Dodajmy też, że różnymi sposobami jesteśmy w sklepie do tego nakłaniani.
Tak, reklama jest agresywna. Zewsząd wołają: „Jesteś tego wart, masz sobie to kupić”. Umówiliśmy się, że reklama może kłamać, bo przecież wszyscy wiemy, że nie mówi prawdy. Inżynierowie od reklamy doskonale to wiedzą. Najlepiej kupujemy przychodząc do sprzedawcy i prosząc go o to, czego potrzebujemy. To są najlepiej trafione zakupy ze względów ekonomicznych. Jeśli zaś sami „chodzimy po półkach”, to bombardowani jesteśmy samym ich ustawieniem, a także grą świateł i kolorów, muzyką itp. Nie ma dzisiaj na to mocnego. Zdarza mi się, pomimo że znam handel, iż też temu ulegam i dokonuję złych zakupów. Bo ze złem nie da się paktować – żeby nie przegrać, nie wolno grać. To jest jedyny sposób. Ale dzisiejszy świat krzyczy, że mamy jak najwięcej sprzedać. Przemysł jest w stanie wyprodukować kilka razy więcej żywności niż potrzebujemy jej skonsumować. (…) My, Polacy, jesteśmy bardziej „nowocześni” i proeuropejscy niż cała Europa. Mamy dzisiaj problem chociażby z patriotyzmem gospodarczym. Ludzie są zdziwieni, bo u nas przez ostatnie 25 lat nikt o takim patriotyzmie nie mówił i nie pisał, tym bardziej zresztą za komuny, bo wtedy był totalny niedostatek. To jest właśnie zapóźnienie – my mamy całe pokolenie ludzi, którzy mówią, że jest mu obojętne, czy będzie wyprodukowane w Chinach czy w Stanach Zjednoczonych, byle było tanie.
I tu się właśnie różnimy bardzo od Zachodu. Jak reklamuje się np. lokalny polityk zachodni? Że wspiera produkcję lokalną, a nie chińską, która jest tania. Domaga się wyższych zarobków dla swoich wyborców, by stać ich było na kupowanie produktów własnych, regionalnych. Wszyscy mają przecież świadomość: zapłacimy swoim. Dziś np. płacę Frankowi za wykonanie stołu, który coś na tym zarobi i dzięki temu jutro będzie mógł kupić coś u mnie. Tak to się kręci.
Zgadzam się z panem. Wie pan, czym się różni np. Lidl w Szwajcarii od Lidla w Nowym Sączu, a mamy ich tu trzy? Tym, że szwajcarski Lidl jak wchodzi tam na rynek, obowiązuje go umowa o pobieraniu towaru z lokalnego rynku. Tam jest ścisły zapis – ile ma być szwajcarskiego towaru, ile ma być lokalnego, regionalnego, a ile reszty. A u nas? Nowy Sącz na przykład, 80 tysięcy mieszkańców, ma na swoim terytorium dziesięć Biedronek, trzy Lidle, cztery galerie – największa galeria liczy 30 tysięcy metrów kw. Proszę popatrzeć, ile tam jest naprawdę naszych produktów – niewielkie ilości.
Czy ma to jakiś wpływ na pracę w niedzielę?
Oczywiście. Nie tylko ja, ale i wielu moich kolegów mówi, że w niedzielę handel jest nieopłacalny. Dlaczego zatem nie zamkną sklepów? Ponieważ boją się, że klient, który nie przyjdzie w niedzielę, nie przyjdzie i w tygodniu, że przeniesie się do konkurencji handlującej w siódmy dzień tygodnia. Handel w niedzielę prowadzony w zagranicznych sieciach to jeden ze sposobów na wykańczanie polskiego handlu.
Jeżeli zamknie się sklep w niedzielę, sprzedaż w pierwszych tygodniach spada, potem wraca do normy.
