W niektórych środowiskach konserwatywnych na Zachodzie Rosja uchodzi za bastion chrześcijaństwa, a Putin pełni wręcz rolę męża opatrznościowego, powstrzymującego świat przed osunięciem się w otchłań moralnej degrengolady i duchowej pustki. Jest to oczywiście iluzja, której ulec mogą jedynie ludzie nieznający Rosji. Dzisiejsza „maskirowka” w wykonaniu Moskwy czaruje jednak część zachodniej prawicy równie skutecznie, jak potiomkinowska rzeczywistość czasów sowieckich uwodziła zachodnią lewicę. Szkoła szpiegów w Jasieniewie wciąż fabrykuje te same matryce, bazujące na rozpoznaniu dobrze opisanego mechanizmu psychologicznego, który wykorzystywano w przeszłości z powodzeniem wobec takich tuzów intelektu, jak George Bernard Shaw, Romain Rolland czy Jean-Paul Sartre. Tak jak ów ostatni negował zbrodnie Stalina, by „nie odbierać nadziei robotnikom w Rambouillet”, tak dzisiejsi „Putinversteher” przymykają oczy na ludobójstwo na Ukrainie, by nie odbierać nadziei konserwatystom z Nouvelle Droite.
Sojusz oficerów i agentów
Zostawmy jednak na boku cynicznego i pozbawionego skrupułów byłego podpułkownika KGB, który na potrzeby pożytecznych idiotów (gotowych uwierzyć w każde kłamstwo, byle nie popaść w rozpacz) przywdział eschatologiczny strój katechona. Wspomniani miłośnicy moskiewskiego reżimu sławią bowiem Rosyjską Cerkiew Prawosławną, widząc w niej prawdziwą ostoję chrześcijaństwa. W rzeczywistości patriarchat moskiewski, na którego czele stoją byli agenci KGB, pełni rolę urzędu ideologicznego obecnych władz, będąc posłusznym instrumentem w rękach Kremla. To Kościół, który w imię imperialnych interesów Rosji, jest gotów usprawiedliwić każdą zbrodnię.
Zostawmy jednak na boku skorumpowanego agenta służb specjalnych o pseudonimie Michajłow, który wykonuje zadania pod przykryciem jako patriarcha Cyryl. Przyjmijmy teoretyczne założenie, że patriarchat moskiewski jest instytucją nieuwikłaną w zależności służbowe od FSB i niezależną od władz państwowych. Taką optykę prezentuje część zachodnich konserwatystów, którzy uważają, że na Rosyjską Cerkiew Prawosławną należy spoglądać przez pryzmat jej wielowiekowego dziedzictwa, abstrahując od związków z państwem zarówno komunistycznym, jak i postkomunistycznym.
Trzeci Rzym: koncepcja antykatolicka
Jeżeli jednak w ten sposób podejdziemy do patriarchatu moskiewskiego, odrzucając współczesny kontekst polityczny (od Lenina do Putina), to musimy przyznać, że z katolickiego punktu widzenia jest to instytucja zbudowana na schizmatyckim założeniu. Co więcej, antykatolicyzm jest integralną częścią jej tożsamości. Teologia polityczna Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej opiera się bowiem na ideologii Moskwy jako „Trzeciego Rzymu” (czyli ostatniej prawdziwej ostoi chrześcijaństwa na świecie), sformułowanej przez uczonego mnicha Filoteusza z Pskowa. Wspomniany starzec głosił, że pierwszy Rzym upadł z powodu odstąpienia od prawdziwej wiary (czyli trwania przy katolicyzmie), a „drugi Rzym”, czyli Konstantynopol, padł pod ciosami muzułmanów, ponieważ zdradził prawosławie (jego patriarcha zawarł w 1439 roku unię florencką z Kościołem zachodnim, uznając prymat papieża, jednak ustalenia te nie weszły w życie, ponieważ trzynaście lat później Konstantynopol został zdobyty przez Turków, co na Wschodzie odebrano jako karę Bożą za konszachty z łacinnikami).
W roku 1588 car Borys Godunow aresztował przybywającego z wizytą w Moskwie patriarchę Konstantynopola Jeremiasza. Więził go przez pół roku, dopóki ten nie zgodził się na nadanie metropolii moskiewskiej statusu patriarchatu. Tak też się stało. W ten sposób powstała nowa jakość w światowym prawosławiu. Do tamtej pory istniały tylko cztery wschodnie patriarchaty (Konstantynopola, Jerozolimy, Aleksandrii i Antiochii), które nie były jednak zorganizowane na zasadzie etnicznej. Patriarchat Moskwy i Wszechrusi stał się pierwszym tego typu prawosławnym projektem o charakterze narodowościowym, który doprowadził z czasem do sakralizacji więź łączącą konkretny naród z religią. W ten sposób pojawiła się idea Rosji jako narodu „bogonośca” (czyli nosiciela Boga, nawet jeśli to „niesienie” dokonywało się za pomocą bagnetów – jak w przypadku marszałka Suworowa, którego żołnierze dokonali w 1794 roku rzezi warszawskiej Pragi, mordując około 20 tysięcy Polaków, a on sam jest dziś kandydatem na ołtarze Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej).
