1 września w Saksonii i Turyngii, dwóch wschodnioniemieckich landach odbędą się wybory do lokalnych parlamentów. Z obydwu regionów napływają ciekawe wiadomości.
I tak według ostatniego sondażu w Saksonii na prowadzeniu jest AfD (32 %), na drugą pozycję spadła CDU, która może liczyć na 29 %, a na trzecim, stabilnym miejscu z 15 % poparciem znalazła się partia Sary Wagenknecht (BSW). Obecni partnerzy koalicyjni rządzący w Berlinie wypadają więcej niż słabo – Zieloni i SPD mają po 5 % głosów a liberałowie z FDP jedynie 2 %. W Turyngii ich sytuacja nie jest o wiele lepsza. Ostatnie sondaże dają AfD 29,6 %, CDU może liczyć na 21,4 %, partia Wagenknecht ma 19,4 % a na czwartym miejscu jest postkomunistyczna Die Linke z poparciem na poziomie 14,3 %. Nieco lepiej notowana jest SPD, która ma 7 %, ale słabo Zieloni i FDP z 2 % poparciem. W obydwu landach formacje, które opowiadają się za natychmiastowym zakończeniem wojny, wstrzymaniem pomocy dla Ukrainy i negocjacjami z Rosją w których winno uwzględnić się interesy strategiczne Moskwy, mogą liczyć na odpowiednio 47 % i 63 % głosów. Wagenknecht występując w kampanii mówi często, że obecne wybory do landtagów w obydwu landach dotyczą „kwestii wojny i pokoju” i bardzo ostro krytykuje niedawne niemiecko – amerykańskie porozumienie dotyczące stacjonowania od 2026 roku rakiet średniego zasięgu. Nota bene w świetle sondaży 74 % mieszkańców byłych Niemiec Wschodnich jest przeciw przyjęciu amerykańskich Tomahawków.
Zbliżające się wybory warto obserwować bo wydaje się, że mogą one wpłynąć na sytuację polityczną w Niemczech przed zaplanowanymi na jesień przyszłego roku wyborami do Bundestagu. Wydaje się, że już wpływają i to dwukierunkowo. Po pierwsze jest rzeczą oczywistą, że CDU, jeśli chce utrzymać władzę w Saksonii, musi rozważać koalicję z formacją Wagenknecht, lub zmienić swe nastawienie do AfD. Gdyby w tej sprawie rozstrzygały nastroje członków CDU, to sprawa byłaby przesądzona, bo 45 % „nie wyklucza całkowicie” współpracy z AfD. Zmiany programowe są już zresztą widoczne, bo Michael Kretschmer, premier Saksonii i wiceprzewodniczący CDU jest przeciwnikiem kontynuowania pomocy dla Ukrainy i opowiada się za rozpoczęciem rozmów pokojowych.
Zanim wrócę do kwestii politycznych i geostrategicznych w związku z sytuacją polityczną w Niemczech i postawa głównych sił politycznych, warto, choćby częściowo, zastanowić się jakie są przyczyny takiego nastawienia opinii publicznej we wschodnioniemieckich landach. W Polsce mówi się często o „nostalgii za NRD” i zapewne jest w tym trochę prawdy, ale znacznie istotniejsze są bieżące problemy gospodarcze. W wielu wystąpieniach niemieckich organizacji biznesowych, a trzeba pamiętać, że za Odrą przynależność do izb gospodarczych jest obowiązkowa, słychać głosy o tym, że „rozpoczęła się dezindustrializacja” Niemiec. Z ankiety w której wzięło udział 3,3 tys. niemieckich firm, przeprowadzonej latem tego roku przez Niemiecką Izbę Przemysłowo – Handlową, wynika, że nadal rośnie liczba podmiotów, które myślą o przeniesieniu za granicę. Sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna jeśli weźmie się pod uwagę duże firmy z branży produkcyjnej. Wśród firm przemysłowych zatrudniających ponad 500 pracowników 51 proc. planuje ograniczenia produkcji lub emigrację. W ubiegłym roku było to 43 proc.
