Gadowski "wSieci": Czy Owsiak jest elementem – przygotowanego na początku lat 90. – projektu społecznego mającego uruchomić fabrykę autorytetów?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

W tygodniku "wSieci" Witold Gadowski analizuje zjawisko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz przygląda się postaci Jerzego Owsiaka. W artykule pt. "Liturgia Jerzego Owsiaka" czytamy m. in.:

 

Żywy człowiek i hologram

Od wielu lat zachodzę w głowę, kim jest Jerzy Owsiak. Skąd się wziął? Co sprawiło, że naraz jego akcja, a nie tysiące innych, uzyskała gigantyczną przychylność mediów? I wreszcie nurtuje mnie stare spiskowe pytanie: czy akcja pana Jerzego służy jedynie nakarmieniu głodnych, czy też przy jej okazji, wykorzystując psychologiczne prawo irradiacji, trwa skuteczna promocja jeszcze czegoś?

Na czym polega zjawisko irradiacji uczuć?

W amerykańskiej literaturze psychologicznej drobiazgowo opisane są doświadczenia pokazujące, jak odczucia: przyjemności, bezpieczeństwa, dobrego spełnienia obowiązku, automatycznie przenoszą się na bodźce, twarze, idee, które towarzyszą ich doznawaniu. W tym wypadku irradiacja zadziałała w sposób bardzo prosty: nie ma nic bardziej wzruszającego, czystego i dobrego niż ratowanie życia malutkich dzieci. Taka akcja skruszy serca najbardziej zatwardziałych psychopatów. Jeśli do tego dodamy szokującą (jak na początek lat 90.) dynamikę akcji, niesłychane wsparcie medialne i kolekcję autorytetów bezwarunkowo ją wspierających, to przepis na wykreowanie wydarzenia jawi się jako idealny.

Irradiacja – z poczucia uczestnictwa w szczytnym procesie ratowania życia dzieciakom dobre uczucia promieniują na osobę organizatora akcji. Jeśli swoimi niewielkimi nawet datkami ratujemy małe dzieci, to odczuwamy przyjemne ukłucie w sercu, stosunkowo niewielkim kosztem i wysiłkiem czujemy się lepsi, na dodatek przynależymy do ogromnej społeczności innych lepszych, czujemy zatem siłę naszej dobroci, i jest rzeczą zupełnie naturalną, że owo poczucie dobroci i siły z wdzięcznością – za ich coroczne dostarczanie – przenosimy na organizatora akcji, swoistego guru ogrzewającego Polskę zimą, a jednocześnie pokazującego, jak skostniałe są inne struktury, które dotychczas, gdzieś w cieniu i ciszy, zajmowały się tradycyjną dobroczynnością.

Ewangeliczne „Niech twoja prawica nie wie, co robi lewica” nie ma tu żadnego zastosowania. Taka dobroczynność nie jest trendy, bo nie daje powszechnego uspokojenia sumień. Mówiąc najkrócej: dobroczynność to jedna z najstarszych metod ocieplania wizerunku osób publicznych i kreowania autorytetów.

Krok dalej w inżynierię

To jednak nie koniec. Wykreowanie dobroczynnej akcji, nadanie jej rozpoznawalnej marki i logo, to dopiero połowa pracy. Krok następny: należy jeszcze wykreować, wynieść do poziomu świadomości zbiorowej osobę, która będzie nośnikiem wszelkich przymiotów naszej akcji. Słowem, akcja musi nierozerwalnie skojarzyć się z osobą, a osoba musi stać się ikoną – świętym obrazkiem świeckiej dobroczynności. Osoba taka musi zostać wyposażona w kilka ekscentrycznych gadżetów, dzięki którym będzie zbiorowo i natychmiast rozpoznawalna. Wykreowany hologram wcale nie musi mieć swojego odpowiednika w rzeczywistości, musi jednak posiadać kilka cech pozwalających przewidywać jego zachowania.

