Poniedziałkowe wystąpienie inauguracyjne nowego/ byłego prezydenta Donalda Trumpa było sygnałem, że oto wiatr historii powiał z innej strony. Konserwatywnej. Usłyszeliśmy, że eksperyment rewolucji kontrkulturowej, z jej cancel culture, woke culture i fuck culture, faworyzowania mniejszości przy pomocy „punktów za pochodzenie”, niszczenia państw narodowych i ich instytucji, wyrównywania szans biednego Południa przez bogatą Północ i otwierając granice milionom imigrantów z całego świata, nie powiódł się. Że idea multi culti stała się w istocie karykaturą mądrej polityki zrównoważonego rozwoju. Ze lewicowo-liberalny establishment nie jest w stanie zapewnić ludziom ani bezpieczeństwa, ani dostatku.
Ciekawe, już wkrótce po 5 listopada, a przed 20 stycznia zaczęliśmy otrzymywać dowody na zjawisko, zwane „efektem Trumpa”. Do dymisji podał się lewicowy radykał premier Kanady Justin Trudeau, złamana została solidarność, monopol platform społecznościowych. Podczas inauguracji obok Trumpa widać było Elona Muska /Tesla, X/, Jeffa Bezosa / Amazon/ i Marka Zuckerberga /Facebook/, którzy przyznali się do upolitycznienia swoich firm – i padły słowa, które zasygnalizowały demokratom, że od jutra świat powędruje w inną stronę. Donald Trump stał się symbolem tej rewolucji, i to on przez cztery lata będzie nadawał ton światowej debacie publicznej, a przede wszystkim zmianom, którym ten świat będzie podlegał.
Obserwując uroczystość zaprzysiężenia trudno było opędzić się od myśli, że oto Donald Trump wrócił, by dokończyć sprawę. Ze potraktował swoją pierwszą kadencję, jako rodzaj eksperymentu, kiedy szedł jeszcze trochę po omacku, działał metodą prób i błędów, przy nieprawdopodobnie silnym oporze materii, czytaj globalnej liberalnej lewicy. A teraz wraca, z doprecyzowanym programem zakończenia rewolucji kontr-kulturowej, wyeliminowania z życia publicznego i prywatnego obywateli politycznej poprawności i zwykłych fiksacji, aby stworzyć warunki, w których ludziom żyje się lepiej, bezpieczniej i spokojniej. Z zapleczem specjalistów? przyjaciół?, którzy dzielą jego poglądy – co do magnatów mediów społecznościowych nie ma pewności – oraz nadzieją na uczciwą ocenę pracy, a nie ględzenie, że „oto zatriumfował populizm”, i że „każdy konserwatysta jest powiązany z Putinem”. Drugą kadencję rozpoczyna jako trochę inny człowiek, spokojniejszy, bardziej świadomy swojej misji, programu, i „po przejściach”. Przez lata ścigany przez upolityczniony wymiar sprawiedliwości, ciągany z jednej rozprawy sądowej na drugą, po rewizjach w jego nowojorskiej rezydencji i w Mar-a-lago, gdzie policja dobrała się nawet do bielizny Melanii , przez próby impeachmentu, i dwa zamachy na życie, z których jeden niemal skończył się jego śmiercią. Jednak to fascynujący życiorys! Jeden z tych „bad boys”, którzy w jakimś momencie zaczęli dokonywać właściwych wyborów. Były playboy, potężny agent nieruchomości, ex-telewizyjny celebryta i bohater kilku obyczajowych i businessowych skandali – dziś człowiek dojrzały, ojciec rodziny i pięciorga dzieci, po raz drugi prezydent największego mocarstwa świata. Gigant.
Nie będę opisywać samej ceremonii, bo wszyscy nasi Czytelnicy zapewne ją oglądali, chcę tylko zwrócić uwagę na pokojowy i smooth, gładki sposób przekazywania władzy. Przecież i Trump i Biden zachowali swoje poglądy, często była to walka bardzo brutalna i nieczysta, demokraci wielokrotnie naginali prawo, aby dopaść kandydata. Przed 5 listopada. Ale uroczystość inauguracyjna była rzeczywiście pokojowa i cywilizowana. Zadnych min, złośliwych uśmieszków czy niedostrzegania podawanej ręki. Aż strach pomyśleć, co będą wyprawiać posłowie Koalicji Obywatelskiej po przegranej Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich! Opcja „panu to ja mogę podać nogę” wcale nie jest wykluczona. Przecież to ten sam czerwony trop.
