– Halo, Łajthałs?
– Słucham?
– Czy to Łajthaus?
– Z kim pan chcieć rozmawiać?
– Z Łajthausem. To znaczy, to się pisze, chwileczkę, W jak Wiesław, H jak Honorata, I jak Irena, T jak Tadeusz, E jak „Ewelina”. I potem jest Hy-o-u-se. Ju noł?
– To być jakaś promocja?
– Jaka promocja?! To znaczy trochę tak. Ale skromnej osoby. Mojej.
– Du już spik inglisz?
– Jes, znaczy się, ofkors. Kiedyś nie, ju noł, ale pojechał człowiek do Europy i bez tego całego „hałdujuwuju” to by nie dał rady marynarek poważnym ludziom zakładać. Ken ju ripit, pliz?
– To może jednak po polsku. Pan chcieć się dodzwonić do Białego Domu?
– No, nareszcie. Dokładnie tak.
– W Łoszington?
– Jeden jest chyba, co? A w ogóle z kim ja rozmawiam?
– My name is Joe.
– Joe? Ożeż ty, o, szit, o…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 7,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/tygodniksieci/636932-bitwa-pod-arkadami-chodzi-o-zdjecia-to-znaczy-jedno