziliśmy z pola, uderzył piorun i kopa spłonęła. Wtedy ojciec powiedział, że na pracy w niedzielę nikt jeszcze się nie dorobił”. Ks. Stanisław zostawił mnie tak po prostu z tą opowieścią. Gdyby powiedział, że mam sklep zamknąć, pewnie bym się burzył i znalazłbym sto argumentów za pracą w niedzielę. Byłem zresztą wtedy mistrzem w udowadnianiu, że niedziela jest handlowi potrzebna. Umiałem robić to, co media – zagadać wszystkich, nawet kapłanów, dostosować ludzi do swoich potrzeb. Jednak otworzyły mi się oczy i dzisiaj, po osiemnastu latach niehandlowania w niedzielę mogę już powiedzieć, ile dobra z tego wypływa. Wtedy miałem jeden sklep i oddałem niedzielę Panu Bogu. Dzisiaj mam ich dziewięć i to dużo większe niż tamten.
Na swoich sklepach Pan nie poprzestał…
Tak, domagamy się wszędzie zniesienia handlu w niedzielę, zbieram podpisy. Dwa lata temu zebraliśmy za świętością niedzieli 130 tysięcy podpisów. Jednakże już po pierwszym czytaniu w Sejmie zostało to wrzucone do kosza.
Chciałbym jeszcze wrócić do chwili, kiedy zdecydował Pan, że nie będzie sprzedawał w niedzielę.
Miałem wtedy tylko jeden sklep i była to bardzo trudna decyzja. To była moja ofiara…
Uważał Pan, że to jest ofiara?
Tak, bo myślałem, że nie będę się rozwijał.
A okazało się, że jest zupełnie odwrotnie, że właśnie dlatego zaczął się Pan rozwijać?
No, właśnie. Wówczas, w roku 1997, niedziela była po sobocie drugim dniem w tygodniu pod względem wysokości obrotów handlowych. Niedziela była najbardziej zyskowna, bo w niedzielę kupowano dużo alkoholu, który był wysoko marżowany. Oszacowałem, że rezygnowałem wówczas z 17% mojego dochodu. Tak więc logika, rachunek ekonomiczny mówiły mi, że nie handlując w niedzielę nie mam szans na rozwój jako firma. Jednak dla świętego spokoju – bo i moi rodzice w tej decyzji mieli swój udział – oraz dla spokoju sumienia, zdecydowałem się zamknąć sklep w niedzielę.
Przypuszczam, że w pierwszych tygodniach stracił pan na obrotach, ale czy w perspektywie czasowej faktycznie odbiło się to Panu na wynikach finansowych? Przecież ludzie i tak kupią to, co mają kupić; chodzi tylko o to czy rozłożą sobie czas zakupów również np. na piątek, sobotę czy na jakiś inny dzień tygodnia, czy zdecydują się robić zakupy w niedzielę.
Zgadza się. W niedzielę kupuje się wiele rzeczy niepotrzebnych. Światowy Bank Żywności podaje, ile żywności jest marnowanej i na jakich etapach. Ok. 20% marnujemy ze względu na złe zakupy. Kupujemy wiele żywności, która wcale nie jest nam potrzebna, nie możemy jej spożyć. Im więcej razy jesteśmy w sklepie, tym więcej zakupów dokonujemy.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/310878-kupiec-jozef-pyzik-bylem-mistrzem-w-udowadnianiu-ze-niedziela-jest-handlowi-potrzebna-bylem-totalnym-niewolnikiem