Niedawno świat obiegło zdjęcie Ahou Daryaei, 30-letniej irańskiej doktorantki z islamskiego uniwersytetu Azad w Teheranie. Fotografia przedstawia młodą kobietę siedzącą na dziedzińcu uczelni w samej tylko bieliźnie wśród obojętnie przechodzących wokół niej osób. W teokratycznym państwie jej prowokacyjny gest był rozpaczliwym aktem sprzeciwu wobec zmuszania perskich kobiet do noszenia obowiązkowych hidżabów, burek lub czadorów. Ahou Daryaei zdecydowała się na taką formę protestu po tym, jak 2 listopada islamistyczna milicja ukarała ją za to, że jej nakrycie głowy nie zasłaniało wszystkich włosów. Według relacji świadków, doktorantka została później aresztowana, pobita i zamknięta w zakładzie psychiatrycznym. Jej miejsce pobytu i stan zdrowia pozostają nieznane.
Za a nawet przeciw hidżabom
Dzięki upublicznionym zdjęciom sprawa stała się głośna na całym świecie. Głos w obronie zatrzymanej Iranki postanowiły zabrać także zachodnie feministki. Jedną z nich okazała się czołowa przedstawicielka francuskiej lewicy, posłanka z Partii Zielonych Sandrine Rousseau, która na Platformie X (dawny Tweeter) zamieściła następujący wpis:
*Nasze ciała i wszystko, co na nie nakładamy – lub nie – należy do nas. *
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to niekontrowersyjny wpis. Problem polega jednak na tym, że wspomniana feministka takich samych argumentów używała, broniąc prawa muzułmańskich kobiet we Francji do noszenia hidżabów. Sandrine Rousseau zasłynęła bowiem z wypowiedzi zachwalających zalety islamskich nakryć głowy dla pań. Utrzymywała, że hidżaby są jedynie ozdobami, które warto nosić z wielu przyczyn, jednak wśród tych powodów nie wymieniła publicznego demonstrowania swej przynależności do religii muzułmańskiej. Nie wspomniała też o tym, że wiele kobiet we Francji jest zmuszanych przez swe rodziny do zakładania hidżabów, al-amir, chimarów, czadorów, nikabów i burek, które zasłaniają całkowicie włosy – tak samo jak są do tego zmuszane kobiety w Iranie.
Zasady zależne od geografii
Porównując walkę przeciwko czadorom w Iranie do walki o czadory we Francji, feministyczna posłanka uznała de facto, że to, co w Teheranie jest złe, czyli zmuszanie kobiet do noszenia islamskich nakryć głowy, okazuje się być dobre w Paryżu. Można więc współczuć muzułmańskim kobietom, że mężczyźni w Iranie zmuszają je do zakładania hidżabów, a zarazem popierać muzułmańskich mężczyzn, którzy zmuszają do tego samego kobiety we Francji.
Przypadek Sandrine Rousseau stanowi ilustrację szerszego zjawiska, jakim jest sojusz radykalnej lewicy z radykalnym islamem w Europie Zachodniej. Politycy szermujący na co dzień hasłami postępu i oświecenia bronią co prawda praw kobiet w państwach muzułmańskich, ale tylko werbalnie i na odległość, natomiast w swoich własnych krajach, gdzie mają rzeczywiste możliwości działania, sprzyjają miejscowym siłom islamistycznym, które za nic mają prawa kobiet. W sumie nic w tym dziwnego: podczas ostatnich wyborów do europarlamentu aż 74 proc. muzułmanów oddało swój głos na partie skrajnej lewicy. Te ostatnie w zamian za poparcie wyznawców islamu przymykają oczy na brak równouprawnienia kobiet w społecznościach muzułmańskich, a nawet akceptują tam prawo szariatu.
Z powodu nieprzezwyciężalnych różnic ideowych ten taktyczny sojusz sytuacyjny skazany jest w dłuższej perspektywie czasowej na niepowodzenie. Obecnie obie strony łączy jednak wspólny przeciwnik: prawica, zwłaszcza ta odwołująca się do dziedzictwa chrześcijaństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/714250-niekonsekwentny-stosunek-do-hidzabow