W polityce, a tym bardziej na wojnie, która jest szczególnym sposobem uprawiania polityki, zdarzają się niespodziewane, nieprzewidywalne wydarzenia, określane często mianem „czarnych łabędzi”, które wpływają na bieg spraw.
Nie wiemy czy katastrofa azerskiego samolotu, który leciał z Baku do Groznego a rozbił się nieopodal miasta Aktau w Kazachstanie będzie takim, zmieniającym koleje wojny, wydarzeniem, ale z pewnością mamy do czynienia z czymś ważny, o potencjalnie długofalowych następstwach dla regionalnego układu sił i sytuacji na światowych rynkach węglowodorów. Warto zatem dokładnie przyjrzeć się temu co się wydarzyło.
Zacznijmy od międzypaństwowego kontekstu. Ilham Alijew, prezydent Azerbejdżanu siedział już w samolocie, którym udawał się na spotkanie państw formatu WNP, zrzeszającego byłe republiki wchodzące w skład ZSRR, kiedy otrzymał informację o katastrofie. Co ciekawe był, jak donoszą azerskie media już „w rosyjskiej przestrzeni powietrznej”, kiedy wydał polecenie powrotu do Baku i nakazał podległym mu służbom rozpoczęcie dochodzenia i podjęcie adekwatnych do sytuacji działań. Miał też rozmawiać, zaraz po doniesieniach o katastrofie, z Władimirem Putinem.
Z wielu relacji świadków, opinii ekspertów, opisu sytuacji, które codziennie, od momentu katastrofy, przytaczają azerskie media wyłania się obraz tego co się stało. Nie są to jeszcze wyniki oficjalnego dochodzenia, ale już minister transportu Azerbejdżanu Rashad Nabijew powiedział, że „wszyscy pasażerowie” nieszczęsnego samolotu, którzy relacjonowali co się stało, mówią, że w momencie kiedy kołował on nad Groznym „słyszeli trzy eksplozje”, które miały miejsce w pobliżu samolotu, ale nie w jego wnętrzu. Te słowa potwierdzają wersję, kolportowaną przez azerskich dziennikarzy, w świetle której samolot mający problemy z lądowaniem (mgła) został pomyłkowo ostrzelany przez czeczeńską obronę przeciwlotniczą, którą nota bene dowodzi, kuzyn Ramzana Kadyrowa.
Rosyjska propaganda lansowała wersję, że w samolocie nastąpiła eksplozja zbiornika ze sprężonym powietrzem, ale to też zdezawuował azerski minister mówiąc, że „jest to wersja zainteresowanej” strony. Azerów w całej sprawie oburzyło kilka rzeczy. Po pierwsze to, że nad Groznym, który w tym samym czasie atakowany był przez ukraińskie bezzałogowce, nie zamknięto przestrzeni powietrznej wystawiając w ten sposób pasażerów samolotu lecącego z Baku na ryzyko. Po drugie, głuszono w tym czasie GPS, co miało być źródłem problemów z jego lądowaniem w czeczeńskiej stolicy. Po trzecie rosyjska obsługa naziemna uszkodzony samolot nie skierowała do Machaczkały w Dagestanie (gdzie jest znacznie bliżej) ani do Baku (gdzie też jest bliżej) tylko do Kazachstanu. Pojawiły się w związku z tym teorie, które trudno kwestionować, że ten zastanawiający ruch obsługi naziemnej wynikał z chęci ukrycia dowodów tego co się stało. Jeśli uszkodzony samolot upadłby do Morza Kaspijskiego to nie tylko malałyby szanse aby ktokolwiek przeżył, ale również trudniej Azerbejdżanowi byłoby podnieść szczątki samolotu i cała sprawę być może „udałoby zamieść się pod dywan”. Po czwarte wreszcie opinię publiczną Azerbejdżanu oburzyło to, że tego samego dnia, kiedy samolot został najprawdopodobniej ostrzelany, Kadyrow nagrodził medalem swego kuzyna dowodzącego obroną przeciwlotniczą a jeden z dowódców słynnego batalionu Ahmad zamieścił w sieciach