Prof. Ancyparowicz: "Polacy będą musieli drogo zapłacić za mrzonki o przystąpieniu do strefy euro." NASZ WYWIAD

fot. PAP/Radek Pietruszka / premier.gov.pl
fot. PAP/Radek Pietruszka / premier.gov.pl

wPolityce.pl: Prezydent Bronisław Komorowski dość jednoznacznie wywarł presję na nowej premier Kopacz, by ta przynajmniej ogłosiła coś w rodzaju mapy drogowej wejścia do strefy euro. Wygląda na to, że przyniesie to skutki, a cała sprawa pojawi się w expose. Skąd, Pani zdaniem, nagły powrót tej sprawy do debaty publicznej?

Prof. Grażyna Ancyparowicz: Tak bywa, jeśli historyk pod wpływem doradców powiązanych ze światem wielkiej finansjery wypowiada się w kwestiach monetarnych. Trudno mi ocenić merytoryczne motywacje do podejmowania właśnie teraz – jak to określił Pan Prezydent w wywiadzie dla Polsat News – „poważnej debaty na temat wejścia Polski do strefy euro”. Wiadomo, że od 2009 r. nie jesteśmy w stanie uporać się z narastającym długiem publicznym i gigantycznymi kosztami jego obsługi. Biorąc pod uwagę realia możemy co najwyżej dyskutować o bliskiej perspektywie wyjścia naszego kraju z procedury nadmiernego deficytu i szansach na to, aby uniknąć nawrotu tej procedury w 2017 r. Nie ma co marzyć o wpuszczeniu nas w tej perspektywie czasowej choćby do przedsionka unii walutowej, jakim jest ERM2. Niewykluczone jednak, że Ewa Kopacz – z wykształcenia lekarz pediatra – pod wpływem sugestii Pana Prezydenta złoży w swym expose deklarację wejścia do strefy euro, z pełną świadomością, że jej rząd przetrwa nie dłużej niż do najbliższych wyborów parlamentarnych. Jest chyba w tej deklaracji także „drugie dno”. Łatwiej będzie odpierać zarzuty opozycji o nadmierne zadłużenie kraju, kierując dyskusję na boczny tor. Pan Prezydent, ciesząc się wysokim poparciem elektoratu, nie bez kozery nawoływał do „odbudowy woli społecznej” w kwestii przyjęcia euro. Hasło to ma mobilizować zwolenników neoliberalnej doktryny do oddawania głosów na Platformę Obywatelską w nadchodzących wyborach samorządowych, prezydenckich i parlamentarnych. Wskazuje na to między innymi wzmianka o konieczności pozyskania kwalifikowanej większości, niezbędnej dla zmiany Konstytucji RP. Przy okazji można będzie zmienić także kilka innych, niewygodnych dla władzy przepisów.

Jakie skutki dla polskiej gospodarki przyniosłaby próba spełnienia już teraz kryteriów konwergencji fiskalnej?

