Przez 20 lat pracowałem w Brukseli, ale przyjeżdżałem tutaj również jako student, a nawet całkiem mały berbeć. Jednak dopiero teraz po raz pierwszy byłem w szczycie sezonu urlopowego. I oto widziałem dwie Bruksele.
Jedna niemal bezludna, opustoszała, gdzie nieliczni przechodnie to niemal wyłącznie turyści: rodowici Brukselczycy są na zagranicznych wakacjach albo wyjeżdżają na swój kawałek wybrzeża Morza Północnego, gdzie o tej porze roku jest doprawdy przyjemniej niż w upalnych do granic niemożliwości Grecjach, Hiszpaniach, Italiach, Portugaliach czy Cyprach.
Ale jest też druga Bruksela. Parę kroków od centrum przekraczasz niewidoczną granicę i nagle jesteś w ulu. Masę przepełnionych klientami sklepów i sklepików, pełne bary, kafejki i restauracje, chmara dzieci, w salonie fryzjerskim sześć fryzjerek pracujących jednocześnie, tłumek kobiet w salonie manicure/pedicure. No i zatłoczone ulice. Faluje kolorowy tłum. Kolorowy? Właściwie niemal jednobarwny, bo zdecydowana większość to Murzyni, upp, przepraszam, Afro- Belgowie, jednak jest też niemało Arabów. Biali sprawiają wrażenie przypadkowych przechodniów, którzy przechodzą z jednej „swojej” dzielnicy do innej „swojej” właśnie tędy przez Matongę- bo tak jest najkrócej.
Tak, tak to słynna Matonga - jakby żywcem przeniesiona z Afryki - gdzie w co drugim sklepie nawet w nazwie jest odwołanie się do kontynentu zwanego w czasach przed „polityczną poprawnością” „Czarnym Lądem”.
Samo serce metropolii
Matonga jest osobnym światem, którego nieustający gwar i tłumy ludzi zderzają się z ciszą i deficytem ludzi tuż za jej obrębem. Co ciekawe Matonga nie jest gdzieś tam, daleko, na peryferiach stolicy Królestwa Belgii, tylko w zasadzie w samym sercu metropolii: między tzw. dzielnicą europejską gdzie znajduje się siedziby m.in. europarlamentu i Komisji Europejskiej a „najdroższą” ulicą gdy chodzi o markowe sklepy z najbardziej snobistycznymi markami i magazynami z biżuterią, gdzie wszystkie one płacą gigantyczne czynsze za bycie luksusowym oknem wystawowym stolicy Belgii i nieformalnej stolicy UE. A dosłownie rzut beretem, może być nawet moherowym, od Avenue Louise przenoszę się do świata, który znam z 24 krajów Afryki, w których byłem w ostatnim ćwierćwieczu.
Jeszcze jeden kontrast: w Matondze jest masę dzieciaków. Poza nią dużo, dużo mniej.
Gdy wychodzę z afrykańskiej dzielnicy miasta, które pretenduje do bycia „stolicą Europy” (takie właśnie reklamy witają każdego na brukselskim lotnisku Zaventem) spotykam wycieczkę miejscowych brzdąców. Na 14 maluchów tylko dwoje jest białych. I to nikogo tu już nie dziwi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/738352-matonga-czarne-serce-stolicy-europy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.