Ustalmy więc, że mówię o teorii i o hologramie, a nie o konkretnej osobie i sytuacji – ustalenie ważne procesowo!

Wybieramy kogoś absolutnie przeciętnego, nadajemy mu kilka cech i za pomocą ogromnej tuby propagandowej wynosimy go na współczesny – celebrycki parnas. Im bardziej pozbawiona właściwości jest taka persona, tym lepiej, nie będzie bowiem przejawiała własnej inicjatywy; nawet jeśli w głowie zaszumi jej celebrycka fala, to i tak bez wysiłku można ją sprowadzić na ziemię. Nawet bowiem największy celebryta, jeśli naraz wyłączy mu się prąd, w krótkim czasie staje się anonimowym klientem w warzywniaku.

Dla przeciętniaków nagła celebryckość szybko staje się swoistym narkotykiem, substytutem nieomal boskości. Czy w przypadku Jerzego Owsiaka mamy do czynienia z kreacją, czy też jest to jednak autokreacja silnej osobowości?

Tego do końca nie jestem w stanie rozsądzić. Być może pan Owsiak zabłysnął na polskim firmamencie dzięki swojej nieprzeciętnej osobowości i inteligencji. Jeśli tak jest (czego bardzo bym chciał, bo wtedy i świat wokół wygląda raźniej), jeśli tak się zdarzyło, to jestem pełen podziwu dla jego dyskrecji i braku ostentacji, tylko bowiem osoba szlachetna i nad wyraz inteligentna tak długo może nie epatować publiczności tkwiącym w niej dynamitem oryginalności, nowatorskiej wizji świata i wrodzoną inteligencją. Jeśli tak jest, to pierwszy klękam w kolejce, aby objąć stopy niegodnie krytykowanego wieszcza polskiej dobroczynności.

Teoretycznie o mechanizmach ciąg dalszy

Na chwilę jednak zajmijmy się jeszcze tezą, rzecz jasna, tyleż mało prawdopodobną, co i niegodnie złośliwą – że Jerzy Owsiak jest jednak hologramem, kreacją, co roku dmuchaną przez nadwiślańskie medialne tornado. Po co zostałby wtedy stworzony i napompowany?

Uruchamiając najbardziej paranoiczne pokłady swojej osobowości, odpowiem, że w całej symbolice, ideologii i sakralnej powtarzalności Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz postępowaniu jej naczelnego kapłana odnajduje zamierzchłe (zdawałoby się) elementy religijnej obrzędowości, świeckiego kultu albo przynajmniej świeckiej tradycji.

Natura ludzka nie zmienia się od wieków. Zawsze będzie potrzebowała nadziei, identyfikacji z innymi, poczucia dążenia ku czemuś wzniosłemu. W pewnym momencie historii komunizmu zrozumieli to też co bardziej światli socjalistyczni inżynierowie społeczni. Stąd partyjne zjazdy przybrały powtarzalne liturgiczne formy, dlatego przywódców partyjnych począł otaczać półboski kult i powszechnie kolportowana ikonografia. W PRL powstało Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej, państwowe śluby poczęły przyjmować nowo liturgiczne formy, PZPR poczęła upowszechniać świeckie obrzędy i kreować nowe święta, konkurujące z tymi starymi, religijnymi, a język masowych publikacji powszechnie powtarzał kanoniczne zwroty.