Berliner Zeitung opisuje sytuację w fabryce Volkswagena w Zwickau, oczywiście w Saksonii. Ten otwarty za czasów kanclerstwa Merkel w 2019 roku zakład miał produkować wyłącznie samochody elektryczne i w swej branży był największym w Europie, ale w związku ze słabym popytem dziś musi zlikwidować trzecią zmianę co w praktyce oznacza wysłanie „na bruk” 1200 pracowników. Jeszcze większa liczba osób straci zatrudnienie w firmach współpracujących z tą fabryką. Saksonia obawia się recesji gospodarczej, a rozgoryczeni pracownicy szukają winnych sytuacji. Volkswagen miał produkować w Zwickau 360 tys. samochodów rocznie, ale w ubiegłym roku zdołał sprzedać jedynie 240 tys. sztuk. Po pierwsze dlatego, że najtańsze elektryczne pojazdy tego koncernu są i tak droższe i to o 5 tys. euro od tego co oferują chińscy konkurenci z BYD. Drugim powodem zapaści na rynku, jak się uważa, jest polityka rządu federalnego, który wycofał się pod koniec ubiegłego roku z polityki subsydiowania zarówno zakupu nowych samochodów jak i dopłat do prywatnych stacji ładowania. W efekcie sztucznie podtrzymywany rządowymi dotacjami popyt na samochody elektryczne na niemieckim rynku wewnętrznym załamał się, co przyspieszyło decyzję władz koncernu.
Trudną sytuację niemieckiej gospodarki potwierdzają dane statystyczne. W lutym minister Habeck mówił o „burzliwych wodach” które trzeba będzie przepłynąć, ale póki co wygląda to nie najlepiej. W pierwszym kwartale niemieckie PKB wzrosło o 0,2 % ale w drugim już spadło, według danych Federalnego Urzędu Statystycznego, o 0,1 %, co oznacza, że gospodarka praktycznie się nie rozwija pozostając w stagnacji i jest na szarym końcu w porównaniu z innymi państwami Unii Europejskiej. Ekonomiści ankietowani przez Bloomberg szacują tegoroczny wzrost niemieckiego PKB na 0,1 %, nieco lepiej ma być ich zdaniem w roku przyszłym kiedy gospodarka może urosnąć o 1,1 %.
Słabe perspektywy wzrostu gospodarczego przekładają się na napięcia budżetowe. Koalicja z trudem osiągnęła w lipcu porozumienie w sprawie przyszłorocznego budżetu, ale dyskusje zostały wznowione w sierpniu, po tym jak minister Lindner z FPD zlecił analizę ekonomiczną i konstytucyjną kilku uzgodnionych już projektów za którymi optowali partnerzy koalicyjni. Niezależnie od tego czy spory uda się zażegnać, nie ulega wątpliwości, że pieniędzy brakuje już niemal na wszystko. Rząd szuka dodatkowych dochodów podnosząc wysokość składek jakie odprowadzają przedsiębiorcy, ale to tylko pogarsza sytuację. Niedawno przedstawiciele niemieckich firm rodzinnych, a to fundament całej gospodarki, w alarmistycznym liście do władz federalnych zwrócili uwagę, że „przekroczono już wszystkie czerwone linie” i kontynuowanie dotychczasowej polityki doprowadzi gospodarkę do katastrofy. Przedsiębiorcy zwrócili uwagę na to, że przez lata ekonomiści uważali, iż przekroczenie poziomu 40 % obciążeń wynagrodzeń składkami, będącymi odpowiednikiem naszych opłat do ZUS, spowodować może długotrwałe, niekorzystne skutki gospodarcze. Obecnie składki wynoszą 42 % a do 2028 roku, w związku z wejściem w życie tzw. II pakietu emerytalnego, obciążenia wzrosną do 44 %. W połączeniu z rozbudowaną niemiecką biurokracją, niewielkimi nakładami na rozwój infrastruktury i wysokimi kosztami energetycznymi, tworzy