Euro to dobry temat kampanii. Więcej - to jeden z naszych najważniejszych politycznych dylematów

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Jacek Turczyk/Rafał Guz
PAP/Jacek Turczyk/Rafał Guz

Odpowiedzią PiS na konfrontację Polski radykalnej z racjonalną jest próba wskazania tematu przewodniego kampanii. Ma nim być odrzucenie projektu wchodzenia do strefy euro. Już nie konfrontacja wizerunkowa (aktywny kontra gnuśny), ale spór o przyjęcie europejskiej waluty staje się na chwilę najważniejszym składnikiem agendy Andrzeja Dudy.

Politycy PO odpowiadają śmiechem: takiego tematu nie ma podobno w polskiej polityce. Tymczasem to Bronisław Komorowski najwytrwalej spośród wszystkich przedstawicieli obecnego obozu rządowego zachęcał do „dyskusji na temat euro”. Jest oczywiste, że brak woli politycznej przed wyborami może się natychmiast stać pełną wolą po nich.

Że nie ma dziś większości potrzebnej do zmiany konstytucji? Nie ma, względu na silną pozycję PiS w parlamencie. A przecież kampania prezydencka to próba generalna przed parlamentarną. Ergo jedną ze stawek obu kampanii łącznie jest to aby także w roku 2015 taka zmiana konstytucji byłaby niemożliwa.

Projekt wprowadzenia euro jest skądinąd ulubioną ideą obozu liberalno-lewicowego, który organizuje Komorowskiemu zaplecze medialne. O ile kolejni platformerscy ministrowie finansów zawsze mieli doń zastrzeżenia (bo wiedzieli czym to grozi w sferze ekonomicznego konkretu), o tyle gazeta Adama Michnika czy główne komercyjne telewizje nigdy nie ukrywały, że to koncept ideologiczny. Mam świadomość, że obóz rządzący prowadzi kampanię zręcznie, co prawda nie opierając jej bynajmniej na domniemanych zaletach kandydata Komorowskiego, a na czarnym PR i polityce pułapek. Taką naturę ma zarówno rozkładana w czasie wojna wokół Skoków (będą następne odsłony!), jak i wrzucenie sztucznie przytrzymywanych do wyborów tematów ideologicznych, z in vitro na czele. A po drodze rozmaite wrzutki, z narodowością teścia kandydata i poszukiwaniem jego ideowej nieprawomyślności wobec prawicowych pryncypiów (Unia Wolności).

W takiej sytuacji „merytoryka” staje się paradoksalną ucieczką do przodu. Nie sądzę jednak, aby ten temat utrzymał się jako główny do końca kampanii, zagłuszy go czysto medialna wrzawa. A potem i tak arbitrzy pracujący na co dzień w pocie czoła razem ze sztabowcami PO orzekną, że to PiS nie miał nic do zaoferowania, jątrzył i .zajmował się tematyką nieistotną, sianiem nienawiści itd.

W swoich wystąpieniach przeciw euro Duda i jego sztabowcy odwołują się do najbardziej doraźnego konkretu: strachu Polaków przed drożyzną. Tymczasem choć to motyw ważny i zapewne sugestywny, nie jest on jedynym. Brak własnej waluty pozbawiał podczas ostatniego kryzysu rządy takich krajów jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia ważnego regulatora pozwalającego bronić swojej gospodarki. Mówili o tym chętnie ekonomiści, i to także o sympatiach ideowych liberalno-lewicowych. Nie widzę żadnego dowodu na to, że ten motyw teraz zniknął.

Z mojego punktu widzenia jest zaś coś jeszcze. Wyrzeczenie się własnej waluty to swoiste zatrzaśnięcie drzwi, krok w kierunku definitywnej rezygnacji z własnej państwowości. Nie mówię, że krok ostatni, ale niezwykle istotny. Otóż ja nie chcę tych drzwi zatrzaskiwać. I dlatego, że projekt pod nazwą Unia Europejska dziś trzeszczy. Ale i dlatego, że suwerenność narodowa i państwowa jest dla mnie samoistną, można by rzec podstawową wartością.

Kiedy raz to już napisałem, zostałem obrzucony inwektywami przez Wojciecha Maziarskiego, który opisał mnie jako bezwiedne narzędzie Putina, a w ostateczności nowego targowiczanina. Bo tak jak Targowica mam przez przywiązanie do starych form i wartości narażać byt swojego narodu i państwa. Jak rozumiem, byłbym wyrazicielem nowoczesnego interesu tego narodu i państwa, gdybym zakasał rękami w pracy na rzecz likwidacji – jednego i drugiego. Przekonanie, że aby zmierzać do skutecznej polityki wobec Rosji czy kogokolwiek innego, trzeba się opowiadać za drastyczną, bezwarunkową federalizacją, jest wyrazem myślenia bezalternatywnego. Skoro Maziarski pogrążył się w historycznych analogiach, ja odpowiem, że tylko umysły skrajnie dogmatyczne, wierzą w jedną odmianę postępu, która jest przesądzona (albo świat zginie).

Tak uzasadniano kiedyś marsz w świetlaną przyszłość komunizmu. Nie chodzi mi o snucie analogii – federalistyczna Unia Europejska to nie jest sowieckie imperium. Chodzi mi  o wiarę, że historię pisze się samymi zero-jedynkowymi równaniami. Nie wiem, co jest najważniejsze w oporze obozu PiS wobec euro. Myślę, że występują tam różne motywacje i różny stopień świadomości, o co toczy się gra.

Tak się jednak składa, że ten opór rodzi dzisiaj coś dobrego. Możliwe, że kiedyś warunki historyczne się zmienią. Nie bardzo jednak wiem, co miałoby to oznaczać. Dlatego trzymam kciuki za polską prawicę. Jej silna pozycja, nawet niekonieczne jako większości, w przyszłym parlamencie, zabezpiecza nas przed brnięciem w utopię.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych