Sabrina Singh, rzeczniczka prasowa Pentagonu, w przeszłości asystentka Kamali Harris, udzieliła Ukrainie gorzkiej lekcji realizmu geopolitycznego. Pytana przez dziennikarzy Ukraińskiej Prawdy dlaczego Stany Zjednoczone nie rozmieszczą w państwach wschodniej flanki NATO swych systemów THAAD służących do zwalczania środków napadu powietrznego, po to aby zestrzeliwać rosyjskie rakiety w przestrzeni powietrznej Ukrainy, tak jak to właśnie robią w przypadku Izraele krótko wyjaśniła stanowisko Waszyngtonu. „Okej – powiedziała - więc chodzi o różne możliwości, różne wojny, różne regiony. Zobowiązania wobec Izraela i Ukrainy też są różne”. Nie dodała, że Rosja jest mocarstwem nuklearnym a Iran, póki co, jeszcze nie, ale nie trzeba było stawiać kropki nad i. To, co powiedziała jest czytelnym potwierdzeniem oczywistej dla wielu prawdy, choć w Polsce, a już w szczególności na Ukrainie, słabo się ona przebija do świadomości opinii publicznej i elit, że polityka Waszyngtonu wobec sojuszników i ich problemów nie jest w każdym przypadku taka sama. Nie ma żadnego wzoru, którym niczym przy użyciu metra z Sevres, mielibyśmy mierzyć zobowiązania sojusznicze Stanów Zjednoczonych. Są oczywiście traktaty i umowy międzynarodowe, ale prócz nich, zawsze mamy do czynienia również z analizą sytuacji i tego w jaki sposób reakcja na bieg wydarzeń wpływa na amerykańskie interesy strategiczne. Z faktu, że Ukraińcy powstrzymują rosyjską nawałę, która (gdyby tego oporu nie było) mogłaby runąć na frontowe państwa NATO nie wynika jeszcze, że amerykańska pomoc dla Kijowa będzie bezwarunkowa i o skali umożliwiającej zwycięstwo. Ukraińcy mogą mówić całemu światu, że walczą i giną chroniąc Zachód przed moskiewską dziczą, a nawet mogą w to wierzyć (choć to już jest groźne bo utrudnia trzeźwą ocenę własnego położenia), ale nie oznacza to uruchomienia jakiegoś automatycznego mechanizmu dostaw pomocy wojskowej o nieograniczonej skali. Jednak tego rodzaju psychologicznie zrozumiała postawa ma też swoje potencjalnie groźne następstwa. Pisze o tym Tim Willasey-Wilsey w komentarzu umieszczonym na stronie RUSI najstarszego brytyjskiego think tanku strategicznego. Jego zdaniem jeśli Ukraina nie uzyska oczekiwanej pomocy od Zachodu (przede wszystkim od państw europejskich) na co w obecnej sytuacji się nie zanosi to niewykluczone, że będzie zmuszona przyjąć nieakceptowane przez siebie warunki pokoju. Już obecnie sytuacja frontowa jest trudna. Rosjanie zdobyli w ostatnim miesiącu więcej terenów niż w całym 2023 roku, zdołali już odbić ¼ a według innych ocen nawet połowę zajętych przez Ukraińców obszarów w obwodzie kurskim i nasilają ataki rakietowe na Odessę i sąsiednie porty, także na Chersoń i Kupiańsk w obwodzie charkowskich skąd trzeba było ewakuować ludność cywilną. Co gorsze, jak informują zachodnie media nowo sformowane brygady ukraińskie, które trafiaj na front są słabo wyszkolone i nie najlepiej wyposażone. W efekcie ich straty, i to już w czasie pierwszych tygodni od momentu wejścia do walki, przekraczają 50 % stanów osobowych, co nie napawa optymizmem. Na dodatek, jak poinformował Sergiej Leszczenko Stany Zjednoczone zaczynają wywierać na Kijów presję aby ten obniżył wiek mobilizacji mężczyzn do 18 lat i zaczął ich wcielać do armii i wysyłać na front. Do tej pory Zełenski nie chciał podejmować takiej decyzji, nie tylko dlatego, że nie przysporzy mu ona popularności, ale przede wszystkim dlatego, iż w grę wchodzi demograficzna przyszłość narodu.