to mieszankę wręcz blokującą rozwój sektora prywatnego. W efekcie stagnacji w jaką popadła niemiecka gospodarka przychody podatkowe nie rosną, co najlepiej widać na przykładzie trudnych tegorocznych dyskusji na temat budżetu na rok przyszły i planu finansowego na dwa kolejne lata. Minister Pistorius chciał zwiększenia budżetu resortu obrony w przyszłym roku o 6,5 mld euro a dostał jedynie 1,17 mld, ale jeszcze gorsze wiadomości napływają jeśli chodzi o skalę pomocy dla Ukrainy. Jak informuje Frankfurter Allgemeine Zeitung na wyraźne żądanie ministra finansów Lindnera pomoc wojskowa dla Kijowa w tym roku ograniczona zostanie ze względu na brak pieniędzy wyłącznie do zatwierdzonych programów, a mamy dopiero koniec sierpnia i minister obrony przygotowywał kolejny, wart ponad 4 mld euro pakiet wsparcia. Oznacza to w praktyce, że możliwe dostawy, ponad to co zostało już zaplanowane ze względu na blokadę finansową nie zostaną zrealizowane. Np. koncern Diehl Defence deklarował niemal natychmiastowe dostarczenie dla Kijowa systemu obrony przeciwlotniczej IRIS – T, bo jeden z oczekujących klientów zgodził się ustąpić „miejsca w kolejce” Ukrainie. Jeszcze gorsze konsekwencje będzie miało wstrzymanie dostaw części zamiennych, bo takie też będą konsekwencje decyzji ministra Lindnera, do dostarczonych już systemów. I tak niemieckie szybkostrzelne Panzerhaubice 2000 mogą oddać dziennie, jak informują dziennikarze, jedynie 3 strzały, co oznacza niewykorzystywanie potencjału jaki daje ich szybkostrzelność. Gdyby ukraińscy żołnierze używali dostarczonych systemów w zgodzie z ich przeznaczeniem i możliwościami, to częściej należałoby je naprawiać, co w sytuacji kiedy brakuje części zamiennych oznaczałoby ich faktyczną bezużyteczność. I tak naprawy trwają już wystarczająco długo, zarówno ze względu na zaniedbania w zakresie rozwoju bazy przemysłowej jak i braki finansowe. Wysłany do naprawy w 2023 roku czołg Leopard jeszcze, jak relacjonuje dziennik, nie wrócił z „serwisu”. Dziura w niemieckich finansach publicznych oznacza też, że w przyszłorocznym budżecie pomoc dla Ukrainy ma zostać zredukowana o połowę do 3 mld euro, a w 2027 i 2028 roku ulegnie faktycznemu wstrzymaniu, bo zostanie zredukowana do 500 mln. Mają ją zastąpić środki z uzgodnionej przez państwa G-7 linii kredytowej dla Ukrainy. Przypomnijmy, że ustalono, iż dochody z zablokowanych aktywów rosyjskich mają w większej części posłużyć do spłaty specjalnego kredytu o wartości 50 mld dolarów z przeznaczeniem dla Kijowa. Zdaniem przedstawicieli niemieckiego resortu finansów te środki powinny wystarczyć Ukrainie na pokrycie jej potrzeb amunicyjnych i w zakresie dostaw nowych partii sprzętu, ale problem polega na tym, że cały projekt jest w stanie mocno niezaawansowanym, nawet nie wiadomo czy w ogóle zostanie uruchomiony. Mamy zatem do czynienia z potencjalnie niebezpieczną, z perspektywy Kijowa, sytuacją – pomoc zostaje wstrzymana faktycznie od zaraz a szansę mobilizacji nowych środków nie są dziś pewne. Niemiecki dziennik komentując decyzję ministra Lindnera pisze, że podjęta decyzja jest „spełnieniem żądania kampanii wyborczej AfD, partii Wagenknecht i przewodniczącego saksońskiej CDU Michaela Kretschmera, aby jak najszybciej zakończyć wspieranie Ukrainy bronią”.
