Fani piłki nożnej doskonale wiedzą, że są takie mecze, które po pierwszych 45 minutach wydają się być rozstrzygnięte. Gospodarze prowadzą 3:0, mają wsparcie swojej widowni i często także sędziego, a ich rywale wyglądają na rozbitych i bezradnych. I gdy część widzów zamierza opuścić stadion, po przerwie wszystko się zmienia, a emocje rosną z każdą minutą.
Tę piłkarską przenośnię śmiało można przenieść na tegoroczną kampanię wyborczą. Jeszcze w grudniu-styczniu wszystko wydawało się rozstrzygnięte. Bronisław Komorowski miał wyraźną przewagę, a komentatorzy i kibice zastanawiali się jedynie nad rozmiarami jego dominacji nad resztą stawki.
Posługując się dalej piłkarskim żargonem, sztab Andrzeja Dudy rozpoczynał swoją walkę od wyniku 0:3, a boiskowy zegar bezlitośnie wskazywał na zbliżający się koniec meczu. Sprawnie i profesjonalnie przygotowana kampania spowodowała częściowe odrobienie strat - kandydat PiS przygotował świetną konwencję, a maratonem po Polsce powiatowej mozolnie wypracował rozpoznawalność i zaufanie wśród elektoratu na prawicy. Wszystko to odbywało się przy całkowitej bierności urzędującego prezydenta. Jedna bramka odrobiona.
Można zaryzykować tezę, że Duda właśnie strzela drugiego gola. Kilka tygodni temu sugerowałem próbę zwiększenia polaryzacji między dwoma najważniejszymi kandydatami - i dziś właśnie to się dzieje. Za pomocą konsekwentnie realizowanego planu (konferencje, spoty, milion rozdanych ulotek, ogłoszenia w tabloidach, pomysły na wyjazd na Słowację i bronkomarket, etc.) do debaty publicznej skutecznie wrzucono kwestię pomysłu wejścia do strefy euro.
Zapyta ktoś, czy to naprawdę najważniejszy temat, o który powinni spierać się kandydaci w wyborach prezydenckich. Być może coś jest w tych uwagach - euro to przede wszystkim sprawa dla rządu, a nie głowy państwa. Nie mówiąc o tym, że debata na ten temat powinna być bardziej pogłębiona i osadzona w twardych prawno-ekonomicznych fundamentach. Niezależnie od płytkości podejmowanego tematu, przekaz trafia jednak do ludzi. A przecież kampania wyborcza to przede wszystkim emocje. Te sztabowi PiS udało się wzbudzić.
Z drugiej strony nie można nie pozostać głuchym na argumenty, które sufluje Piotr Zaremba, przekonując, że tak naprawdę kwestia wejścia do strefy euro to przyczynek do głębszej dyskusji o polskiej suwerenności, przyszłości Unii Europejskiej i roli w niej naszego kraju.
To ważne przesłanki, zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę, że już pod koniec ubiegłego roku pan prezydent nawoływał Ewę Kopacz, by w swoim expose przedstawiła coś na kształt „mapy drogowej” właśnie w kwestii wejścia Polski do strefy euro. Dziś Bronisław Komorowski odżegnuje się od tematu, odsuwając rozmowę na „po wyborach”. Ciężko się dziwić, że sztab Dudy wykorzystuje tę niekonsekwencję.
WIĘCEJ:
Piotr Zaremba: Jeśli prezydent zachęca rząd, by wejść do strefy euro, to jest to ideologiczny obłęd
Na kampanijnym boisku Dudzie pomaga także sztab Bronisława Komorowskiego. Nie dość, że jego drużyna prowadząc 3:0 była zbyt pewna siebie, to jeszcze gdy zaczęło robić się gorąco, popełniła szereg błędów. Jednym z ostatnich była próba zrekonstruowania podziału z 2011 roku na racjonalnych i radykalnych (wówczas w nieco innej konstrukcji językowej). W Pałacu nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że rzeczywistość AD 2015 różni się od tej sprzed czterech lat. Otoczenie kandydata Platformy popełnia błąd PiS z 2007 roku - polegający na przegrzaniu pewnych tematów i zniechęcenia nimi. Dziś już nie ma tak gorących emocji ani wokół Smoleńska, ani wokół strachu przed powrotem Kaczyńskiego, ani przed jakimiś tam „radykałami”, tym bardziej jeśli symbolem ich ma być krzesło. W Pałacu kompletnie tego nie wyczuwają.
