Monumentalne zwycięstwo 45. prezydenta USA, który właśnie został 47. prezydentem. W historii Stanów Zjednoczonych przydarzyło się to tylko raz, Groverowi Clevelandowi, w końcu XIX wieku. Najwyraźniej Donald Trump to jeden z tych „never surrender”, który nigdy się nie poddaje. Przetrwał wiele kampanii hejtu, liczne procesy sądowe, gdzie oskarżano go o napaści seksualne, o defraudacje, nawet o szpiegostwo, kiedy padł zarzut bezprawnego zatrzymania w domu na Florydzie Mar-a-lago dokumentów z czasów prezydentury. Przeżył kordon sanitarny światowych mediów lewicowo-liberalnych, nie tylko CNN i BBC, New York Times i Washington Post, ale i China Today czy Times of India. Usiłowanie impeachmentu, wyrzucony z mediów społecznościowych – zanim z pomocą przyszedł mu Elon Musk. Przeżył nawet próbę zabójstwa, a może nawet dwie? A teraz wygrał w wielkim stylu, 297 do 226 głosów elektorskich, i 52.5 do 47% w wyborach powszechnych. Zgarnął niemal wszystkie swing states, co było dla demokratów, w istocie dla nas wszystkich ogromną niespodzianką. Zwyciężył mimo, iż Kamala Harris miała do dyspozycji na kampanię wyborczą 1 mld dolarów, a on 1/3 tych funduszy. I że jak donosił dziennik Times of India, „cała wioska, z której pochodzą przodkowie Kamali, modliła się za jej zwycięstwo do swoich bogów”. Co za siła, determinacja i pewność własnych racji!
Jakie były przyczyny zwycięstwa Donalda Trumpa? Czy – jak twierdzą amerykańscy demokraci – „Ameryka okazała się niegotowa na pierwszą kobietę?” i dodają prowokacyjnie – „a może na pierwszą czarną kobietę?”. Nonsens, o Biały Dom walczyły dotąd dwie kobiety, Hillary Clinton i Kamala Harris. Obie przegrały z tym samym przeciwnikiem, ale nie dlatego, że były kobietami, lecz dlatego, że były symbolem amerykańskiego lewicowego establishmentu, który wyborcy przestali lubić. Elity demokratyczne ze Wschodniego – Nowy Jork, Waszyngton, i Zachodniego Wybrzeża - LA i Hollywood, dostały od wyborców czerwoną kartkę za brak troski i szacunku dla zwykłych ludzi, za arogancję i pychę, za ideologizowanie ich życia i manipulowanie wartościami. Który to już raz? Wystarczy przypomnieć sobie wygraną Orbana, Kaczyńskiego, Meloni, Camerona, który niestety nie spełnił pokładanych w nim nadziei, pierwszą i drugą Trumpa, czy „bunt eurowyborców w 2014 roku przeciw elitom”, kiedy we Francji pojawił się Front Narodowy, w Wielkiej Brytanii UKIP, prawica w Austrii i w Holandii, w skali zagrażającej dotychczasowym układom. A więc dlaczego wygrał Trump? Świetnie to w swoim wystąpieniu w CNN ujął były gubernator Florydy, dziś w Senacie Rick Scott, który powiedział: ”Bo on nie zajmuje się pustą retoryką, ale dba o potrzeby ludzi, żeby byli coraz zamożniejsi i bezpieczniejsi”. A więc rodzina, bezpieczeństwo, gospodarka. Walka z inflacją, kontrola tsunami nielegalnych imigrantów z Meksyku, a właściwie z całej Ameryki Południowej, którzy przeciążają budżet kraju. Nie tylko służby zdrowia, edukacji i bezpieczeństwa publicznego. Bo przecież ci imigranci z Ameryki Łacińskiej, Afryki czy Azji, bez wykształcenia, znajomości języka raczej nie rwą się do pracy, i liczą na socjal.
