Czy to był cud? Tak, coś w tym rodzaju. W tych podłych latach zdarzały się one częściej niż obecnie.
Poszedł rano do pracy. W tej samej znoszonej koszuli w prążki, ale wypranej po tysiąckroć i wyprasowanej starannie przez żonę Polę, w szarych spodniach, w tych samych brązowych butach, sznurowadła zawiązał byle jak. Miał na imię Henryk, nosił na karku 37 lat, był tokarzem w zakładach mechanicznych przy Czerniakowskiej. Apolonia wołała na niego Henio. Miała z nim cztery dorodne córki: Rozalię, Marię, Jadwigę i Elżbietę. Matka była pracowita, cierpliwa i wielce pokorna. Świetnie gotowała, zajmowała się domem i małymi dziećmi. Zawsze tyrała na pełnych obrotach. Jak naoliwiona frezarka albo silnik wojskowego myśliwca. Henryk uchodził za mistrza toczenia tulejek do samolotów.…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 7,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/tygodniksieci/715715-cztery-lizaki-ballada-swiateczna-zycie-po-wojnie