Żeby przygotować się psychicznie do wyprawienia wielkanocnego śniadania dla naszej nielicznej, ale jednak czteropokoleniowej rodziny, czytałam ostatnio „Historię polskiego smaku” Mai i Jana Łozińskich. I aż mi się łezka w oku zakręciła, gdy dotarłam do rozdziału o kuchni ziemiańskiej, czyli narodowej. Dlaczego? Bo pani domu była w tamtych czasach królową w kuchni.
W każdym, nawet niezamożnym dworze zatrudniano wtedy kucharza, więc rola pani domu ograniczała się do zatwierdzenia listy dań, ewentualnie znalezienia pomocy dla mistrza, bo przed Wielkanocą sam nie dałby rady przygotować wszystkiego dla tabunu gości. W dobrym tonie był mężczyzna. „Zbankrutowany szlachcic, dopóki się dało, trzymał dobrego kucharza, a kucharz wychodził ze dworu dopiero wtedy, kiedy już fornalki, woły, a nawet i krowy zostały sprzedane” – tak to podobno wyglądało, prawie jak z orkiestrą na Titanicu.…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/tygodniksieci/640937-prawdziwy-chleb-na-zupe-kucharz-byl-persona-co-sie-zowie