Komentatorzy amerykańscy wiele miejsca poświęcili na wyjaśnianie, dlaczego kobiety częściej głosowały na Joe Bidena, a teraz na Trumpa, niż na Kamalę Harris? Bo może rodzina, bezpieczeństwo i zamożność są dla nich ważniejsze niż możliwość bezpłatnej aborcji za darmo i na życzenie? Dostrzegli także inny ciekawy trend: na Trumpa głosowało wielu mężczyzn w młodym i średnim wieku, Latynosów i czarnoskórych z Karaibów, legalnych i nielegalnych imigrantów, którzy już jakoś się zasiedlili, zaczęli pracować albo nie, i teraz nie chcą, aby kolejne miliony nielegałów odebrało im to, co z takim trudem osiągnęli, realizując swój American dream.
Hasłem Donalda Trumpa było „make America great again”, a misją – „złota era USA”. W swoim intronizacyjnym wystąpieniu mówił zarówno o eksplozji gospodarczej, zatrzymaniu fali nielegalnych imigrantów, zwiększeniu wydobycia surowców energetycznych, jak i o swojej gotowości służbie krajowi i jego mieszkańcom. Kilka razy powtórzył, „każdego dnia będziemy walczyć o wasze rodziny i waszą przyszłość”. I dodał: ”bez względu na to, na kogo głosowaliście, na mnie czy Kamalę”. Już na wstępie widać było różnicę między wyborami w demokracji, a rok temu w Polsce. Trump mówił: „będę walczył o wasz dobrostan, bez względu na to, na kogo głosowaliście”, Tusk i jego komanda –„bij, zabij!”. I odtrąbił nagonkę na Prawo i Sprawiedliwość , ich media i wyborców. „Zniszczyć i zadeptać”, to był pierwszy punkt w długiej serii obietnic wyborczych Donalda Tuska! Sprawa druga – pokonana Kamala Harris obiecała: ”zapewnię pokojowy transfer władzy”, a potem to samo powtórzył Joe Biden. Choć nie wiem, na ile można im zaufać, zwłaszcza że przed Amerykanami jeszcze etap elektorski, a bywało już że elektor zmieniał wolę wyborców, których ma przecież reprezentować? Trump nie tylko obiecał, że jego administracja zajmie się każdym obywatelem, bez względu na jego poglądy - tym samym zasygnalizował także szacunek dla opozycji, opozycji jako poważnym elemencie układanki państwa demokratycznego. Żadnej zemsty, ścigania do siódmego pokolenia, niszczenia więzów międzyludzkich, w pracy, w domu, w życiu publicznym, To co robi Trump nazywa się właśnie ”zasypywaniem podziałów społecznych” i integracją obywateli.
Jaka będzie ta druga kadencja Donalda Trumpa? Na pewno bardziej gładka – choć jego przeciwnicy polityczni zrobią wszystko, aby się go jak najszybciej pozbyć – no i bardziej świadoma. Obserwuję go od 35 lat, kiedy znalazłam się w Londynie i zaczęłam śledzić także brytyjski elegancki magazyn celebrycki „Hello!”. Najpierw magnat handlu nieruchomości i multimilioner, ekstrawagancki playboy i skandalista, dwa rozwody i ostatnie małżeństwo, z Melanią. I nikt mi nie powie, że jest szowinistą czy rasistą, bo nie może być rasistą ktoś, którego dwie żony, to cudzoziemki, Czeszka Iwana Zelnickova i Słowenka Melania Knauss. Trump osiągnął już wszystko, wielki majątek, udaną rodzinę i dobre układy ze swoimi dziećmi. Nierzadko zdarza się, że taki osobnik dorasta, dojrzewa, i spełniony zaczyna zajmować się działalnością filantropijną, albo sięga po najwyższe stanowiska publiczne. Przy wszystkich różnicach, jest to przypadek Ronalda Reagana i Arnolda Schwarzeneggera, a dziś Billa Gatesa, Elona Muska, Stevena Spielberga, George’a Clooneya – tyle, że stoją po różnych stronach barykady. Pierwsza kadencja Trumpa zmierzała we właściwą stronę, choć z różnych powodów była „bumpy”, ”wyboista”. Ale nie przyszedł przecież z Akademii Dyplomatycznej czy z któregoś z uniwersytetów Ivy League, tylko z businessu, gdzie panują inne zasady. Ostatnia kampania mówi, że to nieco inny człowiek niż ten z „Hello!” sprzed 35 lat, odważny – scena próby zabójstwa w Butler – charyzmatyczny, z wizją nowej, konserwatywnej Ameryki. Deklaruje swoją wiarę: „byłem prezbiterianinem, teraz jestem chrześcijaninem bez nominacji”. Podoba mi się, że – choć lewactwo, patrz: niektórzy demokraci, brytyjscy labourzyści czy polskie tuskowisko posługuje się epitetami – on, kiedy chciał odeprzeć zarzuty Kamali, wpadał do McDonalda, czy siadał za kierownicę śmieciarki. Zawsze był pragmatykiem, a teraz ma już doświadczenie pierwszej kadencji, no i jest bardziej świadom zagrożeń, ze strony przeciwników politycznych oraz … własnego charakteru.