A zatem sytuacja frontowa jest trudna i nie ma widoków na jej poprawę, co więcej, skala wyrzeczeń niezbędnych po to aby utrzymać opór może być w nadchodzących miesiącach znacznie większa. Biden przyjeżdża do Europy ale nie spotyka się z przedstawicielami państw wschodniej flanki a jedynie rozmawiał będzie w Berlinie z przedstawicielami mocarstw, bo doproszono do spotkania prezydenta Francji i premiera Wielkiej Brytanii. Na dodatek europejska prasa i politycy otwarcie już mówią o tym, że „Europa jest zmęczona” pomaganiem Ukrainie i trwają obecnie gorączkowe poszukiwania jakiejś politycznej formuły zakończenia wojny. Na dodatek za trzy tygodnie w Stanach Zjednoczonych odbędą się wybory prezydenckie. Jeśli wygra Trump, na co w świetle ostatnich sondaży się zanosi, to zapewne zbliżymy się, bo mówił on o tym wielokrotnie, do negocjacyjnego zakończenia wojny. Jeśli Harris to raczej trudno spodziewać się wzrostu skali amerykańskiego zaangażowania we wspieranie Kijowa, tym bardziej, że Demokraci mogą stracić większość w Senacie co znakomicie utrudni działanie nowej administracji. W grę wchodzi też trzeci wariant, czyli niewielkie i dyskusyjne zwycięstwo jednego z kandydatów, które będzie kwestionowane przez rywala. Ameryka może wejść wówczas w fazę wewnętrznych sporów, które nawet jeśli potrwają kilka miesięcy, to i tak osłabią determinację i opóźnią dostawy dla Ukrainy. Przyszłość, z punktu widzenia Kijowa nie wygląda dobrze i Rosjanie w związku z tym usztywniają swoją postawę.
W niedawnym wywiadzie dla Newsweeka rosyjski minister spraw zagranicznych pytany o warunki zakończenia wojny powtórzył w gruncie rzeczy stanowisko z pierwszych dni wojny. Powiedział o ostatecznej rezygnacji Ukrainy z aspiracji do znalezienia się w NATO, demilitaryzacji kraju, jego denazyfikacji, co należy rozumieć w kategoriach zmiany władzy i akceptacji terytorialnego status quo. Dodał też, że Rosja domaga się przyjęcia przez Ukrainę aktów prawnych mających chronić ludność rosyjskojęzyczną. W praktyce oznaczałoby to usankcjonowanie prawa do interwencji Moskwy w ukraińską legislację. Warto też zwrócić uwagę na „techniczne” warunki ewentualnego pokoju. Otóż zdaniem Ławrowa nie wchodzi w grę zawieszenie broni, co wyklucza tzw. wariant koreański a wojna musi się zakończyć traktatem pokojowym. Oznacza to formalna zgodę zarówno Kijowa, jak i zapewne wspierających go sojuszników, na nowe porządki na Ukrainie, która w myśl propozycji Ławrowa przekształcić się powinna, w gruncie rzeczy, w rosyjskiego satelitę. Jeszcze dalej poszedł Aleksandr Gruszko, wiceminister w resorcie kierowanym przez Ławrowa. W rozmowie z Agencją Interfax powiedział on, że ryzyko starcia militarnego Rosji i NATO rośnie, a winą za taką sytuacje obarczył on Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię czyli „mocarstwa anglosaskie”. Jak zauważył „Sytuacja w zakresie bezpieczeństwa wyglądałaby inaczej, gdyby nie dążenie Sojuszu Północnoatlantyckiego do wciągnięcia za wszelką cenę jak największej liczby państw w swoje szeregi. Gdyby NATO zatrzymało się na granicy Odry i Nysy, jak obiecano sowieckim przywódcom, jedyną strefą