Wojna wywołana napaścią Rosji na Ukrainę może zakończyć się w dającej się przewidzieć przyszłości albo trwać jeszcze bardzo długo (łącznie z opcją wciągnięcia do bezpośredniej walki innych państw).
Trzeba powiedzieć wprost, aby pokój był sprawiedliwy, Rosja powinna:
— 1. oddać wszystkie okupowane terytoria łącznie z tymi, na które wkroczyła w 2014 roku, czyli Donbas i Krym;
— 2. zapłacić Ukrainie gigantyczne odszkodowanie i zadośćuczynienie za szkody, jakie wyrządziła;
— 3. uwolnić wszystkich jeńców, w tym cywilów i dzieci. Ukraina również powinna umożliwić powrót jeńców i cywilów, którzy chcą być w Rosji;
— 4. zaniechać blokowania starań Ukrainy przystąpienia do NATO i UE;
— 5. podpisać zobowiązanie wobec wielkich mocarstw, że wyrzeka się roszczeń terytorialnych w stosunku do Ukrainy.
Tę listę można wydłużać, ale czy sprawiedliwy pokój jest w ogóle możliwy? Kto tak uważa, niech podniesie rękę do góry! Oj, lasu rąk nie widzę… No dobrze, a kiedy to byłoby możliwe? Wtedy, gdyby Rosja została spektakularnie pokonana i rzucona na kolana. Tymczasem nic takiego się nie zapowiada.
Rosja wypracowała sobie status hipermocarstwa. Nie musi liczyć się z prawem międzynarodowym, suwerennością i integralnością innych państw. Może otwarcie grozić wojną, a gdy uzna za właściwe po prostu napaść na inne państwo. Może przeznaczać ponad 40% budżetu na finansowanie armii i zbrojeń. Przestawić gospodarkę na tryb wojenny i nie bać się, że to zdestabilizuje sytuację wewnętrzną. Jednocześnie zasiadać w pierwszych rzędach na wszystkich arenach międzynawowych. No może z wyjątkiem sportu. Świat sportowy potrafił Rosji powiedzieć NIE i postawił ją do kąta. Zobaczymy jak długo.
Wbrew temu, co twierdzi moskiewska agentura, pod względem strategicznym Rosja wojnę przegrała, ponieważ nie zniszczyła państwa ukraińskiego. Putin planował zająć Kijów, zdławić opór i podzielić Ukrainę na kilka obwodów – republik autonomicznych. Ten strategiczny cel wojny nie został osiągnięty. Rosja zajęła około 20% obszaru Ukrainy, ale państwo ukraińskie istnieje. Jednak jego potencjał ludnościowy i gospodarczy został ogromnie osłabiony. Dzięki bohaterstwu swoich żołnierzy, woli walki Prezydenta Ukrainy i gigantycznej pomocy Zachodu Ukraina funkcjonuje. Na długie lata będzie dla Rosji olbrzymim problemem. Na dodatek efektem napaści Rosji na Ukrainę jest wzmocnienie NATO, do którego zostały w trybie ekspresowym przyjęte Szwecja i Finlandia. A to kolejny koszt, jaki Rosja zapłaciła za napaść na Ukrainę.
Czy można było rzucić Rosję na kolana, aby dotkliwie poczuła karę za napaść? Tak. Należało przestać kupować od Rosji ropę i gaz, a Ukraina powinna była dostać ogromne ilości broni agresywnej: rakiet dalekiego zasięgu, dronów, najnowocześniejszego lotnictwa z pełnym wsparciem szkoleniowym i logistycznym, tysiące ciężkich czołgów. Należało przynajmniej stworzyć wrażenie, że będzie mogła użyć broni jądrowej. Ukraina mimo wielokrotnych apeli otrzymywała jedynie broń defensywną, małego zasięgu, którą mogła skutecznie zatrzymać Rosjan, ale nie zbudować strategiczną przewagę. Zachód na radykalne wsparcie Ukrainy się nie zdecydował. Nie chciał wysłać też swoich wojsk do bezpośredniej walki z Rosją. Uznał, że ryzyko wywołania III wojny światowej jest zbyt wysokie, a koszty dla gospodarek byłyby zbyt duże. Nie da rady zjeść ciastko i mieć ciastko.
Mimo że Rosja poniosła ogromne straty, to nadal ma wystarczający potencjał, aby prowadzić wojnę. Dlatego nieskuteczne, a czasami i śmieszne były próby negocjowania z Putinem przez Macrona, Scholza, Ursulę von der Leyen. On wie, że uzależnił zachodnią Europę od swojego gazu i ropy i nie ma obawy, aby przedstawiciele tych państw zdecydowali się na radykalne wsparcie Ukrainy. W 2024 r. UE wydała więcej pieniędzy na paliwa z Rosji niż na pomoc finansową dla Ukrainy. Zachód przekazuje więc Ukrainie tylko tyle, ile wystarczy, aby mieć alibi, że Ukrainy samej sobie nie pozostawił. Berlin czy Paryż zawsze uważały, aby wsparcie nie wyrządziło zbyt wielkiej szkody Rosji. Dzięki temu Putin rozpierał się w fotelu, gdy rozmawiał z przywódcami Francji czy Niemiec, a oni po powrocie do swoich stolic mogli głosić, że ze wszystkich sił wspierają Kijów w tej wojnie.
