„Historic second state visit!”, „Historyczna druga wizyta państwowa!” - krzyczały brytyjskie media, także lewicowe, kiedy samolot z prezydentem Trumpem lądował na lotnisku Stanstead, by udać się do rezydencji amerykańskiego ambasadora w Zjednoczonym Królestwie. „To część naszej historii”, „nasze kraje nigdy nie były bliżej” – suflowali dziennikarze BBC, która nie tylko przygotowała dwudniową obsługę tego wydarzenia, ale zasłaniała łagodnym tonem komentarza. Zwłaszcza w kontekście zwykłej tonacji wobec Trumpa i jego polityki MAGA.
Kamery BBC i CNN cały dzień koczowały na Zamku Windsor – przejażdżka Złotą Karocą po terenach parkowych, uroczysty przelot samolotów Red Arrow, musztra żołnierzy w historycznych mundurach, wizyta w Kaplicy św. Jerzego, aby oddać hołd Elżbiecie II, wycieczka po Bibliotece Zamkowej, gdzie jej dyrektor prezentował dokumenty państwowe, także dotyczące stosunków brytyjsko-amerykańskich. A na koniec oficjalna kolacja dla 160 osób, w większości brytyjskiego establishmentu politycznego. Dopiero w czwartek odbyło się spotkanie z Keirem Starmerem w wiejskiej siedzibie brytyjskich premierów Chequers i rozmowy bilateralne.
Ten pierwszy dzień był spektaklem, często powtarzało się słowo pageantry, widowisko, czym rzeczywiście było. Sięgnięto po królewski format protokołu przyjmowania gości, którego nie widział ani Emmanuel Macron ani inni prezydenci, których przyjmuje się zwykle nie w „domu”, Zamku Windsor, lecz w „biurze króla”, w Pałacu Buckingham, i nie z taką paradą. Z tego, co pamiętam, ostatnim gościem, którego tak fetowano, był G.W. Bush. Komentatorzy często powtarzali słowa „special relationship”, „specjalne stosunki”, historyczne, kulturalne, wspólny język. A także „a strong bond”, „silna więź między Trumpem i Karolem” i „cementowaniu tej szczególnej przyjaźni”. A złośliwcy mówili o „masowaniu potężnego ego Trumpa”, aby go przygotować na późniejsze negocjacje.
Oczywiście, to wszystko nie działo się bez przyczyny. Brytyjski rząd, konserwatywny czy labourzystowski często używa monarchii jako rodzaju soft power, i to była kolejna taka transakcja, tym razem między rządem labourzysty Keira Starmera i Karolem III. Sama pamiętam bankiet w Łazienkach dla zacieśnienia naszych stosunków, w którym uczestniczyli prezydent Andrzej Duda i młoda para, książę William i księżna Catherine w 2017 roku. Teraz w Londynie między Donaldem Trumpem i Karolem widać było chemię, najwyraźniej lubią się, choć w protokole rozbieżności zapisano – amerykański prezydent walczy jak lew z Zielonym Ładem, a brytyjski król, to światowa ikona ekologów. Lecz Trump jest również w dobrej komitywie z labourzystą Starmerem, i kilka razy powtórzył: „możemy mieć inne poglądy, ale będziemy robić dobre interesy”. Chodzi jednak nie tylko o biznes, ale i pewne cywilizowane zachowania: kiedy po zamachu na Donalda Trumpa Keir Starmer zatelefonował do prezydenta z wyrazami wsparcia, a Trump do brytyjskiego premiera, kiedy nagle zmarł jego brat. O przyzwoitość i dobre maniery – tu przypomina się urzędniczka Unii Europejskiej, która podczas sesji Parlamentu nie zezwoliła na minutę ciszy po zastrzeleniu Charliego Kirka. Ten pierwszy dzień miał za zadanie ocieplić wizerunek gospodarzy i „to make Trump feel comfortable”. I z tego zadania Brytyjczycy, przy pomocy rodziny królewskiej, wywiązali się na piątkę.
Nadszedł czwartek i spotkanie w wiejskiej rezydencji brytyjskich premierów Chequers. Najpierw negocjacje, potem spotkanie z liderami biznesu, amerykańskiego i brytyjskiego, a następnie konferencja prasowa. W agendzie – wspólne inwestycje, sprawa ceł, bezpieczeństwo i pomoc Ukrainie, Gaza, AI i nowe technologie. Szybko można się było zorientować, dlaczego amerykański prezydent fatygował się na Wyspy, a brytyjski premier wykazał tak wiele cierpliwości podczas konferencji prasowej, kiedy Trump suflował mu sposoby na nielegalną imigrację, z którą Brytyjczycy kompletnie sobie nie radzą. W wyniku inwestycji przez Atlantyk przepłynie, w obie strony, ok. 240 mld funtów! Sam Microsoft zainwestuje w Wielkiej Brytanii do roku 2028 – ok. 30 mld funtów, a strona amerykańska, chodzi o tanią energię, wybuduje na Wyspach 12 reaktorów atomowych. Celem tej wizyty były ogromne pieniądze, jakie wskutek „specjalnych relacji” mogą zarobić oba kraje. Zgoda panowała w sprawach AI i nowych technologii, w politycznych – długi protokół rozbieżności. Prezydent Trump wspiera z całych sił Izrael, więc przypominał, że Hamas to organizacja terrorystyczna i apelował o natychmiastowe uwolnienie izraelskich zakładników. A premier Starmer, lewicowiec, a więc zwolennik państwa palestyńskiego, wskazywał na łamanie umów międzynarodowych oraz upór Izraela, by nie dopuścić do Gazy pomocy humanitarnej. W debacie na temat pomocy Ukrainie to Starmer był „jastrzębiem”, a Trump – „gołębiem”. Wielka Brytania od dekad jest antyrosyjska, antyputinowska, do tej pory w Wielkiej Brytanii niechętnie mówi się o tym „jak Stalin ograł Churchilla”, bo ograł, i o „nowych Rosjanach”, w tym wielu powiązanych z Putinem oligarchach, którzy wprawdzie nakręcają brytyjską gospodarkę i są najlepszymi konsumentami dóbr luksusowych, ale pieniądze jakimi operują nie zawsze są legalne, za to wsparcie dla mordercy Ukraińców – stałe i pewne.