kontaktu Rosji z blokiem byłaby granica w rejonie Kirkenes (Norwegia) o długości nieco ponad 100 kilometrów. Ale wtedy nie dałoby się oszukać ludzi mitycznym zagrożeniem ze Wschodu, które do dziś wykorzystuje Waszyngton do kontrolowania Europejczyków i integrowania ich ze światem i europejskim porządkiem korzystnym dla Stanów Zjednoczonych i utrzymaniem amerykańskiej hegemonii w świecie.” Rosyjski minister przedstawił w gruncie rzeczy w skrótowej formie główna ideę rosyjskich planów geopolitycznych sprowadzająca się do budowy kordonu sanitarnego, złożonego z państw buforowych, wzdłuż całej granicy Federacji. Kreml nie zrezygnował z takich zamiarów, co oczywiście nie musi oznaczać, że po to aby je realizować rozpocznie wojnę. Presja i podważanie stabilności państw wschodniej flanki raczej będzie trwałym elementem rosyjskiej polityki w najbliższych latach podobnie jak „tłumaczenie” Niemcom i innym Europejczykom z Zachodu, że pozbycie się kurateli amerykańskiej i odsunięcie NATO od rosyjskich granic umożliwi powrót do „starych dobrych czasów”. W tej układance Ukraina jest ważnym, ale jedynie pierwszym z elementów, czy raczej kostek domina.
Wróćmy jednak do rozważań Tim Willasey-Wilsey, który pisze, że reakcją ukraińskiego społeczeństwa i elit na narzucony Kijowowi przez Zachód nieakceptowalny pokój może być głęboko zakorzenione poczucia zdrady i przekonanie o daremności straszliwej daniny krwi, którą płaci Ukraina. To nic nowego. O podobnym scenariuszu pisałem w mojej książce, która ukazała się jesienią ubiegłego roku (Pauza strategiczna) określając go mianem „syndromu gruzińskiego”. Ukraińcy nie pokochają Moskali, podobnie jak ma to miejsce w przypadku Gruzji ale nie można z tego wywodzić, ze Kijów prowadził będzie w przyszłości politykę antyrosyjską i stanie się elementem systemu bezpieczeństwa Zachodu. Może zwyciężyć przekonanie, że Ukraina jest osamotniona a nawet zdradzona i w przyszłości „lepiej się nie narażać”. Zakończenie wojny na rosyjskich warunkach czy choćby w wyniku dwustronnych ustaleń oddala też perspektywę wypłaty przez Moskwę reparacji i odszkodowań. Rosyjskie aktywa zamrożone na Zachodzie nie zostaną też skonfiskowane, bo Ławrow jako warunek ewentualnych rozmów stawia automatyczne zniesienie sankcji. Kto zatem odbuduje Ukrainę? Nie Rosja, Unia też nie dysponuje niezbędnymi środkami. Innymi słowy Ukraina może się odbudowywać wolniej niż to zakładamy. Część obywateli Ukrainy nie zaakceptuje nowych porządków, co oznaczać może kolejną fale migracji, zwłaszcza ludzi młodych i przedsiębiorczych. Z jakim zatem państwem będziemy sąsiadować? Osłabionym, zniszczonym, rozgoryczonym, w którym znów do głosu dojdą oligarchowie, a korupcja nie zostanie wytrzebiona. Na dodatek sytuacja bezpieczeństwa w regionie ulegnie dramatycznemu pogorszeniu bo siły ukraińskie nie będą już wiązać znacznej części potencjału rosyjskiego. Innymi słowy, narzucony Ukrainie pokój na warunkach akceptowalnych przez Rosję, będzie miał negatywne konsekwencji również i dla nas.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/710159-ukraina-odbiera-gorzka-lekcje-politycznego-realizmu