Po ostatnich deklaracjach Donalda Trumpa w sprawie Grenlandii i Kanady oraz wcześniejszych związanych z Kanałem Panamskim nasi komentatorzy są bezradni nie będąc w stanie dostrzec racjonalnych motywów tego rodzaju wypowiedzi. Jak zwykle w takich wypadkach pojawia się motyw szaleństwa, bo jeśli nie jesteśmy w stanie zrozumieć o co obserwowanemu politykowi chodzi, to oczywiście mamy do czynienia z działaniem irracjonalnym.
Tak było i tym razem, liderzy polskiej opinii publicznej, zwłaszcza zwolennicy liberalnego nurtu w globalnej polityce, niemal jednogłośnie zaczęli mówić o szaleństwie prezydenta – elekta, co jest wygodne z co najmniej dwóch powodów. Pozwala im to na przedstawieniu siebie i uwielbianych polityków jako rozumnych i racjonalnie działających liderów opinii publicznej a przeciwników jako przedstawicieli groźnej, nieobliczalnej i irracjonalnej fali, która nadciąga i przed którą należy się bronić. Drugi motyw jest prozaiczny. Otóż jeśli przedstawiamy kogoś, w tym wypadku Donalda Trumpa, jako polityka szalonego to tym samym zwolnieni jesteśmy z myślenia i nasza aktywność publiczna może ograniczać się do deklamowania ulubionych formułek maskujących intelektualną nieporadność komentujących rzeczywistość „ekspertów”. Oczywiście ekscentryzm Donalda Trumpa ułatwia tego rodzaju socjotechnikę, ale czy rzeczywiście mamy do czynienia z polityką – szaleństwem, która prowadzić może, jak alarmują europejskie media liberalne, do rozkładu NATO i zwycięstwa sił chaosu?
Niekoniecznie. Uważam, że w deklaracjach Trumpa zawarte jest racjonalne jądro. Wszystkie jego wypowiedzi, które wzbudziły konsternację, ale też działania podjęte w ostatnich dniach przez Elona Muska, które tak przeraziły europejską elitę, że zaczęło mówić się o blokowaniu platformy X, mają służyć jednemu celowi. Chodzi o przygotowanie Ameryki i jej sojuszników do wojny. Trump w sposób racjonalny, choć rzeczywiście brutalny, zaczął przygotowywać nas do nadciągającego konfliktu. W obliczu zbliżającego się starcia nie ma miejsca na konwenanse i łagodną perswazję, tym bardziej, że znajdujące się dziś pod presją liberalne elity rządzące państwami europejskiego Zachodu nie zrobiły w ciągu ostatnich 4 lat, mimo wojny na Ukrainie, nic aby przyspieszyć przygotowania.
Wyjaśnijmy zatem jaki jest wzór, model działania, który skrywa się za pozornie zdumiewającymi słowami Donalda Trumpa.
Szczyt NATO
Zacznijmy od przypomnienia, iż w czasie niedawnego szczytu NATO w Waszyngtonie podpisane zostało porozumienie określane mianem ICE Pact. Chodzi o umowę między Stanami Zjednoczonymi, Finlandią i Kanadą w kwestii budowy lodołamaczy, która staje się istotna z punktu widzenia bezpieczeństwa, jak i przede wszystkim kontroli ważnych tras żeglugowych. Federacja Rosyjska ma obecnie znaczącą przewagę nad Ameryką jeśli chodzi o liczbę będących w służbie lodołamaczy. Kreml może liczyć na 46 jednostek tego typu, w tym 4 ciężkie, z których 2 są remontowane a Waszyngton dysponuje jedynie 5 w tym 1 ciężkim. Jeśli weźmiemy pod uwagę deklaracje w zakresie budowy kolejnych lodołamaczy to Rosja chce powiększyć swoją flotę o kolejnych 11 sztuk będących w budowie i następne 4 planowane, a Stany Zjednoczone w tym segmencie mają plany dotyczące zwiększenia swoich możliwości o 3 lodołamacze.
Jest to zdecydowanie zbyt mało zwłaszcza w sytuacji pogłębiającej się współpracy rosyjsko – chińskiej, która dotyczy również rozwijania zdolności do żeglugi tzw. Północną Drogą Morską. Ta trasa jest dużo krótsza niż przez Kanał Sueski ale uchodzi, z oczywistych względów, za bardziej niebezpieczną. Jednak zmiany klimatyczne, w tym zmniejszanie się powłoki wiecznego lodu czyni tę trasę bardziej dostępną, co mogą zacząć wykorzystywać Chińczycy otwierając w najbliższych latach nowy morski kanał transportowy do Europy. Tego rodzaju perspektywa utrudni ekonomiczną blokadę Chin, a państwom Europy Zachodniej w których mówi się dużo o „suwerenności strategicznej” często rozumianej również jako uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych da możliwości lawirowania, z pewnością uczyni je mniej podatnymi na amerykańską presję. To oczywiście wzmocni Rosję, która wojskowo kontroluje tzw. północną drogę morską. Kreml nie ma pieniędzy na inwestycje w tym regionie bo wszystko idzie na wojnę, ale w tym mają pomóc Chińczycy zainteresowani alternatywnymi i bezpiecznymi z ich punktu widzenia trasami. Rosjanie dostarczając jemeńskim Huti broń i dane do targetingu utrudniają też żeglugę przez Kanał Sueski, co zwiększa atrakcyjność kontrolowanej przez nich trasy. Rosjanie nie są znani z kompromisowego nastawienia i w ostatnich miesiącach zaczęli zarówno prowokacyjne manewry blisko Alaski (we współpracy z chińską marynarka wojenną), kwestionują również rozgraniczenie graniczne w Cieśninie Beringa oraz prowokują i zaostrzają sytuację wokół Spitsbergenu, Finnmarku i generalnie rejonu arktycznego europejskich państw NATO. Porozumienie od którego zacząłem zwiększa wspólne zdolności, bo strony ICE Pact razem dysponują 22 lodołamaczami. Ale to nie wszystko. Aby być w stanie chronić arktyczne regiony państw będących członkami NATO, a strategiczne znaczenie tego regionu szybko rośnie, trzeba też inwestować znaczące kwoty. Przede wszystkim w system NORAD, ochrony przestrzeni powietrznej, rozpoznania i zwiadu.
Deklaracja Kanady z 2022 roku
Z deklaracji rządu Kanady, jeszcze z 2022 roku wynika, że potrzeby w tym zakresie wyniosą w ciągu najbliższych 20 lat 38,6 mld dolarów. W dużej mierze te szacunki są już nieaktualne bo wydarzenia przyspieszyły i trzeba zapewne wydać więcej i szybciej. Problemem, z punktu widzenia nakładów na bezpieczeństwo, był rząd kanadyjskich liberałów z Justinem Trudeau na czele, który nie miał zamiaru ani wywiązywać się z przyjętych już niemal 11 lat temu zobowiązań aby wydawać 2 % PKB na bezpieczeństwo ani tym bardziej nie myślał o przekroczeniu tego poziomu. Jakie zatem Waszyngton, przygotowujący się do wojny, miał gwarancje, że te wydatki zostaną przez państwo sojusznicze poniesione? Żadnych. A to oznacza, że albo Ameryka sama zaczęłaby zdecydowanie więcej wydawać albo trzeba wywrzeć presję na kanadyjski rząd, który może jej nie wytrzymać (tak się stało) i dojdzie do wyborów, które najpewniej wygrają Konserwatyści mający ponad 20 % przewagę w sondażach. Póki co plan idzie dobrze, cudowne dziecko liberalizmu Trudeau, odchodzi, w Kanadzie będą przedterminowe wybory. Gdyby Trump działał w stylu Bidena, czyli delikatnie, to w obszarze bezpieczeństwa zapewne niewiele by się działa a to oznacza zagrożenie dla sanktuarium jakim jest kontynent amerykański.