Po pół roku wraca, to jest sprawdzone, tak wynika i z naszych obserwacji. Przywrócenie wolnego dnia w święto Trzech Króli było wielkim sukcesem religijnym, to oczywiste. Również kulturowym oraz – czego nikt się nie spodziewał – biznesowym. Handel odnotowuje bowiem kolejny rok wzrost obrotów w styczniu – o tym mówią analizy ekonomiczne. Powiem więcej: są klienci, którzy mówią, że robią zakupy tylko u nas, ze względu na to, że w niedzielę nie handlujemy. Czyli jest w społeczeństwie wielka grupa ludzi, która ceni naszą postawę.
Przestawia się, krótko mówiąc, na chrześcijańskiego właściciela. Wróćmy jeszcze do jednego aspektu pracy w niedziele, o którym zbyt mało się mówi, ubolewając nad stratami pracodawcy. Ale przecież jest cała wielka rzesza pracowników i ich rodzin, setki tysięcy ludzi, którzy w niedzielę idą do pracy, a wcale by nie musieli. Sprzedaż w supermarketach nie jest przecież koniecznością, jak praca np. na kolei, w policji lub w pogotowiu ratunkowym.
Żeby dowiedzieć się, czy moi ludzie chcą pracować w niedzielę, zrobiłem w swojej firmie ankietę; ok. 4% odpowiedziało, że tak.
Wielkie supermarkety twierdzą, że jeśli w niedzielę zamkną sklepy, kilkadziesiąt tysięcy pracowników pójdzie na bruk, bo będzie dla nich mniej pracy.
Zgodziliśmy się, że za pracę w niedzielę pracownik dostaje w tygodniu dzień wolny. Ale co to jednak za porównanie – praca w niedzielę za wolne w poniedziałek czy wtorek? Dla mnie to jest chore. Co innego sytuacje wyjątkowe, wyjątkowe zawody, które ludzie wykonują – to rozumiem, ale poza tym za pracę w niedzielę powinny być minimum dwa, a może i trzy dni wolnego. To by skutecznie zniechęciło. Jeżeli mama w niedzielę ma wolne, wszyscy mogą tego dnia usiąść przy jednym stole, bez względu na wyznawane wartości i religię. Ten czas powinien być dla rodziny. Praca w niedzielę jest dla rodziny destrukcyjna.
Jeśli chodzi o pracowników, oczywiście.
O pracowników, bo pracodawca, dyrekcje, zarządy nie pracują – ja np. nie muszę pracować w niedzielę. Dodam, że kupcy sądeccy zaangażowali się obecnie w społeczną inicjatywę zbierania podpisów pod wnioskiem NSZZ Solidarność przywrócenia „wolnej niedzieli”.
Zamknięcie wielkich sklepów w niedzielę, to z kolei szansa dla innych branż.
Otóż to, w niedzielę wzrośnie gwałtownie zapotrzebowanie na inne sposoby spędzania czasu – odrodzi się kultura, teatry, kina, wstawy, koncerty – to wszystko ożyje. Będzie więcej czasu na uprawianie sportu i zażywanie ruchu na świeżym powietrzu.
Zastanawiam się też nad sprawą zmniejszenia zakupów przez likwidację niedzieli handlowej. Jeżeli wtedy faktycznie sklepom zmaleją obroty, to oznacza, że dziś kupujemy z dużo. Przecież nie jest tak, że niektóre produkty są sprzedawane tylko w niedzielę i inaczej nie można byłoby ich nabyć. Przez 6 dni w tygodniu można się bez problemu zaopatrzyć we wszystko, co nam potrzebne. Jeżeli mam określoną pulę pieniędzy przeznaczoną na zakupy, i tak ją wydam, bez niedzieli.