Mam często wrażenie, obserwując debatę polską na temat naszej polityki wobec Berlina, że jednym z głównych problemów jej uczestników jest przedkładanie konstrukcji ideologicznych, albo w najlepszym razie już nieco nieadekwatnych często po prostu przestarzałych, do obecnych realiów. Nadal uważamy, że elity w Berlinie tylko marzą o tym aby wrócić do polityki resetu, porozumienia z Rosją i ułożenia sobie znów, ponad naszymi głowami, relacji z Moskalami. Nie twierdzę, że takich trendów za Odrą nie ma, zwłaszcza w świecie biznesu. Silne są one również w SPD, w Chadecji także, Kretschmer nie bez przyczyny jest wiceprzewodniczącym CDU. Ale nie zmienia to faktu, że dziś rząd Scholza realizuje politykę proatlantycką, czego najnowszym dowodem jest choćby akceptacja SPD, mimo wielu głosów krytycznych, porozumienia w sprawie rakiet amerykańskich. W Chadecji nurt proatlantycki jest również obecnie silniejszy niż inne opcje. Scholz jest zresztą bezpardonowo krytykowany za zbytnią proamerykańskość choćby przez Sarę Wagenknecht nie mówiąc już o przedstawicielach AfD.
Tak nie musi być zawsze, bo połączenie politycznej niestabilności z ekonomicznym krachem może w Niemczech wzmocnić siły, które rzeczywiście opowiadają się za porozumieniem z Rosją i marzą o powrocie do „starych dobrych czasów”. Niekoniecznie musi to przyjąć formułę wyborczego triumfu AfD czy Wagenknecht, wystarczy wzrost poparcia dla tych formacji. Wówczas partie głównego nurtu chcąc reagować na nastroje społeczne mogą podjąć decyzję o rewizji polityki w kluczowej, przynajmniej dla nas, kwestii, jaką jest stosunek do Rosji. Niektórzy niemieccy komentatorzy argumentują, że obecnie, nawet jeśliby w Berlinie zwyciężyła opcja na porozumienie z Moskalami, to twarde stanowisko w sprawie wojny Emmanuela Macrona, uniemożliwia taki zwrot. Warto na to zwrócić uwagę, bo wyznacza to jeden z kierunków naszej polityki. Chcąc utrzymać Berlin na obecnym kursie musimy bliżej współpracować z Paryżem. Drugą opcją, jest sygnalizowanie wobec amerykańskiego sojusznika, gotowości do stania się alternatywą, jeśliby w Berlinie zwyciężyła opcja antyatlantycka. Ten argument trzeba jednak używać realistycznie, tj. zwiększać nasze zdolności ale nie wierzyć w to, że Amerykanie „porzucą” strategicznie Niemcy. Tak się zapewne nie stanie i jedyne co możemy, jak sądzę dziś uzyskać, to model, który określiłbym mianem „konsolidacji” atlantyckiej, czyli wzrost znaczenia państw chcących umocnienia NATO-wskiego systemu obrony. Gdybyśmy stali się nieformalnym liderem takiej „środkowoeuropejskiej koalicji chętnych”, ale nie zwróconej przeciw Berlinowi tylko narzucającej model współdziałania i mobilizującej do aktywności, to z czasem może bylibyśmy w stanie uzyskać bardziej partnerski model relacji. Mam poważne wątpliwości co do tego czy obecny rząd jest w stanie myśleć strategicznie, zwłaszcza o relacjach z Berlinem, ale rozwiązaniem nie jest też zaognianie relacji i ich polaryzacja. Z pewnością w życiu politycznym Niemiec sporo będzie się jeszcze działo w najbliższych miesiącach i latach i zacząłbym dyskusję na ten temat w Polsce od uważnej obserwacji rysujących się trendów i trzeźwej oceny sytuacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/702815-w-ktora-strone-zmierzaja-niemcy