Fatalne, biorąc pod uwagę realia. Dziś wszystkie prognozy wskazują, że dynamika polskiego PKB będzie w najbliższych latach niska, zaś prorozwojowy impuls ze strony handlu zagranicznego (któremu zawdzięczaliśmy dodatnie tempo PKB) wygasa. Ponadto obserwuje się stały odpływ kapitału z przedsiębiorstw bezpośredniego inwestowania i drenaż naszego rynku finansowego. Za granicę transferuje się rokrocznie po ok. 80 mld zł z tytułu odsetek od kapitału pożyczkowego i dywidend na rzecz zagranicznych akcjonariuszy. Likwiduje się miejsca pracy, a te które powstają są nisko opłacane. Poszukiwani są nisko kwalifikowani pracownicy: robotnicy, rzemieślnicy, populacja bezrobotnych z wyższym wykształceniem sięga ćwierć miliona osób. Stopa bezrobocia oscyluje wprawdzie wokół względnie bezpiecznego poziomu – ok. 13% – lecz tylko dzięki temu, że do niedawna można było uciec na wcześniejsze emerytury, a ponad 2 mln Polaków wyemigrowało w poszukiwaniu stabilizacji życiowej. Czy ten exodus będzie trwał w nieskończoność? Wątpię, Konieczność utrzymania w ryzach deficytu budżetowego – a to jest jeden z fundamentalnych warunków wypełnienia kryteriów konwergencji fiskalnej – przy niskiej dynamice PKB oznacza dalsze cięcia (być może na oślep) wydatków socjalnych, rozpaczliwe poszukiwanie oszczędności w systemie opieki zdrowotnej, narastającą presję na prywatyzację usług edukacyjnych. Zapewne wzrosną również obciążenia podatkowe gospodarstw domowych, głównie z tytułu tych podatków pośrednich, których nie można uniknąć nie rezygnując z konsumpcji. Należy zatem liczyć się z kolejną rewizją stawek podatku od towarów i usług, podnoszeniem akcyzy, zamrażaniem progów w podatku PIT i innymi dolegliwościami fiskalizmu. Jeśli Platforma Obywatelska pozostanie przy władzy po wyborach 2015 r., Polacy utrzymujący się z własnej pracy będą musieli drogo zapłacić za mrzonki o przystąpieniu już teraz do strefy euro. Wszystko w imię świetlanej przyszłości i wejścia kompradorskiej elity do Eurolandu.

Jaką rolę pełni w gospodarce kurs walutowy?

Kurs walutowy jest ważnym instrumentem promocji handlu zagranicznego, co ma szczególne znaczenie w obliczu – nieuniknionej i jak się wydaje długotrwałej – wojny handlowej z Rosją. Po wejściu do korytarza ERM2 Polska będzie zobligowana do utrzymania kursu złotego na stałym poziomie. Znajdzie się zatem w sytuacji okrętu, który ma zablokowany ster i dryfuje w bliżej nieokreślonym kierunku. Skrępowanie to dotyczy nie tylko polityki kursowej (walutowej), ale całej polityki pieniężnej, za którą odpowiada obecnie Narodowy Bank Polski.

Czy Polacy zdają sobie sprawę z istniejących zagrożeń?

Sądzę, że tak choć bardziej przemawia tu intuicja i empiryczne porównania cen, niż wiedza teoretyczna. Sondaż GFK Polonia wykazał, że w sierpniu bieżącego roku tylko 4 proc. respondentów entuzjastycznie odniosło się do projektu przyjęcia przez Polskę euro. Były to osoby reprezentujące środowiska biznesowe, które przejęły kontrolę nad kluczowymi obszarami naszej gospodarki oraz wysoko uposażeni pracownicy naukowo-badawczy. Zamiast mówić o zagrożeniach ludzie ci wolą wskazywać korzyści z przystąpienia do unii walutowej. Na przykład w jednym z folderów promocyjnych zamieszczonych na stronie internetowej NBP czytamy: „od razu po przystąpieniu znikną koszty wymiany walut oraz ryzyko związane ze zmianą kursu złotego do euro. Przewiduje się też spadek stóp procentowych, co jest szczególnie istotne dla osób i firm zaciągających kredyty. Ułatwione będzie podróżowanie i porównywanie cen, bez przeliczania jednej waluty na drugą. W dłuższej perspektywie powinny nastąpić: wzrost inwestycji, ożywienie wymiany handlowej oraz zwiększenie wiarygodności makroekonomicznej naszego kraju”. Anonimowi autorzy tego dziełka nie wskazali grup, które staną się beneficjentami przystąpienia do unii walutowej, ani grup obciążonych kosztami z tego tytułu. Nie określili skali, ani nie sprecyzowali terminu, w jakim można oczekiwać efektów stymulacji polskiej gospodarki po wprowadzeniu euro. Starali się natomiast przekonać ogół internautów, że wprowadzenie euro będzie zabiegiem całkowicie neutralnym z punktu widzenia dochodów gospodarstw domowych, zarówno pracowniczych, jak emerytów i rencistów. Nie jest to prawda, a o tym, jak wygląda rzeczywistość krajów, które zdecydowały się na przystąpienie do unii walutowej w warunkach głębokiego zróżnicowania potencjałów gospodarek narodowych, łatwo przekonać się sięgając do statystyk Eurostatu dotyczących Grecji, Hiszpanii, Portugalii czy Włoch. Warto przy tym pamiętać, że są to kraje znacznie od nas bogatsze i atrakcyjnie położone pod względem klimatycznym, co dawało im nad nami komparatywną przewagę, a mimo to…

Jak odniesie się Pani do argumentu „politycznego” – mianowicie, że strefa euro jest na tyle silna, że Polska należąc do niej mogłaby skuteczniej bronić się przed agresją ze strony Rosji?

Ciekawe w czyjej głowie i po co rodzą się tak absurdalne pomysły? Bezpieczeństwo militarne gwarantuje nam obecność w NATO i to powinno w zupełności wystarczyć. Unia Europejska nie ma własnych sił zbrojnych, więc w jaki sposób mogłaby przeciwstawić się ewentualnej (choć mało prawdopodobnej) agresji zbrojnej? Strefa euro nie jest organizacją paramilitarną i nic nie wskazuje na to, aby – w dającej się wyobrazić perspektywie – miała przekształcić się w pakt wojskowy. Przez długie lata zajmowałam się ekonomiką obrony, napisałam nawet na ten temat pracę doktorską i wiem, że nie było w historii gospodarczej świata takiego precedensu. Twierdzę również, że nie ma racjonalnych przesłanek, które uzasadniałyby tezę o zagrożeniu polskiego terytorium zbrojną agresją ze strony Rosji. Natomiast wojna handlowa (z różnym natężeniem) już trwa co najmniej od kilku lat. Okazało się w tym czasie, że złoty, nad którym mamy kontrolę jest równie dobry (a może nawet lepszy) niż emitowane przez Europejski Bank Centralny – euro. Zwracam uwagę na fakt, że prawie wszystkie kontrakty na ropę naftową i gaz ziemny są rozliczane w amerykańskich dolarach, a te właśnie surowce energetyczne mają istotne znaczenie w naszym imporcie z Rosji. A jeśli chodzi o rekompensatę przez Unię Europejską naszych strat w wojnie handlowej, to właśnie widzimy jak to wygląda.

Czy Polska powinna w ogóle brać pod uwagę kwestię wejścia do eurostrefy? Mówi się o ewentualnym referendum w tej sprawie – z drugiej strony wchodząc do UE, zobowiązaliśmy się do przyjęcia tej waluty.

Referendum jest zbędne, bo już było i dało pozytywny wynik. Na razie jesteśmy objęci derogacją w kwestii przystąpienia do unii walutowej i widać, że stan ten potrwa jeszcze długo. Jeśli strefa euro przetrwa wciąż nawracający kryzys, a sytuacja w naszym kraju dojrzeje do spełnienia wszystkich kryteriów konwergencji nominalnej i prawnej (łącznie z odpowiednim poziomem zabezpieczenia socjalnego Polaków) – powinniśmy zrealizować nasze zobowiązania akcesyjne. Na razie strefa euro zajęta jest własnymi problemami, a Polacy powinni uporać się z gospodarczymi i społecznymi skutkami uprawianej przez ćwierć wieku polityki podporządkowanej Konsensusowi Waszyngtońskiemu. I wreszcie zacząć samodzielnie myśleć, bez oglądania się na to co powiedzą o nas na Zachodzie. Wszak stanowiska w Brukseli zostały już obsadzone, a nagrody za lojalność – rozdane. Konfitur na naszym rodzimym rynku także za chwilę zabraknie, bo proces prywatyzacji (czytaj: wyprzedaży resztek majątku narodowego) właśnie dobiega końca.

rozmawiał Marcin Fijołek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.