W pierwszej fazie wmawiano nam, że sklepy muszą być w niedzielę czynne, ponieważ Polacy muszą mieć możliwość kupienia wtedy żywności. Dzisiaj handlują wszyscy, a dla sklepów handlujących sprzętem RTV AGD czy odzieżowych niedziela jest najważniejsza, jeśli chodzi o obrót. Proszę zauważyć, co się stało – handel z dni powszednich przeniósł się na niedzielę. Komu to służy, proszę mi powiedzieć? Osoby, które otworzyły sklepy w różnego rodzaju galeriach handlowych, podpisały umowę, w której zobowiązały się, że nie zamkną go w niedzielę. Gdyby to uczynili, zapłacą ogromne kary. Mam znajomą, dla której, jako właścicielki sklepu, handlowa niedziela jest przekleństwem. Zatrudnia jedną ekspedientkę, której w niedzielę daje wolne, i sama stoi za ladą. „Wszystkie niedziele mam przekichane, one nie istnieją” – mówi. Ma dwoje dzieci, męża. Owszem, bywają niedziele w okresie przedświątecznym, kiedy ruch jest duży, jednak nieraz do galerii nie idzie prawie nikt, a moja znajoma stoi cały dzień sama w sklepie i czasami nie ma nawet złotówki wpływu do kasy, musi tam jednak być. Dobrze wie, że ciuchy w innym terminie i tak zostaną sprzedane, bo przecież ludzie muszą w coś się ubrać…
Trzeba zatem zapytać, dlaczego właściciele potężnych korporacji handlowych tak bardzo naciskają na to, by w niedzielę sklepy były otwarte; ich argument, że robią to ze względów ekonomicznych, jest łatwy do obalenia. Może kryje się za tym raczej ideologia zwalczająca chrześcijańskie obyczaje i nakazy religijne?
Odpowiem pytaniem: dlaczego chrześcijanie mają dać się wyzuć ze swoich wartości, a przyjmować to, co narzucają nam ateiści lub inne wyznania? Czekamy na stosowną decyzję posłów.
Józef Pyzik jest przedsiębiorcą, przewodniczącym Kongregacji Kupieckiej w Nowym Sączu. Cały artykuł opublikowany został w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dodajmy też, że różnymi sposobami jesteśmy w sklepie do tego nakłaniani.
Tak, reklama jest agresywna. Zewsząd wołają: „Jesteś tego wart, masz sobie to kupić”. Umówiliśmy się, że reklama może kłamać, bo przecież wszyscy wiemy, że nie mówi prawdy. Inżynierowie od reklamy doskonale to wiedzą. Najlepiej kupujemy przychodząc do sprzedawcy i prosząc go o to, czego potrzebujemy. To są najlepiej trafione zakupy ze względów ekonomicznych. Jeśli zaś sami „chodzimy po półkach”, to bombardowani jesteśmy samym ich ustawieniem, a także grą świateł i kolorów, muzyką itp. Nie ma dzisiaj na to mocnego. Zdarza mi się, pomimo że znam handel, iż też temu ulegam i dokonuję złych zakupów. Bo ze złem nie da się paktować – żeby nie przegrać, nie wolno grać. To jest jedyny sposób. Ale dzisiejszy świat krzyczy, że mamy jak najwięcej sprzedać. Przemysł jest w stanie wyprodukować kilka razy więcej żywności niż potrzebujemy jej skonsumować. (…) My, Polacy, jesteśmy bardziej „nowocześni” i proeuropejscy niż cała Europa. Mamy dzisiaj problem chociażby z patriotyzmem gospodarczym. Ludzie są zdziwieni, bo u nas przez ostatnie 25 lat nikt o takim patriotyzmie nie mówił i nie pisał, tym bardziej zresztą za komuny, bo wtedy był totalny niedostatek. To jest właśnie zapóźnienie – my mamy całe pokolenie ludzi, którzy mówią, że jest mu obojętne, czy będzie wyprodukowane w Chinach czy w Stanach Zjednoczonych, byle było tanie.
I tu się właśnie różnimy bardzo od Zachodu. Jak reklamuje się np. lokalny polityk zachodni? Że wspiera produkcję lokalną, a nie chińską, która jest tania. Domaga się wyższych zarobków dla swoich wyborców, by stać ich było na kupowanie produktów własnych, regionalnych. Wszyscy mają przecież świadomość: zapłacimy swoim. Dziś np. płacę Frankowi za wykonanie stołu, który coś na tym zarobi i dzięki temu jutro będzie mógł kupić coś u mnie. Tak to się kręci.
Zgadzam się z panem. Wie pan, czym się różni np. Lidl w Szwajcarii od Lidla w Nowym Sączu, a mamy ich tu trzy? Tym, że szwajcarski Lidl jak wchodzi tam na rynek, obowiązuje go umowa o pobieraniu towaru z lokalnego rynku. Tam jest ścisły zapis – ile ma być szwajcarskiego towaru, ile ma być lokalnego, regionalnego, a ile reszty. A u nas? Nowy Sącz na przykład, 80 tysięcy mieszkańców, ma na swoim terytorium dziesięć Biedronek, trzy Lidle, cztery galerie – największa galeria liczy 30 tysięcy metrów kw. Proszę popatrzeć, ile tam jest naprawdę naszych produktów – niewielkie ilości.
Czy ma to jakiś wpływ na pracę w niedzielę?
Oczywiście. Nie tylko ja, ale i wielu moich kolegów mówi, że w niedzielę handel jest nieopłacalny. Dlaczego zatem nie zamkną sklepów? Ponieważ boją się, że klient, który nie przyjdzie w niedzielę, nie przyjdzie i w tygodniu, że przeniesie się do konkurencji handlującej w siódmy dzień tygodnia. Handel w niedzielę prowadzony w zagranicznych sieciach to jeden ze sposobów na wykańczanie polskiego handlu.
Jeżeli zamknie się sklep w niedzielę, sprzedaż w pierwszych tygodniach spada, potem wraca do normy.
Po pół roku wraca, to jest sprawdzone, tak wynika i z naszych obserwacji. Przywrócenie wolnego dnia w święto Trzech Króli było wielkim sukcesem religijnym, to oczywiste. Również kulturowym oraz – czego nikt się nie spodziewał – biznesowym. Handel odnotowuje bowiem kolejny rok wzrost obrotów w styczniu – o tym mówią analizy ekonomiczne. Powiem więcej: są klienci, którzy mówią, że robią zakupy tylko u nas, ze względu na to, że w niedzielę nie handlujemy. Czyli jest w społeczeństwie wielka grupa ludzi, która ceni naszą postawę.
Przestawia się, krótko mówiąc, na chrześcijańskiego właściciela. Wróćmy jeszcze do jednego aspektu pracy w niedziele, o którym zbyt mało się mówi, ubolewając nad stratami pracodawcy. Ale przecież jest cała wielka rzesza pracowników i ich rodzin, setki tysięcy ludzi, którzy w niedzielę idą do pracy, a wcale by nie musieli. Sprzedaż w supermarketach nie jest przecież koniecznością, jak praca np. na kolei, w policji lub w pogotowiu ratunkowym.
Żeby dowiedzieć się, czy moi ludzie chcą pracować w niedzielę, zrobiłem w swojej firmie ankietę; ok. 4% odpowiedziało, że tak.
Wielkie supermarkety twierdzą, że jeśli w niedzielę zamkną sklepy, kilkadziesiąt tysięcy pracowników pójdzie na bruk, bo będzie dla nich mniej pracy.
Zgodziliśmy się, że za pracę w niedzielę pracownik dostaje w tygodniu dzień wolny. Ale co to jednak za porównanie – praca w niedzielę za wolne w poniedziałek czy wtorek? Dla mnie to jest chore. Co innego sytuacje wyjątkowe, wyjątkowe zawody, które ludzie wykonują – to rozumiem, ale poza tym za pracę w niedzielę powinny być minimum dwa, a może i trzy dni wolnego. To by skutecznie zniechęciło. Jeżeli mama w niedzielę ma wolne, wszyscy mogą tego dnia usiąść przy jednym stole, bez względu na wyznawane wartości i religię. Ten czas powinien być dla rodziny. Praca w niedzielę jest dla rodziny destrukcyjna.