Do tego wszystkiego dochodzą kampanijne kiksy. Dobrym ich przykładem jest pozew, jaki Bronisław Komorowski złożył w trybie wyborczym (!) Adamowi Hofmanowi. Ten nie kandyduje w tych wyborach, więc pozew może trafić w sądową próżnię, a sam choć w rozgrywce politycznej zachował się nieelegancko, to na pewno nie przekroczył reguł gry. Pozew uderzy sztab Komorowskiego jak bumerang, odświeżając przy okazji raz jeszcze temat powiązań pana prezydenta ze SKOK Wołomin i WSI.
Błędy sztabu Komorowskiego to oczywiście efekt nerwowości w Pałacu, której ciężko się dziwić, skoro wydarzenia na „boisku” wymykają się spod kontroli. O wiele wyraźniej widzą to „kibice” drużyny Komorowskiego.
Oddajmy głos najbardziej zagorzałym ultrasom: Wiesławowi Władyce i Mariuszowi Janickiemu z prorządowej „Polityki”.
Prawicowym propagandystom udało się opanować zbiorową świadomość nawet tzw. mainstreamowych mediów i wdrukować przekonanie, że wszystko, co robi Duda, jest świetne i profesjonalne, a cokolwiek by zrobił Komorowski - przaśne i obciachowe. (…) Nieustanne wieszczenie „przegranej Komorowskiego” może, w najgorszym scenariuszu, stać się samospełniającą prognozą. Jeśli sztabowcy Komorowskiego nie odpowiedzą na tę smugę klęski, którą doczepiono prezydentowi, może być naprawdę ciężko
— ubolewają autorzy.
I dodają:
Niewykluczone, że Komorowski, aby wygrać, będzie musiał reagować szybko, przechodzić od obrony do ataku, zrezygnować - w jakimś stopniu - z wizerunku statecznego prezydenta. Do tej pory tego unikał, ale może nie mieć wyjścia
— czytamy.
Jeszcze dalej idzie Cezary Michalski, który na łamach „Tygodnika Powszechnego” kampanijne problemy Bronisława Komorowskiego przenosi na cały rządzący dziś Polską obóz polityczny.
Zrozumcie zatem – drogi Obozie Władzy, droga nowa Sanacjo – że bez Tuska jesteście trupem. Nie możecie zbyt długo stawiać czoła coraz młodszej i coraz bardziej rozjuszonej prawicy dwiema wersjami Komorowskiego: żeńską (Ewa) i męską (Bronisław). (…) Czy Bronisław Komorowski ma szansę wzbudzić entuzjazm nowego mieszczaństwa? Nie „odzyskać zaufanie”, ale właśnie „wzbudzić entuzjazm” – taki, żeby jego „letni” sympatycy poszli na wybory już w pierwszej turze? Szczerze mówiąc, nie widzę takiej możliwości. Jeśli wygra, to znowu jako „mniejsze zło”. O ile oczywiście „realiści” w szeregach mieszczaństwa, rozumiejący już, że poza mniejszym złem mają do wyboru tylko zło większe, okażą się wystarczająco zmobilizowani
— przestrzega Michalski.
Standardowo najostrzejszych słów używa już nie fan, ale pseudokibic - by nie rzec chuligan - obozu władzy, Tomasz Lis, który bredzi coś o „domordowywaniu Dudy”.
A to tylko trzy najbardziej wyraziste głosy. Mniejszych, skupionych na łamach „Wyborczej” i prorządowych portalach wokół idei „Bronku, do broni!” nie sposób zliczyć.
Jeśli Andrzej Duda dorzuci do negatywnego przekazu ws. euro równie czytelny sygnał pozytywnego pomysłu, może być ciekawie. Oczywiście - ciągnąc nieco na siłę ten piłkarski slang - drużyna Komorowskiego zaczęła się bronić, kontraatakuje i zaczyna grać ostro. To ich prawo i tego należało się spodziewać. Jak przygotowany jest do tego kandydat PiS - okaże się wkrótce.
Na razie jednak z 0:3 zrobiło się 2:3. To jeszcze nie oznacza, że dojdzie do dogrywki, nie mówiąc o pewności zwycięstwa. Ale jedno jest pewne - emocje będą do ostatniej minuty tego meczu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/238933-w-meczu-duda-komorowski-z-03-zrobilo-sie-23-to-jeszcze-nie-oznacza-ze-dojdzie-do-dogrywki-nie-mowiac-o-pewnosci-zwyciestwa-ale-emocje-beda-do-konca