Ktoś powie, że stawiam zarzut skrajnego cynizmu. Tak, stawiam zarzut skrajnego cynizmu tym wszystkim, którzy, aby zrobić na złość Donaldowi Trumpowi, zagrzewają dzisiaj Ukrainę do dalszej walki o odzyskanie zagrabionych terytoriów. Jednocześnie nie mają zamiaru wyposażyć jej w broń, która mogłaby w tym pomóc i zadawać prawdziwie dotkliwe ciosy Rosji. Choć też przyznaję, że użycie „ciężkiej” strategicznej broni przeciw Rosji mogło wywołać III wojnę światową. Tu nie ma prostych ani sprawiedliwych rozwiązań.
Teoretycznie łatwiej nakłonić do ustępstw Ukrainę, ponieważ nie przeżyje ona bez zachodniej pomocy. Jednak koniec wojny to też koniec władzy Wołodymyra Zełenskiego i jego ekipy. Wewnętrzni wrogowie polityczni obciążą go, że przegrał wojnę, kraj poniósł gigantyczne straty materialne, utracił część terytoriów i za jego sprawą zginęły setki tysięcy Ukraińców, a miliony wyjechały. Ostro ruszą zarzuty korupcyjne. Fakt, że uratował Ukrainę jako państwo, będzie przebijał się z wielkim trudem, bo cierpienie, rany i groby są zbyt świeże, a byt państwa to pojęcie mocno abstrakcyjne. Ogień pod kotłem będzie oczywiście podsycać Kreml. Więc Zełenski kluczy, zwodzi, stawia warunki, aby sprawę przeciągać i uniknąć ostatecznych rozwiązań.
Jeszcze trudniej jest z Rosją. Można jej grozić kolejnymi sankcjami, dozbrojeniem Ukrainy, zalaniem rynków światowych tanią ropa i gazem, blokadami handlowymi. Putin ma znacznie silniejszą pozycję niż się wielu wydaje. Wojnę może prowadzić dalej, bez liczenia się z wewnętrzną opozycją, interesem społeczeństwa, ofiarami i opinią międzynarodową.
Czy Donald Trump doprowadzi do zakończenia wojny? Ile jeszcze będzie musiała zapłacić Ukraina za utrzymanie swojego państwowego bytu? Jeżeli dojdzie do pokoju, nie oczekujmy, że będzie on sprawiedliwy. Jednak kontynuowanie wojny oznacza dalsze wykrwawianie Ukrainy, niszczenie jej potencjału, bez żadnej gwarancji, a nawet realnej szansy militarnego zwycięstwa i odzyskania zagarniętych terytoriów.
Przywódcy europejscy mieli trzy lata, aby wypracować warunki pokoju na Ukrainie. Okazali się bezradni. Nic nie dały dziesiątki rozmów z Putinem, spektakularne podróże do Moskwy. Teraz Donald Trump próbuje wygasić konflikt. Warto przypomnieć, że bez wkroczenia Ameryki nie udałoby się zakończyć ani I, ani II wojny światowej, ani wojny domowej w Jugosławii.
Jednak, gdy do akcji wkroczył Donald Trump i zarysowała perspektywa zakończenia wojny, europejscy politycy z gołąbków pokoju zmienili się w wojennych jastrzębi. Byleby tylko działania Prezydenta Stanów Zjednoczonych nie zakończyły się sukcesem, a on sam nie okazał się tym, który przyniósł pokój Europie. Stąd zapewnienia o dalszej pomocy i „bezwarunkowym „wsparciu dla Ukrainy płynące z Paryża, Berlina, Brukseli, Londynu, a nawet Szwecji. Ukraińcy i Rosjanie mogą ginąć, byleby zrobić na złość Donaldowi Trumpowi. Do takiego stanu umysłu doszła postępowa, pseudoliberalna europejska elita polityczna.
Dla ośmiowiązkowego rządu Donalda Tuska wygrażanie Putinowi to doskonała okazja do odwrócenia uwagi od wewnętrznych problemów. Przecież pamiętamy, jak Tusk robił reset z Rosją i FSB, umizgiwał się do Putina i chciał rozmawiać z Rosją „taką jaka on jest”. Nie reagował, gdy Rosja napadła na Gruzję, nie był specjalnie aktywny, gdy Rosja zajęła Donbas i Krym. W lutym 2022 r. bardzo ostrożnie wypowiadał się o otwartej napaści Rosji na Ukrainę. Teraz zachęca Ukrainę do dalszej walki.
Na zakończenie powtórzę: sprawiedliwy pokój bez klęski Rosji nie jest możliwy. Kiedy w sprawy zaangażowana jest Rosja ani na sprawiedliwość, ani na trwały pokój nie powinniśmy liczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/725464-pokoj-na-ukrainie-nie-bedzie-sprawiedliwy