Środowiska gejowskie w Nowym Jorku gremialnie poparły Zohrana Mamdaniego, który jest zwolennikiem radykalnego islamu (tego samego nurtu, który po dojściu do władzy przewiduje karę śmierci dla homoseksualistów i w wielu krajach ją egzekwuje). Także większość nowojorskich studentów, dzieci z zamożnych domów, masowo opowiedziała się za Mamdanim, który zapowiada nałożenie gigantycznych podatków na ich bogatych rodziców. Nawet co trzeci Żyd w Nowym Jorku zagłosował na Mamdaniego – sympatyka Hamasu (tego samego Hamasu, który jest odpowiedzialny za zamordowanie tysięcy Żydów i dąży do likwidacji państwa Izrael).
Party u Bernsteina
Żeby zrozumieć to zjawisko, warto cofnąć się do czerwca 1970 roku, gdy na łamach magazynu „New York” ukazał się błyskotliwy esej Toma Wolfe’a „Radykalny szyk. Przyjęcie u Lenny’ego” (Radical Chic: That Party at Lenny’s). Tekst opisywał rzeczywiste wydarzenie, do którego doszło w styczniu 1970 roku, gdy znany kompozytor Leonard Bernstein wydał w swoim apartamencie przy Park Avenue głośne przyjęcie. Gospodarz zaprosił na elegancki wieczór nie tylko śmietankę nowojorskiego towarzystwa, lecz także bojowników radykalnej organizacji Czarne Pantery, znanej z brutalnych walk ulicznych z policją.
Wolfe z ironią opisywał czarnoskórych aktywistów, którzy w luksusowym salonie, między srebrnymi tacami z kawiorem, wśród roznoszących najdroższy szampan kelnerów w liberiach, opowiadali zachwyconym milionerom, że trzeba przeprowadzić rewolucję i zniszczyć system kapitalistyczny.
Publikacja wywołała towarzyski skandal, a do amerykańskiego języka potocznego weszło określenie „radical chic”, oznaczające flirt bogatych i wpływowych elit z działaczami radykalnej lewicy. O ile pierwsi zapowiadaną rewolucję traktowali w kategoriach czysto estetycznych jak kolejną modę, o tyle dla tych drugich była ona realnym postulatem politycznym.
Zjawisko miało głębszy podtekst. Ukazywało mechanizm klasowej winy liberalnych elit, które czuły potrzebę usprawiedliwienia swojego bogactwa i symbolicznego odkupienia win wynikających z własnego statusu społecznego. Fundowały więc sobie „rewolucję na salonach”: bez ryzyka, bez ofiar, ale też bez zrozumienia czegokolwiek.
Kto hoduje rewolucję?
Podobny fenomen opisał w 1905 roku Teodor Jeske-Choiński w swej powieści „Błękitni i Czerwoni”, która opowiada o ostatnich latach przedrewolucyjnej Francji przed rokiem 1789. Tytułowi „błękitni” to arystokracja, książęta, hrabiowie, markizowie, elita o szlachetnej krwi. „Czerwoni” to z kolei młodzi radykałowie, przyszli rewolucjoniści, jakobini, filozofowie, ateiści, encyklopedyści, uczniowie Woltera, Rousseau i Diderota. Ci pierwsi, zgnuśniali, zblazowani, znudzeni luksusem, zapraszają na swe salony fanatycznych ekstremistów, traktując ich płomienne idee jak kolejną modną rozrywkę intelektualną, pozwalającą zabić nieznośną nudę. Jak pisze Teodor Jeske-Choiński:
Złociste salony paryskie rozbrzmiewały oklaskami dla tych, którzy z czułością mówili o ludzie i z pogardą o Bogu. Markizy przysłuchiwały się z rozmarzeniem o konieczności obalenia tronu, nie wiedząc, że z nim upadną ich głowy.
To arystokracja wyhodowała rewolucję w swoich salonach. Na najgłębszym poziomie ów zanik instynktu zachowawczego wynikał z porzucenia wiary, odrzucenia ładu naturalnego i wyższej zasady porządkującej rzeczywistość. Liczyła się tylko konsumpcja, rozrywka i samospełnienie. Nie było żadnych tabu, mile widziana była transgresja, łamanie wszelkich zasad, norm i ograniczeń. A już najwięcej szyderstw i drwin było z zacofanej religii katolickiej, ciemnoty kleru i głupoty ludzi chodzących do kościoła. Ot, taki opis kondycji duchowej Nowego Jorku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/745249-zwyciestwo-mamdaniego-czyli-triumf-radykalnego-szyku
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.