Połączmy kropki. Przy okazji „wskrzeszenia” katedry Notre Dame w Paryżu doszło do spotkania w trójkącie Trump, Macron, Zełeński. Czy ów „trójkąt” nie będzie czasem „Trójkątem Bermudzkim” to już inna sprawa. Wkrótce potem Emmanuel Macron udał się do Polski. Ciekawe, że jego wizytę nie przygotowywała Kancelaria Prezydenta RP tylko Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. To, że Macron poświęcił więcej czasu Tuskowi niż swojemu odpowiednikowi - prezydentowi Polski nie jest w gruncie rzeczy specjalnie istotne – choć trudno tego nie zauważyć. Znacznie ważniejszy jest fakt, że zaraz po wizycie lokatora Pałacu Elizejskiego premier rządu w Warszawie udał się do Lwowa na spotkanie z Zełeńskim.
Ktoś może wysnuć teorię, iż „Trump do Macrona, Macron do Tuska, Tusk do Zelenskiego”. Tyle, że przecież Zeleński w Paryżu na rozmowach w trójkącie prezydentów z Paryża, Waszyngtonu i Kijowa był. Zatem można domyślać, że Macron nie był listonoszem Trumpa, choć być może z listonosza chciał uczynić Tuska.
O co więc chodziło? Zapewne o przygotowanie, uwaga: być może po części w kontrze do Trumpa! - wspólnej europejskiej odpowiedzi na plany amerykańskiego prezydenta.
Czy chodziło o obecność wojskową państw europejskich na terenie Ukrainy? Być może. Byłoby to o tyle ciekawe, że w tej sprawie przynajmniej oficjalnie Macron z Tuskiem się różnią: Francuz jako pierwszy na Starym Kontynencie wyszedł z taką inicjatywą, a Tusk jako pierwszy premier dużego państwa powiedział, że żołnierzy na Ukrainę nie wyśle.
Oczywiście Tusk jako „polityk sondażowy” swoje decyzje w wielkiej mierze opiera na sondażach właśnie. Te są jednoznaczne: Polacy nie chcą wysyłać swoich chłopców do naszego wschodniego sąsiada w kontekście wojny.
Czy Tusk zawsze tak słucha opinii publicznej? Nie, ale przed wyborami musi brać ją pod uwagę. Wybory prezydenckie odbędą się za niespełna pięć miesięcy i lekceważenie głosu Polaków także w tej kwestii mogłoby „koalicję 13 grudnia” drogo kosztować. Jednak zapewne Donald Tusk znajdzie się pod przemożną presją głównych krajów Europy Zachodniej. Poza Francją wolę wysłanie żołnierzy na Ukrainę potwierdził na spotkaniu w Madrycie minister obrony trzeciego co do wielkości demograficznej państwa UE – czyli Włoch.
A co na to Niemcy? Pogrążone w kryzysie gospodarczym w wymiarze politycznym zajmują się zjadaniem własnego ogona czyli lutowymi wyborami do Bundestagu. Kanclerz Scholz na pewno nie zdecyduje się przed elekcją za dwa miesiące na ogłoszenie decyzji w sprawie wysłania niemieckich wojsk do Europy Wschodniej. A po wyborach zapewne przestanie być kanclerzem. Nowy kanclerz - zapewne lider CDU - nieznoszony przez Angele Merkel i przez lata sekowany przez nią - Friedrich Merz taką decyzję podejmie. Tusk najchętniej też by podjął decyzję o polskiej obecności wojskowej na Ukrainie po majowych wyborach. Jednak zapewne zmuszony będzie do tego wcześniej, a wtedy może zapłacić bardzo wysoką cenę polityczną w kraju…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/716370-trojkat-bermudzki-czyli-listonosze-i-zolnierze