Zapewne Donald Tusk i jego komanda, zajęci wymyślaniem sieci kłamstw, aby ukryć swoją nieudolność, nie oglądali tej ostatniej, podsumowującej konferencji prasowej. Odkryliby, jak liderzy, konserwatysta i lewicowiec, mogą się porozumieć w imię interesu swoich państw. Widać było zdenerwowanie Keira Starmera, zwłaszcza przy omawianiu spraw nielegalnych imigrantów i Gazy, i Trumpa kiedy mówiło się o fiasku rozmów z Putinem, widać było jak bardzo musieli panować nad słowami. Ale do końca trzymali się protokołu, traktowali z szacunkiem, usłyszeliśmy nawet kilka żartów. Kiedy spojrzeć na to, co wyczynia Tusk, Sikorski i Żurek, od razu widać o jaką różnicę chodzi.
Kiedy amerykańska para prezydencka świetnie się bawiła w Windsorze, a potem w Chequers, w Londynie odbyły się dwie manifestacje uliczne, jedna przed brytyjskim Parlamentem, a druga – w okolicy głównej siedziby BBC. Jedna liczyła sobie ze 200, druga – może 300 osób. Na banerach widać było „Stop Trump”, „End genocide of Gaza”, ale także „No to racism. No to Trump”. Obecne były grupy anty-brexitowe i Amnesty International, a uzbierało się tego wszystkiego raptem 500 – 600 osób! A tydzień temu marsz uliczny Tony Robinsona, który upomina się o Wielką Brytanię - która być może jeszcze istnieje – zgromadził, jak twierdziła BBC „ok. 100 000 ludzi”, co znaczy, że było ich 300 – 500 000. Niewielka liczba antyamerykańskich manifestantów oraz widoczne złagodzenie komentarzy lewicowej BBC, sygnalizują, że atmosfera społeczna w Wielkiej Brytanii od 2018 roku czyli pierwszego pobytu Donalda Trumpa bardzo się zmieniła.
Nieudolność klasy politycznej, konserwatywnej i labourzystowskiej, wciąż masowy napływ nielegalnej imigracji, drenowanie budżetu państwa przez przybyszów, brak szacunku dla British way of life w tym tradycji chrześcijańskiej, tłamszenie wolności słowa i swobód obywatelskich większości – wszystko to zaczyna działać na rzecz zmian. Nie bez znaczenia było tu także drugie zwycięstwo wyborcze Trumpa, sukces w wyhamowaniu fali imigracyjnej z Meksyku i szereg zmian, m.in. odmowa finansowania lewicowych organizacji pozarządowych, które zrobiły wiele złego także na Wyspach, rozprawianie się ze zrewoltowanymi uniwersytetami – Oksford i Cambridge to przykład podboju uczelni przez lewaków – i sukces w dogadywaniu się z Unią Europejską w sprawie funduszy na bezpieczeństwo, zrobiły swoje. W 2018 roku nastroje antyamerykańskie i anty-trumpowskie były w Wielkiej Brytanii tak potężne, że Elżbieta II – po konsultacjach z Downing Street – mogła zaprosić Donalda Trumpa do Windsoru tylko na cup of tea! Tym razem otrzymał serwis królewski pierwszej próby.
Ta wizyta obaliła wiele mitów, które pokutują w Polsce, w Europie. Pokazała jak silny jest dziś – konserwatystka Theresa May unikała jak mogła deklaracji na ten temat – „specjalny sojusz” między Ameryką i Wielką Brytanią. Dalej - w jaki sposób liderzy państw, wyznających zupełnie różne światopoglądy mogą współpracować w interesie swoich obywateli. Potwierdziła jak dobrze Trump daje sobie radę z problemami, z jakimi bezskutecznie boryka się Unia, m.in. nielegalna imigracja, regres gospodarczy czy podwyższenie zdolności obronnych państw NATO. Był w tym wszystkim jakiś amerykański optymizm i posibilizm, szacunek dla własnego kraju i starych wartości. Jakiś krótki dystans do faktów, do rzeczywistości, bez tych utopijnych zaklęć lewicy, manipulacji i kłamstw, w których już nie widać ani prawdy, ani demokracji. Dla mnie zwłaszcza ta końcowa konferencja prasowa w Chequers, była dowodem na to, że liderzy reprezentujący różne poglądy mogą się dogadać, jeśli przestrzegają pewnych wspólnych zasad. Że w polityce jest miejsce dla wartości, szacunek dla cywilizowanych zasad i dobrych manier. Czy takie „specjalne relacje”, jakie istnieją między konserwatywnym Amerykaninem Trumpem i lewicowym Brytyjczykiem Starmerem, mogłyby kiedyś pojawić się w polskiej polityce, w końcu między Polakami i Polakami? Tymczasem nic na to wskazuje, ale, jak widać, w świecie to się jeszcze zdarza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/740987-historic-second-state-visit-obalila-wiele-mitow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.