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia, moim zdaniem, w przypadku Kanału Panamskiego. I tu łączą się interesy gospodarcze i strategiczne związane z łańcuchami zaopatrzenia z kwestiami bezpieczeństwa postrzeganego przez pryzmat zagrożeń militarnych. Jeśli chodzi o interesy gospodarcze, które też mają wymiar militarny, chodzi o uniemożliwienie Chińczykom aby ci wykorzystując wielki port kontenerowy otwarty przez nich niedawno w peruwiańskim Chancay zdominowali Amerykę Łacińską. Będzie to znacznie trudniejsze zadanie jeśli nie będą mogli swobodnie korzystać z Kanału Panamskiego. Nota bene ich firmy kupiły w ostatnich latach operatorów tego kluczowego dla handlu, również amerykańskiego, kanału. Cała sprawa ma też wymiar wojskowy i polityczny, bo nie da się kontrolować Kanału bez obecności wojskowej, tym bardziej, że Panama graniczy z rządzoną przez lewicowego prezydent, który jeszcze kilka lat temu kierował komunistyczną partyzantką, Kolumbią a nieopodal, oddzielona jedynie niewielką Kostaryką, znajduje się rządzona przez komunistycznego prezydenta Ortegę Nikaragua. Państwo to jest przyczółkiem zarówno dla Chińczyków jak i, w ostatnim czasie, Rosjan. Ameryka nie może sobie zatem pozwolić aby kluczowy dla jej systemu komunikacyjnego kanał został przejęty przez rywali strategicznych i moim zdaniem będzie dążyła również do obecności wojskowej w tym regionie. Żądania pod adresem Panamy są jedynie pierwszym krokiem, próbą sprawdzenia czy zgodzi się ona też na amerykańską obecność wojskową. Możemy to nazywać próbą odnowienia Doktryny Monroe przez Trumpa, ale niewątpliwie, ze względów bezpieczeństwa, zwłaszcza w czasach nasilającej się rywalizacji, Ameryka nie może sobie pozwolić aby tę trasę kontrolowali wrogowie zwiększając tym samym zagrożenie dla amerykańskiego sanktuarium.
Idźmy dalej, czyli zastanówmy się jakie może być podłoże żądać wobec Danii w kwestii Grenlandii. Interesy ekonomiczne są w tym wypadku oczywiste i nie warto o tym pisać. Ja chciałbym zwrócić uwagę na co innego, a mianowicie przestrzeń GUIK. Obszar Morza Północnego i północnej części Atlantyku znajdujący się między Grenlandią, Wielką Brytanią i Islandią. W czasach zimnej wojny ta część północnego Atlantyku określana była „bramą” do tego akwenu i ten kto ją kontrolował mógł zagrozić żegludze na całym oceanie. Dziś sytuacja wygląda następująco – na Islandii Amerykanie mają swoją bazę wojskową – lotniczo-morską w Keflavik, więc można powiedzieć, że z tego punktu widzenia Islandia jest bezpieczna. Ale czy tak samo jest w przypadku Grenlandii i Wielkiej Brytanii?
„Kontrola obszaru GUIK”
Bez kontroli obszaru GUIK nie można blokować rosyjskiego wyjścia, również z Północnej Drogi Morskiej, na wody oceanu światowego. Ta bariera musi być zatem szczelna. Rosjanie również o tym wiedzą i dlatego w ostatnich latach aktywność ich okrętów podwodnych na wodach północnej części Atlantyku była na poziomie, jak to zauważył w 2023 roku generał Cavolli dorównującą obecności w czasie zimnej wojny. Aby blokować Rosjan i być może współdziałających z nimi Chińczyków trzeba po pierwsze kontrolować Spitsbergen i północne wybrzeża Finlandii oraz Norwegii i dlatego w tej części świata NATO organizuje od dwóch lat intensywne manewry (ostatnio Northern Forrest 24). O ile arktyczne wody i obszary Finlandii i Norwegii są pierwszym „ryglem” który blokuje Rosjan i Chińczyków, o tyle GUIK jest drugim. Jak tu wygląda sytuacja? Po tym jak nowy premier wielkiej Brytanii Starmer podpisał w październiku tego roku porozumienie wojskowe z Niemcami i obrał jednoznacznie „proeuropejski” kurs z punktu widzenia Waszyngtonu potencjalnie groźnie. Po pierwsze rząd Labour nie podtrzymuje deklaracji poprzedników o wzroście wydatków wojskowych z obecnego 2,3 % do 2,5 % PKB, co ze względu na koszty związane z utrzymanie brytyjskiego potencjału jądrowego oznacza, że na „pozostałe” siły zbrojne wydatki wynoszą realnie 1,6 % PKB, po drugie właśnie trwa przegląd strategiczny zarządzony przez nowy rząd, co może w konsekwencji doprowadzić (zagrozić) amerykańskim interesom bo nie jest wykluczony antyamerykański zwrot w brytyjskiej polityce. Trzeba było zatem nacisnąć na rząd Starmera, co robi właśnie Elon Musk. W idealnym scenariuszu chodzi o jego obalenie, w realistycznym osłabienie tak aby był znaczenie bardziej niż do tej pory podatny na sugestie płynące z Waszyngtonu.
„Rozgrywka wokół Grenlandii”
Podobny charakter ma, moim zdaniem, rozgrywka wokół Grenlandii. Stany Zjednoczone mają porozumienie z Danią z roku 1951, które daje im duże możliwości, zarówno w obszarze wojskowym jak i gospodarczym. Aby to wykorzystać trzeba jednak skłonić rząd w Kopenhadze do większej ustępliwości i też twardości wobec amerykańskich rywali strategicznych, zarówno Rosji jak i Chin. W tym ostatnim przypadku zwracam uwagę na to co stało się z chińskim masowcem Yi Peng 3, który przerwał 2 kable na Bałtyku. Zakotwiczył on na wodach międzynarodowych nieopodal Danii i mimo że Pekin ostatecznie nie ustąpił i nie dopuścił do przesłuchania załogi przez szwedzkiego prokuratora, statek ten odpłynął po ponad miesiącu przetargów. Odmiennie niż to się stało z tankowcem z rosyjskiej „floty cienia” na którzy Finowie wysadzili desant, Duńczycy nie zdecydowali się na podobny krok i w starciu z Chinami okazali się ewidentnie „słabszym”, z psychologicznego punktu widzenia, graczem. Należy ich zatem nieco „utwardzić” najpierw testując na ile Kopenhaga będzie podatna na presję Waszyngtonu. Grenlandia jest z tego punktu widzenia idealnym celem zarówno ze względu na nadal ważne porozumienia, znajdujące się tam bogactwa, fakt, że Dania przez lata nie inwestowała na wyspie, która formalnie cieszy się autonomią. Jeśli Kopenhaga ugnie się, co wcale nie musi oznaczać aneksji, to nie tylko Amerykanie w większym niż do tej pory stopniu będą korzystać z bogactw Grenlandii, ale również mają szansę na znaczące wzmocnienie swojej pozycji w kluczowej dla ich bezpieczeństwa i najważniejszych szlaków żeglugowych, przestrzeni GUIK. Jeśli Kopenhaga ustąpi, to możliwa jest, a Amerykanie też rozważają taką opcję, blokada Bałtyku dla rosyjskiej „floty cienia”. Bez współpracy Danii kontrolującej kluczowe cieśniny jest to niemożliwe. To nie tylko dać może Trumpowi możliwości wywierania presji na Putina, który może być pozbawiony dość szybko istotnego kanału eksportu węglowodorów, ale otwiera też europejski rynek dla amerykańskiej ropy i gazu (przez Bałtyk idzie eksport rosyjskiego LNG), który prezydent elekt chce zwiększać. Traci na tym „stara Europa” ale jej osłabienie również leży w interesie Ameryki. To dlatego Musk wspiera niemieckie AfD, bo prócz innych motywów tego rodzaju ruch jest rodzajem ostrzeżenia dla rządzącego w Berlinie establishmentu.
Wiele możemy powiedzieć zatem o polityce Trumpa, jest ona z pewnością brutalna, zmierza do zbudowania nowych realiów, odwołuje się do twardej siły. Jest też ryzykowana, bo te działania mogą nie przynieść spodziewanego efektu. To wszystko prawda, ale z pewnością nie można stwierdzić, że jest ona „wariacka”, chaotyczna czy nieprzemyślana. Ci, którzy tak twierdzą nie potrafią interpretować tego, co dziś się dzieje, bo do głosu dochodzi tradycyjna strategia państwowa, w której najczęściej odwołujemy się do interesów i siły a mniej mówimy o wartościach, a oni nadal żyją w przekonaniu, iż w swej polityce mocarstwo jakim są Stany Zjednoczone działa z pobudek altruistycznych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/718236-o-rzekomym-szalenstwie-donalda-trumpa