Moją uwagę zwróciła nuta demokratycznej inkluzywności wystąpienia Trumpa. Zagarnął demokratom nawet Martina Luthera Kinga! Posłuchajmy: „Demokratyczny establishment doprowadził kraj do ruiny. Nie dbał o obywateli, lecz o nielegalnych obcokrajowców, często kryminalistów. Kilka stanów wciąż boryka się ze skutkami huraganów, a LA – pożarów. Nasz system edukacyjny nie uczy dzieci miłości do ojczyzny. System zdrowia – nie zapewnia podstawowych usług. Ta degrengolada Ameryki kończy się dziś. Nasze wolności nie będą nam odbierane. Przekonaliśmy podczas wyborów miliony ludzi, wygraliśmy we wszystkich swing states. Mierzyłem się z największymi trudnościami, Bóg ocalił mnie od kuli nie bez przyczyny, a ja chcę aby Ameryka była znowu wielka. To będzie kadencja amerykańskich patriotów. Niezależnie od pochodzenia, wyznania i koloru skóry. Dziś urodziny Martina Luthera Kinga, uczcimy go w ten sposób, że urzeczywistnimy jego sen”. Jest w tym i demokracja i służba narodowi, prawa człowieka i mniejszości, zdrowie, edukacja i Luther King. Te wszystkie wartości i hasła, których nie słychać ani w Brukseli, ani w Strasburgu.
A więc tempo działania, dobre rozpoznanie problemu, sprawczość. Jeszcze w dniu inauguracji nowy prezydent podpisał kilkadziesiąt nowych dekretów. Nie zmarnował roku czasu na vendettę, rozprawienie się z opozycją, po prostu wskazał nowe kierunki, i zarazem żelazną miotłą zaczął czyścić instytucje z ludzi niszczących kraj. A dokumenty, które podpisuje wskazują drogi przeciwne od tych, którymi wlecze się Unia Europejska. A więc: rezygnacja z klimatycznego Porozumienia Paryskiego i lewicowej WHO. Do kosza poszły woke, cancel i fuck cultures, a za nimi trzy największe zarazy światowego neobolszewizmu: gender, Zielony ład i masowa, nielegalna imigracja. Następnie, zmiana paradygmatu polityki zagranicznej pod hasłem zakończyć istniejące wojny, nie rozpoczynać kolejnych, i jeszcze na tym zarobić. Na odbudowie zniszczonych krajów można zrobić tak samo wielkie pieniądze, jak na przemyśle zbrojeniowym. A więc działania propokojowe - Trump już doprowadził do zawieszenia broni w Gazie i wymiany zakładników. Trwają próby negocjacji z agresorami, ale nie z pozycji petenta, i z wyjściem alternatywnym, patrz: Rosja. „Dogadajmy się w sprawie Ukrainy na kompromisowych warunkach, albo nakładamy kolejne sankcje, być może zamrożenie aktywów Centralnego Banku Rosji.” 25% cła i taryfy na towary z Kanady i Meksyku, także dlatego, że nie pilnują swoich granic. A Kuba powróciła na listę państw sponsorujących terroryzm. Donald Trump wiele podczas wystąpienia inauguracyjnego mówił o braku równowagi między importem a eksportem do Chin oraz Europy, i że zamierza te dysproporcje wyrównać. Podwyżka cel i taryf zwłaszcza na niemieckie samochody i maszyny rolnicze oraz francuskie artykuły luksusowe już podniosła temperaturę debat mandarynów z Brukseli. Trump, jako realista, zamierza postawić na rozwój armii - stąd pomysł na bliższe kontakty z Grenlandią, gdzie już znajduje się amerykańska baza wojskowa Pituffik, strategiczny punkt obrony przed Rosją, oraz powrót do negocjacji w sprawie Kanału Panamskiego, wokół którego krążą Chińczycy. „Złamano ducha i literę naszego układu ws. Kanału Panamskiego, 38 tys. ludzi straciło życie, zapłaciliśmy więcej niż należało” - powtarzał. I na trzy miesiące wstrzymał pomoc zagraniczną – prócz Ukrainy - co wydaje się znaczące.
W swoim wystąpieniu nowy prezydent zadeklarował także „stan wyjątkowy w zakresie energetyki”. A więc wyhamowanie działań w celu przejścia na Zieloną Energię, przeciwnie, postawić na surowce energetyczne, oczywiście własne, z perspektywiczną szansą na eksport w świat. Trump chce przywrócić własny przemysł wytwórczy i ochronę, więcej, generowanie nowych miejsc pracy, co oczywiście znaczy - rozwój gospodarki i zmniejszenie inflacji. I to genialnie proste hasło: „zamiast podatków dla naszych robotników, podwyżki ceł i taryf dla Chin i Unii Europejskiej”. No i radykalna zmiana w polityce imigranckiej, „która drenuje nasz budżet”. A więc stan wyjątkowy na granicy z Meksykiem, skąd rokrocznie przybywało kilkaset tysięcy ludzi z całej Ameryki Południowej – już znajduje się tam żołnierze Gwardii Narodowej i wzmocnione siły policji. Przywrócenie spokoju na ulicach miast, chodzi o gangi, a kartele narkotykowe będą traktowane jak organizacje terrorystyczne.
O zmianie kierunku oraz skali przemian niechaj świadczą nowe wytyczne w dziedzinie funkcjonowania państwa, społecznym i obyczajowym. Są to zmiany rewolucyjne! I tu najwyraźniej widać echa własnych dramatycznych doświadczeń Trumpa z ostatnich ośmiu lat. Jednym z pierwszych dekretów, jakie podpisał, był ten o przywróceniu wolności słowa i całkowitym zakazie cenzury. Tak, to jeden z filarów demokracji i Trump często do tego wątku powraca. Ale jeśli przypomnieć sobie odbieranie głosu urzędującemu prezydentowi, zmowę platform społecznościowych, fake newsy i banowanie - takie wspomnienia z pewnością zadziałały na rzecz demokracji! I kolejny dekret, przywracający wymiar sprawiedliwości, który opiera się na rządach prawa. Dowodów na naginanie i upolitycznienie prawa przez demokratów także nie trzeba daleko szukać. I jedna z najważniejszych spraw – koniec indoktrynacji genderowej młodzieży oraz ruchów LGBT, finansowanych przez państwo. „Są tylko dwie płci, męska i żeńska” – przypomniał nowy prezydent, i obiecał zrobić czystkę w swojej nowej administracji. Już ok. 1000 urzędników, mącących młodzieży i dzieciom w głowach zostało wysłanych na płatne urlopy, trwają zabiegi aby wstrzymać państwowe finansowanie tych organizacji. I ruchem na taśmę obiecał przywrócić „biologiczną prawdę” w wojsku oraz sporcie, gdzie dziś duży i silny mężczyzna może katować na ringu o połowę mniejszą i słabszą kobietę, i dostawać za to medal.
Pośród wszystkich tych odwołań do wartości konserwatywnych jest i rodzina, jest i patriotyzm, „trzeba uczyć dzieci w szkole kochać swoją ojczyznę”. Są wartości chrześcijańskie jak prawa człowieka, skradzione nam ponad sto lat temu przez lewicę, i ochrona wszelkich mniejszości, lecz bez wynaturzeń i szaleństw. Mamy i symbole, np. przywrócenie nazwy najwyższej góry USA, Mount McKinley, zmienionej nie tak dawno na Dinali. Jest prostota przekazu oraz patos, którego my, Europejczycy nie wiadomo dlaczego zaczęliśmy się wstydzić. Jak stwierdzenie, że „ambicja, to krew, która płynie w żyłach wielkiego narodu”. A Donald Trump sam zaczyna najwyraźniej kreować się na „ojca narodu”. To chyba lepsze niż gromada anonimowych, skorumpowanych biurokratów z nominacji, a nie wyboru obywateli, z cała ta rozmytą odpowiedzialnością i zwyczajem zamiatania grzechów pod dywan.
Ale lewica po nokaucie zaczyna się zbierać. BBC podniosła lament, że „w Ameryce rozgrywa się rzeż niewiniątek” – chodzi o nielegalnych imigrantów, strzelających do amerykańskich obywateli i obniżających ich standardy życia. Euronews jej wtóruje, a Joe Biden „lęka się o Stany Zjednoczone w rękach oligarchów”. Lecz obywatele amerykańscy najwyraźniej się nie boją, skoro wybrali Donalda Trumpa, po raz drugi, w dodatku dużą większością głosów. Ani my, konserwatyści, bo silne, zdrowe Stany Zjednoczone zawsze były dobre dla świata. Hasło „Złota era Ameryki” brzmi jak tytuł hollywoodzkiego filmu z lat 30-tych, ale oto otrzymaliśmy dowód, że przy mądrości, odwadze i wielkiej determinacji można osiągnąć sukces. „Złota era Polski”, hm, pomarzyć dobra rzecz. Ale od czegoś trzeba zacząć. A za cztery miesiące mamy swoje wybory prezydenckie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/719477-powial-nowy-wiatr-wiatr-znad-potomaku