społecznościowych chwalący go wpis. Nie ma zatem mowy o ukaraniu winnych, a przeciwnie pierwszą intencją Federacji Rosyjskiej było udawanie, że nic się nie stało i najprawdopodobniej miał miejsce zwykły wypadek lotniczy. Na dodatek Azerowie przypomnieli wypadek, który miał miejsce w toku wojny między Azerbejdżanem a Armenią. Wówczas strącili oni przez przypadek rosyjski śmigłowiec bojowy, który przelatywał w pobliżu strefy działań zbrojnych. Wybuchła wówczas międzynarodowa afera, a Alijew dzwonił z przeprosinami do Putina uznając winę sił zbrojnych Azerbejdżanu. Teraz Putin zadzwonił do Alijewa, ale dopiero po dwóch dniach, po tym jak wcześniej Rosjanie próbowali mataczyć a Pieskow wzywał aby „poczekać na wyniki prac” specjalnej komisji. Ale nawet ten telefon Putina nie usatysfakcjonuje najpewniej Baku, bo rosyjski prezydent przepraszając miał mówić o nieszczęśliwym wypadku, Rosja nie wzięła winy na siebie a o ukaraniu sprawców najprawdopodobniej nie ma w ogóle mowy. Zresztą telefon Putina miał miejsce dopiero po kilku sygnałach wysłanych przez Azerbejdżan pod adresem Moskwy, które zawierały wyraźne przesłanie. Warto zwrócić uwagę na ten „dialog dyplomatyczny” bo on pokazuje mechanikę procesów politycznych w tym rejonie świata. Najpierw Rasim Musabekow, deputowany (4-ta kadencja), członek Komisji Spraw Zagranicznych i znany politolog należący do kolegiów redakcyjnych azerskich periodyków geostrategicznych wydawanych przez administrację prezydenta zagroził Rosji pogorszeniem relacji, jeśli ta nie sformułuje oficjalnych przeprosin, nie wypłaci odszkodowań i nie ukaże winnych tego co się stało. Musabekow nie jest „zwykłym posłem” ale aby nie było wątpliwości, że mamy do czynienia z opinią zbliżoną do prezydenta Alijewa w podobnym duchu wypowiedziało się w azerskich mediach kilku anonimowych przedstawicieli jego administracji. Następnego dnia mieliśmy już do czynienia z przywołana przeze mnie wcześniej opinią ministra Nabijewa, co uznać należy za formę zwiększenia presji, a ponadto Baku zdecydowało się na kolejne, czytelne kroki. Otóż pojawił się komunikat o przyjeździe do stolicy Azerbejdżanu grupy ekspertów z Turcji o co miały poprosić władze a na dodatek pojawił się komunikat tureckiego MSZ-u, że Ankara gotowa jest udzielić „pomocy każdego rodzaju” braciom z Azerbejdżanu „w tym trudnym czasie”. Sprawa katastrofy azerskiego samolotu cywilnego zaczynała stawać się problemem międzynarodowym, tym bardziej, że rzecznik Pentagonu też powiedział publicznie, iż „według wstępnych ustaleń” katastrofa była efektem „działania z zewnątrz”, co potwierdza wersję o zestrzeleniu maszyny.
Azerski portal internetowy Minval pisze o „panice” w czeczeńskim rządzie. Przedstawiciele Groznego unikają kontaktów, nie chcą odpowiadać na pytania azerskich dziennikarzy, są nieuchwytni czy wręcz skasowali swoje konta na popularnych w Rosji komunikatorach. Tego rodzaju postawa budzi zdziwienie i powoduje narastająca nieufność a także podejrzenia, że ekipa Kadyrowa ma coś do ukrycia. Zaniepokojony rozwojem sytuacji jest najprawdopodobniej również Władimir Putin, który zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa i mówił w jego toku, jak wynika z oficjalnych informacji o potrzebie analizy sytuacji i perspektywach współpracy z sojusznikami „w rejonie Morza Kaspijskiego” nad którym leży zarówno Azerbejdżan jak i Rosja, ale też Kazachstan.
Warto zwrócić uwagę, że Alijew, póki co milczy i trudno jeszcze prorokować jak kryzys między Rosją a Azerbejdżanem się rozwinie. Oburzenie na Rosjan jest w Baku ogromne, tym bardziej, że przyszły rok ogłoszony został przez prezydenta „rokiem konstytucji i suwerenności” z czym nieszczególnie dobrze korespondowałoby przyjęcie wersji Moskwy. Kwestie honoru, zwłaszcza na Kaukazie, traktowane są bardzo poważnie i teraz wszyscy czekają na reakcję Alijewa. List, który do Alijewa skierował Dmitrij Miedwiediew, z-ca szefa rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa i były prezydent raczej nie uspokoi sytuacji. Jak donoszą azerskie media znalazło się w nim jedynie dość ogólne sformułowanie. Miedwiediew miał napisać „Proszę przyjąć nasze szczere kondolencje w związku z katastrofą samolotu pasażerskiego linii lotniczych AZAL w pobliżu miasta Aktau, w wyniku której zginęli i zostali ranni obywatele Azerbejdżanu i Rosji, a także szeregu innych krajów.” Ani słowa o odpowiedzialności, ukaraniu winnych, odszkodowaniach, ot po prostu, w rosyjskim stylu (skąd my to znamy?) wydarzyła się tragedia, nie ma co szukać winnych, współczujemy.
Póki co trudno jeszcze prorokować w jakim kierunku rozwinie się kryzys w relacjach między Baku a Moskwą, możemy też mieć do czynienia z jego załagodzeniem, ale nie zmienia to faktu, iż wydarzył się on w najgorszym z możliwych, z punktu widzenia Kremla, momentów. Dlaczego? Zwracam uwagę na słowa Putina wypowiedziane na spotkaniu liderów państw WNP na które leciał, ale ostatecznie nie dotarł, Alijew. Od razu trzeba przeciąć spekulacje. Rosyjski prezydent nie wypowiada się przy takich okazjach spontanicznie, a z pewnością wypowiedź, która mnie zainteresowała nie miała takiego charakteru. Co powiedział Putin? Otóż jak doniosła służba prasowa Kremla a za nią komunikat powtórzyły wszystkie rosyjskie gazety „Putin nie ma nic przeciwko” aby dostawy rosyjskiego gazu ziemnego do Europy zostały wznowione za pośrednictwem Gazociągu Jamalskiego, biegnącego przez Polskę. „Wystarczy tylko nacisnąć guzik”, miał powiedzieć rosyjski prezydent, i Rosja jest gotowa na wznowienie dostaw. Tego rodzaju deklarację poprzedziło wycofanie się Moskwy „po cichu” z sankcji nałożonych m.in. na nasz kraj na początku wojny. Trzeba przypomnieć, że w maju 2022 roku Rosja wprowadziła sankcje przeciw firmie EuRoPolGaz która zarządza tym gazociągiem. Teraz stosowny ukaz został wycofany i Moskwa próbuje znów ubrać się w kostium wiarygodnego dostawcy węglowodorów dla europejskich odbiorców, przy czym to ci którzy chcą je kupować musieliby wywrzeć presję na Warszawę, bo to przecież nie Rosja blokuje dostawy tanich surowców energetycznych. W czasie niedawnej wizyty w Baku Putin miał rozmawiać z Alijewem o koncepcji swapu gazowego. Niedługo potem w Kazachstanie rozmawiał z władzami tego kraju o podobnych schemacie, ale dotyczącym ropy naftowej. Z grubsza rzecz biorąc koncepcja ta sprowadzać się ma do udostępnienia przez Rosję swojego systemu przesyłowego (w tym m.in. gazociągu Jamał) do tego aby Azerowie mogli do Europy eksportować swój gaz ziemny. W zamian Rosjanie mieliby wejść na rynki opuszczone przez Azerów i Kazachstan, ale wiadomo, że to bujda na resorach, bo ten „swap” miałby w praktyce polegać na eksporcie rosyjskiego gazu i rosyjskiej ropy, które dla niepoznaki w dokumentach określane byłyby jako azerskie i kazachskie surowce. Niemcy, Austriacy, Węgrzy i Słowacy z radością przyjęliby zapewne takie rozwiązanie, tym bardziej, że Ukraina chce 1 stycznia zablokować, a z pewnością znacznie utrudnić dostawy gazu, za pośrednictwem biegnących przez jej obszar gazociągów do państw Unii Europejskiej, które wyłączone są z reżimu sankcyjnego. To wyjaśnia dlaczego premier Słowacji pojechał do Putina i bierze udział w budowie wspólnego frontu, w obrębie Unii Europejskiej, którego celem jest wywarcie, tak uważam, presji na Warszawę. Powód jest w tym wypadku oczywisty.
Otóż i Rosjanie i nasi południowi sąsiedzi, mają mało czasu. 20 stycznia kończy swe urzędowanie Joe Biden, zaczyna się epoka Trumpa, który ma zamiar realizować odmienną od swego poprzednika politykę zarówno celną jak i w kwestiach wydobycia i eksportu węglowodorów. Obie sprawy się łączą i powodują, że w Moskwie, w Bratysławie, Wiedniu, Budapeszcie ale też częściowo w Berlinie, narasta zdenerwowanie. Otóż Trump zapowiada wzrost wydobycia i eksportu amerykańskiego LNG i ropy a ponadto grozi tym krajom, które mają nadwyżkę handlową ze Stanami Zjednoczonymi, sankcjami celnymi. Mówił też w ostatnich dniach wielokrotnie, że jeśli chcą one uniknąć amerykańskich ceł to muszą zacząć więcej kupować np. gazu ziemnego i ropy naftowej ze Stanów Zjednoczonych. Niedługo zatem możemy mieć do czynienia ze zmiana kierunku dostaw i Rosja może okazać się na straconej pozycji, bo zawierane będą wieloletnie kontrakty na dostawy ze Stanów Zjednoczonych. Nawet w czasie sankcji Federacja Rosyjska sprzedaje Europie niemało swoich węglowodorów – od początku wojny na Ukrainie wartość rosyjskiego eksportu w tym segmencie zamknęła się kwotą 200 mld euro. Jest zatem o co się bić, ale za kilka tygodni z perspektywy Rosji sytuacja może się pogorszyć, bo państwa europejskie pod presją Waszyngtonu zaczną negocjować kontrakty na import węglowodorów z Ameryki. Blokada gazociągów i zaostrzające się działania wymierzone w rosyjską „flotę cienia” dodatkowo ograniczyć mogą rosyjskie możliwości. Trzeba zacząć zatem działać szybko zwiększając presję na państwa uzależnione od rosyjskich dostaw. O ile Niemcy i Austriacy poradzą sobie, choć muszą liczyć się z większymi kosztami, o tyle sytuacja Słowaków i Węgrów jest trudniejsza. Pojawiła się bowiem w ostatnich dniach koncepcja wspólnego polsko – ukraińskiego hubu gazowego. Jego istotą miałoby być połączenie naszych możliwości związanych z przyjmowaniem gazu skroplonego (porty) z ukraińskimi zdolnościami magazynowania tego paliwa, które są największe w Europie. Miałaby to być zapewne jedna z inwestycji, którymi Zełenski kusi Amerykanów, ale i nam zależy na tego rodzaju powiązaniach. Jeśli nasza część Europy poszłaby w tym kierunku, to zmieniłoby to sytuację, nie tylko energetyczną ale docelowo również geostrategiczną. Musiałby zostać zagwarantowany swobodny dostęp do Bałtyku, co oznacza również zmiany w korytarzach logistycznych NATO, które można byłoby przesunąć np. przenosząc główny hub zaopatrzeniowy Paktu z niemieckiego Bremenhaven do Świnoujścia. My zyskalibyśmy na takim rozwiązaniu, państwa takie jak Niemcy stracą, mniejsi gracze, silnie gospodarczo i politycznie powiązani z Berlinem, tacy jak Słowacja lub Węgry, stracą na tych rozwiązaniach jeszcze więcej. Tym bardziej jeśli Europa wykona kolejny ruch, o którym zaczyna się mówić, tj. ograniczy penetrację Rosatomu na rynku Wspólnoty.
Aby przeciwdziałać temu niekorzystnemu scenariuszowi Moskale będą w najbliższych dniach zwiększać presję, proponować porozumienia, korzystne ceny, stabilizację ale też grozić zaostrzeniem sytuacji. Cała ta konstrukcja opiera się też na przesłance uczestnictwa Azerbejdżanu i Kazachstanu w przygotowanej operacji, po to aby w niektórych europejskich stolicach łatwiej akceptować polityczno – energetyczny zwrot. Jeśli bowiem będziemy kupować gaz z Azerbejdżanu to na użytek naiwnej opinii publicznej będzie nadal można mówić o utrzymywaniu sankcji nałożonych na Rosję. Rozgrywka wchodzi zatem w decydująca fazę a czy Rosji uda się odnieść sukces w niemałym stopniu zależy od zaangażowania Azerbejdżanu. I w tym momencie ma miejsce „katastrofa” samolotu linii AZAL. Czy to nie „czarny łabędź”?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/717080-samolot-czarny-labedz-i-przyszlosc-relacji-atlantyckich