Małżeństwa do lamusa?

Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

77 proc. niezamężnych kobiet i nieżonatych mężczyzn chciałoby, lecz tylko 18 proc. wierzy w miłość i związek z jedną osobą na całe życie. Piszę „związek”, gdyż we współczesnym świecie nie musi to być wcale małżeństwo stwierdzone rejentalnie, coraz częściej używa się zamiennika: partnerstwo. Czy tradycyjna rodzina to „model wychodzący z obiegu”?

Tak w każdym razie twierdzą różnojęzyczni znawcy przedmiotu, w oparciu o analizy udokumentowane rozlicznymi sondażami. Dozgonna miłość to ponoć wczorajszy śnieg. Przyczyn jest wiele. Austriacki profesor Reinhold Popp zwraca uwagę, że „nowoczesny człowiek żyje długo jak nigdy dotąd”, więc „wydłuża się też okres spędzany z partnerem lub partnerką, coraz trudniejszymi do zaakceptowania na to wydłużone, całe życie”. Jak uzasadnia, wcześniej ludzie łączyli się w pary poniekąd z przymusu, dla zapewnienia sobie lepszych warunków egzystencjalnych, obecnie „idzie o wyemancypowaną formę wspólnoty”.

Przekładając z profesorskiego na język prosty, rzecz w tym, że „single” wolą się nie żenić i nie wychodzić za mąż, aby nie komplikować sobie życia. Gdy się sobie znudzą, to „adieu”, „nie będziesz ty - to będzie inna…”, żartował śpiewnie Tadzio Faliszewski (kto dziś pamięta tego artystę z międzywojennego dwudziestolecia?). Ale, sprawa nie jest wcale wesoła. Najnowszy trend, to pary na czas i na odległość: coraz częściej ona i on mają własne mieszkania, w razie „potrzeby” nocują u niej, czy u niego, ale czują się wolni, niezależni, mają odrębne budżety i swoje światy. Do czasu, gdy któreś któremuś, czy którejś po prostu się nie znudzi.

Specjalistka od relacji damsko-męskich, doktor psychologii Wiebke Neberich, sprowadza wszystko do słowa-wytrychu: autonomia. Jak stwierdziła autorytatywnie na łamach bulwarowego „Bilda”:

Związki partnerskie na całe życie są passé, przyszłość należy do partnerów okresowych.

Jednak jej osobiste pragnienia wyglądają nieco inaczej; jak doszukałem się na portalu dziennika „Die Welt”, ta 35-letnia kobieta chciałaby mieć „dużo dzieci, dwa psy, wiele innych zwierząt, najlepiej w jakimś wiejskim gospodarstwie na południu Niemiec”. Obecnie jej partnerem jest kolega z pracy David Khalil. Co ich łączy, prócz uczucia, które zajarzyło nie tak dawno, bo w 2012r., w „Walentynki”? To, że mają… inne zainteresowania. No, to życzę powodzenia w drodze do wiejskiego gospodarstwa i gromadki dzieci…

Zgodnie z przewidywaniami naukowców, liczba kobiet zamężnych i żonatych mężczyzn będzie spadać, wzrośnie natomiast liczba rozstań formalnych i nieformalnych. Dlaczego? I tu znów odpowiedź da się sprowadzić do jednego słowa: wygoda. Jak mawiał nasz Nikodem Dyzma, gdy nasycił się mężatką „Ninuś”-Kunicką, „…a na cholerę mi taka miłość!”.

W statystyce FirstAffair wygląda to następująco: 44 proc. kobiet i - uwaga - 43 proc. mężczyzn przyznało się do choćby jednorazowego skoku w bok. Nie wiele zalicza się pod tym względem do recydywistek i recydywistów. Jak wolność, to wolność. I liczba urzędowych rozstań faktycznie rośnie: przed dwudziestu laty, na tysiąc małżeństw siedem nie wytrzymywało próby czasu, w 2013r. już jedenaście. Rzecz oczywista, rozstań w tzw. związkach partnerskich, czyli po naszemu, w konkubinatach, statystyki nie obejmują.

Killerem miłości jest ponoć coraz większy pośpiech w życiu codziennym i stres. Małżeński terapeuta Dietmar Stiemerling, autor książek o uczuciowych problemach, w tym poradnika pt. „Co spala miłość”, zwraca uwagę, że „dla mężczyzn szczególnie frustrujące są narodziny dziecka”. Jego zdaniem, faceci mają pretensje o to, że partnerki koncentrują się całkowicie na ich potomku, są zrzędliwe i nie mają ochoty na seks, więc znajdują sobie inne. Z kobietami - podobnie, tyle, że to one czują się zaniedbane, mniej atrakcyjne dla mężów od ich koleżanek z pracy, gdzie mężczyźni szukają azylu, uciekając od nowych, domowych obowiązków. Psycholog Stiemerling radzi w swej prywatnej praktyce w Berlinie, jak przeciwdziałać „wypaleniu się uczuć”, tylko, aby mógł pomóc, ktoś najpierw musi do niego przyjść. A z tym również jest coraz gorzej. Tańsza od wizyty w poradni, prostsza i mniej stresująca jest zamiana wysłużonego partnera lub partnerki na „nowszy model”…

I tu wracamy do punktu wyjścia, do zaledwie 18 proc. wierzących w miłość i w związek z jedną osobą na całe życie; coraz częściej lekarstwem na groźbę rozpadu małżeństwa czy konkubinatu jest szukanie następnych „kooperantów”, zgodnie z zasadą Clinta Eastwooda:

Jest tylko jedna droga do szczęśliwego małżeństwa. Gdy tylko odkryję która, natychmiast znów się ożenię…

Ten amerykański aktor i polityk ma siedmioro dzieci z dwóch związków małżeńskich i trzech pozamałżeńskich. Tych ostatnich było notabene w jego życiu znaczne więcej. W sierpniu tego roku 84. letni dziś Eastwood rozstał się ze swą ostatnią żoną, Diną. Ma z nią córkę.

Małżeństwa są jak wizyta w restauracji, wydaję się, że dokonaliśmy najlepszego wyboru dopóty, dopóki nie zobaczymy, co mają sąsiedzi przy sąsiednim stoliku… -

pokpiwają Francuzi. A gdzie wychowanie w rodzinie? Gdzie polityka prorodzinna? Co na to dzieci? Ach, któż we współczesnym świecie tęczowej „autonomii” przejmowałby się takimi drobiazgami…

Klaser

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych