Sprawa wyrzucenia Tomasza Lisa z redakcji „Newsweeka” nie obchodzi mnie w ogóle. Zauważyłem też, że jest kompletnie obojętna dla kręgu moich bliższych i dalszych znajomych. Ot, zwykła warszawska wojenka z niegdysiejszym celebrytą, a obecnie zgranym dziennikarzem w tle.
Przy okazji tej sprawy ujawniły się po raz kolejny kwestie, które nazwałbym „pojęciowymi”, kwestie języka. I to nie tego, którego używa Lis (notabene bluzgi są powszechne w każdym środowisku i dzielą się na te nagrane, i te nienagrane), ale języka jako wyroku, jako obciążenia winą.
Lisowi, ale nie tylko jemu, zarzuca się mobbing, czyli gnębienie. Ale na Boga! Nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie kończy się szef wymagający, a gdzie zaczyna gnębiący! Czy uporczywe wymaganie poprawienia sfuszerowanej roboty jest już mobbingiem, czy tylko egzekwowaniem obowiązku rzetelnej pracy? Czy udzielanie nagan za spóźnienia do pracy to już mobbing? Gdzie leży granica między byciem surowym i wymagającym a mobbingiem?…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/tygodniksieci/606033-jezyk-sluszny-i-niesluszny-decyzja-obiektu-owych-zachowan