Roszczenia patriarchatu moskiewskiego zawarte w ideologii Trzeciego Rzymu opierają się więc na zanegowaniu katolicyzmu jako fałszywej wiary oraz odrzuceniu jedności z papiestwem jako zdradzie prawosławia. Widać to dziś w retoryce i praktyce działań patriarchatu moskiewskiego, który z jednej strony demonizuje Zachód – i to bynajmniej nie tylko tę część Zachodu, która odcina się od swych chrześcijańskim korzeni, ale także tę, która pozostaje wierna katolicyzmowi (nieprzypadkowo do dziś czarnym charakterem w religijnej publicystyce rosyjskiej pozostaje Jan Paweł II), zaś z drugiej strony odcina się, a nawet potępia tych prawosławnych chrześcijan, którzy nie dążą do konfrontacji z Zachodem.
Papież: wróg numer 1
Owszem, były w rosyjskim prawosławiu środowiska szukające porozumienia ze Stolicą Apostolską, jak np. uczniowie Włodzimierza Sołowjowa (żyjącego w drugiej połowie XIX wieku filokatolickiego filozofa – nie mylić z putinowskim propagandystą o tym samym imieniu i nazwisku). Owe kręgi, skupione m.in. na emigracji wokół Mikołaja Bierdiajewa, stanowiły jednak zawsze intelektualny margines w Cerkwi. Podobnie poza wąski margines nie wyszły nigdy grupy inspirujące się myślą o. Aleksandra Mienia. Ton życiu religijnemu w Rosji nadawali i nadają bowiem duchowni traktujący tradycję łacińską jak fałszywą ścieżkę, a Watykan jak wroga.
Co więcej, w ich optyce nie jest to zwykły wróg. Jeżeli papież głosi skażoną naukę, to jawi się jako fałszywy prorok, będący śmiertelnym niebezpieczeństwem dla prawdziwej wiary. To znacznie większe zagrożenie niż świeccy przywódcy Zachodu, ponieważ ich roszczenia są tylko polityczne, zaś jego dotyczą spraw nadprzyrodzonych. Dlatego papież jest dla rosyjskiego prawosławia największym ze wszystkich przeciwników.
Jeżeli zachodni konserwatyści tak bardzo cenią sobie prawosławie, to dlaczego ignorują jego greckie oblicze, a podziwiają jedynie rosyjskie? Dlaczego zwracają oczy w stronę Moskwy, a nie Konstantynopola? Trzeba bowiem pamiętać, że od tysiąca lat świat prawosławny nie był tak bardzo podzielony jak dziś. Patriarchat moskiewski zerwał łączność eucharystyczną z Konstantynopolem, co stanowi punkt kulminacyjny obecnej zimnej wojny religijnej między prawosławiem rosyjskim a greckim (reprezentowanym nie tylko przez patriarchat Konstantynopola, lecz także przez patriarchat Aleksandrii, prawosławne Cerkwie Hellady i Cypru oraz Republikę Atos). Okazuje się, że istnieją dwie odmienne tradycje prawosławia: jedna – wyrosła na gruncie bizantyńskim, druga – podszyta eurazjatyzmem i stawiająca sobie za wzór św. Aleksandra Newskiego (władcę, który – jak się z dumą podkreśla – z jednej strony walczył z katolickim Zachodem, a z drugiej podporządkował się mongolskiemu chanatowi).
Dzisiejszy sojusz tronu z ołtarzem w Rosji oznacza de facto pakt imperialnej polityki realizowanej przez byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych, stosujących totalitarne metody rządzenia, ze skorumpowaną strukturą religijną, opartą na schizmatyckiej ideologii antykatolickiej. Jeśli nawet część zachodnich tradycjonalistów katolickich przymyka oczy na zbrodnie Putina, to – oceniając sprawy z tak drogiej im perspektywy religijnej – powinni mieć świadomość, że swe nadzieje pokładają w instytucji, która sama siebie definiuje w opozycji do katolicyzmu, a papieża uważa za Wielkiego Uzurpatora.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/729781-patriarchat-moskwy-jako-trzeci-rzym
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.