Jest liderem największego, jedynego światowego mocarstwa – choć są Chiny oraz Indie ze swoim potencjałem ludnościowym 1.4 mld ludzi, które nowy amerykański prezydent będzie zapewne wykorzystywał przeciw Chinom - i ma ogromną siłę sprawczą. To w dużej mierze od jego decyzji będzie zależało jak potoczą się losy dwóch światowych ognisk zapalnych, wojny na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. A Tajwan, Unia Europejska, tlące się konflikty w Afryce, uśpiony islamski terroryzm? Lecz Amerykanie – mając już próbkę kierunku rozwoju wydarzeń – najwyraźniej mu zawierzyli. Hasłu: rodzina, bezpieczeństwo i gospodarka. Nie ideologia, która ingeruje w każdy segment życia kraju, lecz ludzie i ich potrzeby. Wiedzą, że nie jest „nieprzewidywalny”, tylko „działa niekonwencjonalnie”, a to dwie różne rzeczy. Bo wskazał kierunek, i są to rozwiązania konserwatywne. Najwyraźniej przekonał także Polaków w Stanach Zjednoczonych, że będzie lepszym gospodarzem w kraju niż militancka demokratka Kamala Harris, także dla mniejszości etnicznych. No i przypomnijmy sobie, co zdarzyło się u nas, nad Wisłą, za czasów pierwszej kadencji Donalda Trumpa. „Wschodnia flanka” i zwiększenie obecności żołnierzy amerykańskich w Polsce, gaz skroplony i pomoc w dywersyfikacji surowców energetycznych, skuteczny nacisk na zastopowanie Nord Stream 2, pompującego miliony euro do budżetu Putina, aby miał fundusze na podbicie Ukrainy a być może kolejnych państw byłego ZSSR, potrząśnięcie ospałej i zbiurokratyzowanej Unii Europejskiej, aby przeznaczała 2% PKB państw członkowskich na swoje własne bezpieczeństwo. Zwłaszcza w kontekście upadku rządu Olafa Scholza, chwiejącej się czwartej największej gospodarki świata i kompletnym rozkładzie Bundeswehry.
Naszym problemem jest skandaliczne, głupie, knajackie zachowania się obecnego rządu, nieudaczników i pożal się Boże lewicowych rewolucjonistów, którzy chcieliby zmieniać państwo, prawo, społeczeństwo, szkołę, służbę zdrowia, narrację historyczną, polską tożsamość i obyczaje. Tylko że od 1917 roku, poprzez rewolucję sowiecką, meksykańską, kubańską, w Chinach, Kambodży, Angoli i Mozambiku nigdy, przenigdy im się to nie udało. I nigdy nie uda, bo lewica potrafi wprawdzie niszczyć, siać destrukcję, demontować – ale jeszcze nigdy nie udało im się zbudować państwa, gdzie gospodarka by kwitła, obywatele czuliby się wolni i byli traktowani podmiotowo, i mieli nadzieję na dobrą przyszłość. Należy o tym pamiętać i dokonywać rozsądnych wyborów – mówię także o rychłych polskich wyborach prezydenckich – i nie pakować się w jakieś podejrzane komeraże, gdzie znowu lewackie szaleństwa na pięć lat zatrują nam życie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/712399-cud-zdarza-sie-tylko-dwa-razy-trump-wraca-do-bialego-domu