O tym nie piszą media, bo sprawa jest mocno niezręczna. Mimo wojny rosyjsko-ukraińskiej między okupowanymi terytoriami a samą Ukrainą istnieje dyskretny przepływ ludności. Oto opowieść o drodze jednego młodego mężczyzny, który postanowił uciec z zajętych przez Rosjan ziem. Ostatni raz o takiej historii mogliście słyszeć cofając się do czasów II wojny światowej.
Witalij twierdzi, że napięcie graniczące z paniką, towarzyszyło mu przez całą drogę. Być może. Gdy jednak opowiada o każdym kroku ucieczki z okupowanych ziem, to jeden z etapów uderza prawdziwą grozą: kolejka. Kolejka do posterunku rosyjskich żołnierzy przy granicy z Ukrainą. Spędził tam dwie godziny i jakikolwiek fałszywy ruch oznaczał wywózkę do pobliskiej wioski do… sali tortur. Tak - przesłuchanie przez dwóch oficerów i psychologa było rozstrzygającym etapem czy chłopaka wypuszczą z totalitarnej Rosji. Już aby tam się dostać Witalij musiał przejść drogę konspiracji nie gorszą od bohaterów seriali na temat niemieckiej okupacji w Polsce. Gdy wybuchła wojna chłopak został w rodzinnej miejscowości S., ale przez internet kontaktował się z kolegą z Charkowa. Tamten mu polecił spotkać się z człowiekiem w centrum miasta, jeśli chce wyjechać z terenów zajętych przez Rosjan. Witalij powiedział tylko tacie - mama popiera Rosję, przyjaciele równolatkowie wierzą Putinowi. Do ostatniej godziny chłopak udawał, że zostaje w domu, choć dwie torby pod łóżkiem miał już spakowane. Ojciec pobłogosławił. Chłopak poszedł na przystanek. Obcy człowiek przekazał mu kupiony bilet na autobus do Rostowa nad Donem. Witalij dopuszczał wariant, że to rosyjska prowokacja a w głowie układał dziesiątki scenariuszy na każde możliwe sytuacje, pytania i niespodzianki.
Młody nigdy nie był w dużym mieście, no może w dzieciństwie zahaczył o Kijów, ale nic z tego nie pamięta. Rostów to spore rosyjskie miasto, mężczyzna wysiadł w centrum i usiadł na ławce. Dwie torby, telefon i trochę rubli - teraz miał czekać, aż ktoś do niego napisze wiadomość. Za pośrednictwem komunikatora Signal otrzymał bilet na autobus do miejscowości B. Dodatkowo przesłano mu dwuminutowe nagranie instruktażowe jak wyczyścić telefon - które rozmowy usunąć, jakie zdjęcia skasować, co zostawić. Przedstawiono też trzy preteksty, z których miał wybrać tylko jeden - to miała być przykrywka, dla której niby na chwilę wyjeżdża z Rosji. Witalij krok po kroku wypełnił wszystkie wskazania z tutorialu i poszedł na dworzec autobusowy.
Minęło kilkanaście godzin nim dojechali na miejsce. Tam podszedł do niego mężczyzna, zapytał o imię i powiedział: „jedziemy”. Obcy człowiek w totalitarnej Rosji każe wsiadać do auta, ale Witalij nie ma jak odmówić. Rozpoczął ucieczkę, to musi spróbować do końca. W aucie nie rozmawiali dużo, ale kierowca spytał czy wszystkie treści na telefonie z listy instruktażowej zostały usunięte. „Powodzenia” - usłyszał Witalij, gdy wysadzono go 800 metrów od rosyjskiej granicy, w szczerym, upalnym polu. Miał dojść drogą do okopów, gdzie powiewała rosyjska flaga. To tam odbywały się najdziwniejsze rozmowy XXI wieku.
Chętnych było więcej. Para staruszków z wnuczką, starszy pan z jedną ciężką walizką, młody, dobrze zbudowany mężczyzna i on, Witalij. Żołnierz z karabinem na ramieniu zabrał chłopakowi telefon i paszport i zaniósł do szczegółowego sprawdzenia, a jego samego usadził w kolejce. Przesłuchania odbywały się w metalowej budzie, zazwyczaj zamkniętej, ale w lipcowym upale była rozgrzana, duszna, uchylono więc okna. Witalij słyszał część rozmów z środka.
Małżeństwo z wnuczką jechało oddać dziecko do Kijowa. Obiecywali wrócić do domu. Starszy pan musiał pojawić się w Połtawie po swoje ukraińskie dokumenty, wymagane po rosyjskiej stronie wojny. Młody mężczyzna wszedł do środka i odpowiadał na banalne pytania: po co, na jak długo, jakim środkiem transportu. Ale przesłuchiwanemu coś nagle odbiło. Dostał pytanie, na które trzeba było dać oczywistą odpowiedź. „Co myślisz o Zbrojnych Siłach Ukrainy?”. Podróżnik się zaśmiał nerwowo. „Co ja o nich myślę? Ja do nich zaraz dołączę”. Witalij starał się ukryć zdumienie - długo rozprawialiśmy o tym dlaczego mężczyzna tak się podłożył. Wezwano żołnierzy. Wyprowadzili przesłuchiwanego i zabrali do pobliskich ruin wiejskiego domu na „pytkę”. Na pewno na „pytkę”? - pytam? Tak, ludzie opowiadali, że wcześniej słyszeli stamtąd krzyki.
„Pytka” to po rosyjsku tortury. Potem okaże się, że mężczyzna także był prowadzony przez zakonspirowaną organizację, która kupowała mu bilety i wiozła nad granicę. Słuch po nim zaginął.
Wreszcie wszedł Witalij. Dwóch umundurowanych oficerów zadawało pytania, trzeci był psychologiem notującym reakcje rąk i twarzy, a czwarty notował na komputerze protokół z rozmowy. Nie zdradzimy który pretekst posłużył chłopakowi do przekroczenia granicy - podobno jest dla rosyjskich urzędników najbardziej wiarygodny. Pytania były dziwnie łopatologiczne: „Co sądzisz o Putinie?” „No, twardy facet, broni nas przed Zachodem”. „Co myślisz o Zełenskim?” „Żyd na pasku USA”. Psycholog coś notował ołówkiem w zeszycie. Relację chłopaka potwierdzam potem u jednego z ukraińskich wolontariuszy, którzy pomagają uchodźcom z okupowanych ziem. Pytania wydają się być tak nierealne, trywialne, przewidywalne, że aż niewiarygodne - tak to jednak wygląda.
Nareszcie podchodzi rosyjski żołnierz z telefonem i paszportem chłopaka. Wskazuje, że ma iść ścieżką przed siebie. Wokoło straszą tabliczki z napisem: „Uwaga miny”. W oddali powiewa ukraińska flaga. Przygraniczne władze wojskowe obu walczących stron mają być dogadane, że tędy się puszcza cywilów. Witalij po 20 minutach ostrożnego marszu wydostał się ze kraju niewoli. Widział jeszcze jak starszych ludzi, przechodzących granicę razem z nim, Ukraińcy ewakuowali na dworzec i zabrali do Kijowa.
Zdumiewające, że w ciągu miesiąca znajdzie pracę, mieszkanie, dziewczynę, że podejdzie podczas akcji ratunkowej po ostrzale w Sumach do dziennikarza z Polski i szybko się zakumpluje. Ma w sobie jakąś cholerną wolę życia, nie chce uronić ani kropli czasu, możliwości, szans. „Chciałbym kiedyś pracować w ONZ. Pomagać ludziom na terenach okupowanych”. Patrzę na niego i jakoś subiektywnie wierzę, że to się może udać. Że po prostu się uda. Ludzie z mocnymi przeżyciami potrafią osiągnąć więcej.
P.S. Udało się ustalić co kryje się za dziwną procedurą przepytywania, dlaczego w ogóle Rosjanie zgadzają się wypuszczać ludzi i to w jeszcze taki dziwny sposób. Ale o tym - następnym razem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/704772-w-tej-sprawie-jest-ciche-rosyjsko-ukrainskie-porozumienie