Kościół WOŚP

Odnoszę wrażenie, że od kilkunastu lat wokół Orkiestry utworzył się właśnie taki, świecki kult religijny. Akcje inicjatywy firmowanej przez pana Jerzego Owsiaka napełnione są swoistą – coraz bardziej z pozoru pustą – liturgią. Przysłowiowe „Sie ma” przez wiele styczniowych dni funkcjonuje jak alternatywa katolickiego „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a sam pan Owsiak, jak naczelny kapłan Świeckiego Kościoła Charytatywnej Budowy Nowego Społeczeństwa, nadaje swojemu ruchowi sakralną miarę i obrzędowość. Kto przez niego jest wyniesiony, ten wchodzi do panteonu „Dobrych”, kto zostanie potępiony – lub potraktowany „z baśki” – ten na długie tygodnie, miesiące, a może nawet lata, zostanie strącony do czyśćca, z którego wydostać się może jedynie metodą publicznej ekspiacji a la Giertych/Kamiński.

Parareligijny charakter przybrały także inne inicjatywy firmowane przez Jerzego Owsiaka. „Przystanek Woodstock” stał się okazją do fetowania „ludzi dobrej roboty”, tych, którzy zasłużyli na złote i platynowe odznaki „Sie ma”, medale nieobciachowych luzaków. To poczet namaszczonych przez pana Owsiaka idoli, „gości cool i jazzy”. I tak do panteonu świeckich świętych, napełnionych cząstką boskości Jerzego Owsiaka, weszli tacy luzacy, jak Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa, Jacek Żakowski, Bronisław Komorowski czy Piotr Najsztub. Przypadkowo wszyscy oni mają jednorodny pogląd na rzeczywistość społeczną i polityczną, ale jak wiadomo, w dziejach różnych religii nie takie kanonizacje się zdarzały.

Jerzy Owsiak? – powracające pytanie

Przeszedł długą drogę od mediów jaruzelszczyzny i „Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników” do roli naczelnego autorytetu III Rzeczypospolitej. Warto jednak zauważyć, że swoją moc wciąż czerpie jedynie z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, pozostałe inicjatywy – tworzenie własnych kanałów telewizyjnych, autorskie programy – nie wychodzą mu już tak dobrze i spektakularnie. Mówiąc Dostojewskim w wersji „Gangnam Style”, gdyby nie było Owsiaka, to natychmiast należałoby go wymyślić. W końcu nim można dziś zamknąć gębę każdemu, kto zaczyna wybrzydzać na najlepszy z ustrojów, który właśnie rozwija swoje skrzydła w III RP. Owsiakiem można „przyłożyć z baśki” Rydzykowi, a nawet każdemu z biskupów, który nie będzie podrygiwał z czerwonym serduszkiem na sutannie w rytm styczniowych rytmów czerwonej (odnoszę się tylko do kolorów serduszek) Orkiestry.

Jeśli zatem Jerzy Owsiak, niespecjalnie wykształcony, bez życiorysu, korpulentny mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czerwone spodnie i od wielu lat wykrzykujący słuszne banały z ekranów wszystkich telewizji, jest samoistną emanacją cech niezwykłego działacza społecznego i pasjonata, to pomimo dzielących nas poglądów zdejmuję przed nim czapkę, do samej ziemi.

Jeśli jednak, zawsze można taką tezę hipotetycznie rozważyć, jest elementem – przygotowanego na początku lat 90. – projektu społecznego mającego uruchomić fabrykę autorytetów i wykreowanie nowego, pozakatolickiego stylu wychowania młodzieży, to czapka z głowy przed pozostającymi w kameralnym cieniu kreatorami. To naprawdę działa. I to by było na tyle, a teraz kochane dzieci… „przyłóżcie mi z baśki”.

 

Cały artykuł - w tygodniku "wSieci".

Kolejny numer tygodnika - już w poniedziałek.

Polub "wSieci" na FB!

CZYTAJ TAKŻE: Kazimierz Michał Ujazdowski w tygodniku "wSieci" o wielkiej, przemilczanej aferze. "To jest system politycznego panowania, bo nie rządzenia"

CZYTAJ TAKŻE: Robert Górski w rozmowie z Mazurkiem w tygodniku "wSieci": "zmiana prezesa Rady Ministrów oznacza także moją dymisję"

"wSieci" - zawsze po stronie Polski.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych