Jak postęp, to postęp: kiedyś prostytucja była karana śmiercią, potem nielegalna, lecz tolerowana, jeszcze później formalnie zalegalizowana, wreszcie, uznana za normalny zawód i opodatkowana. Tak w każdym razie było i jest w Niemczech.
Oczywiście myślę o prostytucji cielesnej, bo jest jeszcze np. polityczna, ale to już inny temat. Jeśli jednak ktoś myśli, że na tym koniec postępu w kwestii najstarszej profesji świata, ten się myli. Przed niespełna trzema laty uruchomiono w Bonn pierwszy „Huren-Drive-in”, znaczy coś à la McDonald's dla zmotoryzowanych i „pragnących seksu, jak koń owsa”, że posłużę się leksyką naszej byłej sejmitki „z kurwikami w oczach”, niejakiej Renaty Beger. W tej dawnej siedzibie rządu Zachodnich Niemiec otwarto w tym celu przy Immenburgstrasse drewniane boksy, skąd służebnice Erosa zabierają swych klientów, powiedzmy, windą do nieba. Boksów jest sześć, prostytutek z sześćdziesiąt, oprócz tego, na wypadek, gdyby groziło im jakieś niebezpieczeństwo, obecny jest przez cały czas Wachmann, czyli stróż, oraz dyżurny lekarz. Anielice miłości mają do swej dyspozycji kontenerowe ubikacje i łazienki, dla facetów ich nie przewidziano, w końcu mogą później umyć się w domu. W kwestii formalnej, boksy otwarte są od godz. 20 do 6 rano.
Na tym nie koniec niemieckich innowacji w seksbranży. Na ulicach Bonn i nie tylko pojawiły się specjalne automaty, podobne do parkometrów, lecz przeznaczone wyłącznie dla ulicznic. Chodzą, kuszą, zarabiają, to i miasto też musi coś z tego mieć. Bilet za kuszenie kosztuje słownie sześć euro za jeden nocny dyżur, kara za „spacerowanie” bez biletu - sto euro. Wiadomo, Ordnung muss sein. I są już wyliczone z niemiecką dokładnością, pierwsze dane, które potwierdzają opłacalność tej „inwestycji”, notabene uchwalonej przez rajców Bonn: dochód z boksów wyniósł na czysto 120 tys. euro, zaś w parkomatach prostytutki wykupiły w ciągu dwunastu miesięcy 5870 biletów o wartości 35 tys. 220 euro. Niesubordynowanych ulicznic było niewiele, jako że uliczni kontrolerzy - a jakże, są i tacy - wręczyli prostytutkom kuszącym bez biletów tylko siedem mandatów i dwadzieścia upomnień. Według szacunków, zyski tego nadreńskiego miasta z boksów i, jak nazywa się je potocznie, „parkomatów dla dziwek” powinny wzrosnąć do ćwierci miliona euro…
Krótko mówiąc, interes się rozwija. Tak dobrze, że ślady Bonn idą inne miasta RFN. Seks-boksy funkcjonują już np. w Kolonii, czy w Hamburgu, gdzie przy Nordkanalstrasse otwarto pierwszy „burdel na kółkach”. Oficjalnie nazywa się on „Geiz Oase”, co w wolnym przekładzie można określić, jako różowa oaza dla sknerów; w odróżnieniu od ekskluzywnych domów publicznych, nie ma w nim gabinetów masażu, sauny, luksusowej sypialni, barku z szampanem itp. Oaza dla skąpców zaaranżowana została w podziemnym parkingu, gdzie wszystko funkcjonuje tak jak w drewnianych boksach w Bonn. „Usługa standardowa” kosztuje 49,95 euro, ale na życzenie pracownice podziemia dostarczają spragnionym różne inne uciechy, ma się rozumieć za dodatkową opłatę. Np. „po francusku bez gumy” kosztuje drożej, jeszcze więcej trzeba wyłożyć za…, mniejsza z tym. Jeśli gość przyjechał za małym pojazdem, może skorzystać z pakamery. Przed wjazdem stoi „szefowa geszeftu” Anke Christiansen, dawniej zwana burdelmamą, która przedstawia klientom swe pracownice oraz objaśnia, co za co, jak i gdzie… - słowem, dla każdego coś miłego i na każdą kieszeń. Garażowa „Geiz Oase” reklamuje się w internecie jako „Sex-Discount”, …jak wolny rynek, to wolny rynek, jest popyt - jest i podaż.
Prawo rynku w tej przedsiębieżnej-nasięrzutnej branży odkryli także Szwajcarzy, którzy w tym tygodniu uruchomili według bońskiego wzorca pierwszy „Drive-in-Bordell” w Zurychu. Dla uatrakcyjnienia, ich boksy podświetlają neonówki w tęczowych kolorach, aby kierowcy z chucią czuli się w nich jak w raju. Na ziemię sprowadzają ich tylko szyldy z obrazkami, na wypadek, gdyby to miejsce odwiedził jakiś cudzoziemiec czy analfabeta: np. mały, przekreślony ludzik i duży osobnik z liczbą „+18” na piersiach, co oznacza zakaz wstępu dla nieletnich, przekreślony ludzik, rower, motocykl i nieprzekreślone auto, czyli do boksu można wjechać tylko samochodem, albo np. dwa auta, w nieprzekreślonym siedzi tylko kierowca, w przekreślonym dwie osoby, przekreślone aparaty fotograficzne, kamery, mikrofony, ludzik wrzucający zużyte „akcesoria” do kosza itp. objaśnienia. Jest też okazały szyld z napisem: „Bez gumy nie wjedziesz”…
W przeciwieństwie do Niemców, Szwajcarzy zapewnili toalety i łazienki również dla klientów. Rzecznik lokalnej policji Marco Cortesi cieszy się, że „uciążliwe prostytutki znikają z ulic”. W zurychskich boksach uwija się ich już 30, a będzie jeszcze więcej. Panie mają, że tak powiem, pełne ręce roboty, skoro pierwszej nocy, a właściwie pierwszego wieczora, gdyż przybytek ten otwarty jest od godz. 19., ustawiła się do nich długa kolejka samochodów. Horyzontalny discount rozkręca się tak dobrze, że ponoć włodarze innych miast rozważają powielenie niemieckiego „patentu”…
Hm, teraz tylko patrzeć, jak i główny księgowy premiera Donalda Tuska wpadnie na ten pomysł, aby załatać nasze rządowe dziury budżetowe. Już widzę oczami wyobraźni roznegliżowaną, warszawską syrenkę, która zamiast miecza trzyma w dłoni prezerwatywę... Wszak wiadomo, „nie ma takiej rury, której nie można odetkać”, a minister Jan Antony Vincent-Rostowski „po prostu, niestety, ma talent”.
Klaser
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/71440-burdel-na-kolkach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.