Jeśli chodzi o pracowników, oczywiście.
O pracowników, bo pracodawca, dyrekcje, zarządy nie pracują – ja np. nie muszę pracować w niedzielę. Dodam, że kupcy sądeccy zaangażowali się obecnie w społeczną inicjatywę zbierania podpisów pod wnioskiem NSZZ Solidarność przywrócenia „wolnej niedzieli”.
Zamknięcie wielkich sklepów w niedzielę, to z kolei szansa dla innych branż.
Otóż to, w niedzielę wzrośnie gwałtownie zapotrzebowanie na inne sposoby spędzania czasu – odrodzi się kultura, teatry, kina, wstawy, koncerty – to wszystko ożyje. Będzie więcej czasu na uprawianie sportu i zażywanie ruchu na świeżym powietrzu.
Zastanawiam się też nad sprawą zmniejszenia zakupów przez likwidację niedzieli handlowej. Jeżeli wtedy faktycznie sklepom zmaleją obroty, to oznacza, że dziś kupujemy z dużo. Przecież nie jest tak, że niektóre produkty są sprzedawane tylko w niedzielę i inaczej nie można byłoby ich nabyć. Przez 6 dni w tygodniu można się bez problemu zaopatrzyć we wszystko, co nam potrzebne. Jeżeli mam określoną pulę pieniędzy przeznaczoną na zakupy, i tak ją wydam, bez niedzieli.
W pierwszej fazie wmawiano nam, że sklepy muszą być w niedzielę czynne, ponieważ Polacy muszą mieć możliwość kupienia wtedy żywności. Dzisiaj handlują wszyscy, a dla sklepów handlujących sprzętem RTV AGD czy odzieżowych niedziela jest najważniejsza, jeśli chodzi o obrót. Proszę zauważyć, co się stało – handel z dni powszednich przeniósł się na niedzielę. Komu to służy, proszę mi powiedzieć? Osoby, które otworzyły sklepy w różnego rodzaju galeriach handlowych, podpisały umowę, w której zobowiązały się, że nie zamkną go w niedzielę. Gdyby to uczynili, zapłacą ogromne kary. Mam znajomą, dla której, jako właścicielki sklepu, handlowa niedziela jest przekleństwem. Zatrudnia jedną ekspedientkę, której w niedzielę daje wolne, i sama stoi za ladą. „Wszystkie niedziele mam przekichane, one nie istnieją” – mówi. Ma dwoje dzieci, męża. Owszem, bywają niedziele w okresie przedświątecznym, kiedy ruch jest duży, jednak nieraz do galerii nie idzie prawie nikt, a moja znajoma stoi cały dzień sama w sklepie i czasami nie ma nawet złotówki wpływu do kasy, musi tam jednak być. Dobrze wie, że ciuchy w innym terminie i tak zostaną sprzedane, bo przecież ludzie muszą w coś się ubrać…
Trzeba zatem zapytać, dlaczego właściciele potężnych korporacji handlowych tak bardzo naciskają na to, by w niedzielę sklepy były otwarte; ich argument, że robią to ze względów ekonomicznych, jest łatwy do obalenia. Może kryje się za tym raczej ideologia zwalczająca chrześcijańskie obyczaje i nakazy religijne?
Odpowiem pytaniem: dlaczego chrześcijanie mają dać się wyzuć ze swoich wartości, a przyjmować to, co narzucają nam ateiści lub inne wyznania? Czekamy na stosowną decyzję posłów.
Józef Pyzik jest przedsiębiorcą, przewodniczącym Kongregacji Kupieckiej w Nowym Sączu. Cały artykuł opublikowany został w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis”.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/310878-kupiec-jozef-pyzik-bylem-mistrzem-w-udowadnianiu-ze-niedziela-jest-handlowi-potrzebna-bylem-totalnym-niewolnikiem?strona=2