Wymiana więźniów między Federacją Rosyjską a szeroko rozumianym Zachodem jest dziś kwestią szeroko dyskutowaną w wielu stolicach. Słusznie, bo sprawa ma wiele aspektów, odcieni i zmusza też do postawienia kilku pytań.
Zacznijmy jednak od kwestii zasadniczej. Nie ulega wątpliwości, tak pisze o tym choćby Politico po rozmowach z kilkunastoma osobami z administracji Bidena oraz tymi, którzy planowali jego kampanię wyborczą, że pierwotnie miał to być jej element. Plan był taki, że urzędujący prezydent po uzyskaniu nominacji może pochwalić się pierwszym dużym sukcesem doprowadzając do tego, że „nasi chłopcy wracają do domu”. Nie do końca plan się powiódł bo teraz polityczne owoce zbierać będzie Harris, ale intencje były jednoznaczne. Nie ma w tym ani niczego dziwnego, ani zdrożnego, tak po prostu działa polityka, ale warto o tym pamiętać. Trump, który mówił już publicznie, że gdyby on był prezydentem to Ewan Gorszkowicz, dziennikarz The Wall Street Journal, który został w Rosji aresztowany i skazany na 16 lat więzienia, wróciłby do kraju, teraz nie będzie mógł w kampanii używać tego argumentu.
Jak relacjonują niemieckie media pierwsza rozmowa na temat uwolnienia więźniów między Bidenem a Scholzem miała miejsce w styczniu i wówczas pojawić się też miała koncepcja, że wymianą powinien zostać objęty Aleksander Navalny przebywający w rosyjskim więzieniu. Mieli na to nalegać Niemcy. Tydzień później rosyjski opozycjonista już nie żył, co zresztą zaskoczyło światową opinię publiczną. Oczywistą kwestią jest to czy nie ma związku między tymi dwoma faktami – pojawieniem się propozycji umieszczenia Nawalnego na liście osób objętych planowana wymianą i jego zaskakującą śmiercią. Dziennik The Wall Street Journal informuje, że Putin otrzymał ofertę w tej sprawie, co sugeruje wydanie przez niego rozkazu uśmiercenia opozycjonisty. Rosjanie mogli też uzyskać taką wiedzę wykorzystując swe możliwości wywiadowcze. To są oczywiście spekulacje, ale istotne, bo z jednej strony rzucają światło na sposób działania Kremla z drugiej zaś pokazują, że całego procesu nie można uznać za bezproblemowy. Można oczywiście powiedzieć, że los Nawalnego w putinowskim łagrze i tak był przesądzony, co zresztą może być prawdą, ale nie zmienia to faktu, że jeśli negocjacje przyspieszyły jego śmierć, to coś „nie zagrało”. Jest to tym istotniejsze, że Dmitrij Miedwiediew już zapowiedział, że Rosja może zacząć „likwidować” tych których określił on mianem „zdrajców ojczyzny” nawet jeśli ci będą znajdować się na Zachodzie. Można nie przywiązywać większej wagi do słów byłego prezydenta FR, ale roztropniej byłoby pamiętać te deklaracje.
W dłuższej perspektywie to co się stało, czyli wymiana więźniów, w oczywisty sposób przypominająca praktyki czasów zimnej wojny jest z punktu widzenia geostrategicznych interesów Rzeczpospolitej zjawiskiem korzystnym. Sprzyja utrwaleniu się poglądu, który w Polsce nie jest niczym nadzwyczajnym, ale już w państwach Zachodu tak nie jest, iż na Kremlu rządzą kryminaliści, ludzie z którymi nieraz trzeba rozmawiać, ale o jakiejś formule długotrwałego porozumienia nie ma mowy. Nowa żelazna kurtyna na granicy z Federacją Rosyjska, ale włączająca Ukrainę do zachodniego systemu bezpieczeństwa, jest dla Polski korzystna.
Przy okazji wymiany pojawia się jednak jeszcze jedna, ważna sprawa. A mianowicie, czy z punktu widzenia Warszawy całą operację można było lepiej przeprowadzić? Aby poważnie o tym rozprawiać trzeba zacząć od opisu rozmów na linii Waszyngton – Berlin, bo ich wynik przesądził, jak się uważa, o powodzeniu wymiany. Przede wszystkim z tego powodu, że Putin „w sposób obsesyjny” jak relacjonują to media chciał aby Niemcy uwolnili Vadima Krasikowa, oficera służb specjalnych, który zastrzelił w Berlinie czeczeńskiego, ale z Gruzji, opozycjonistę. Został on skazany na dożywocie i przez ostatnie 5 lat siedział w niemieckim więzieniu. W Rosji uważa się, że Putin mógł znać osobiście killera z GRU, a z pewnością w jego otoczeniu, w służbach ochrony, są ludzie, którzy razem z Krasikowem służyli i zapewne orędowali za wpisaniem jego na listę osób do wymiany. Uważa się nawet, że bez Krasikowa do całej operacji by nie doszło, bo takie były priorytety Kremla. To oznacza, że od zgody Scholza zależała istotna, zarówno z punktu widzenia amerykańskich interesów, jak i partykularnych celów wyborczych Bidena, operacja, za którą ze strony amerykańskiej odpowiadać miał szef CIA Burns. Niemiecki kanclerz wiedział o znaczeniu swojej zgody i jak można przypuszczać do maksimum wykorzystał atuty. To uczy nas, że nawet w gronie przyjaciół niewiele robi się bezinteresowanie.
Warto w związku z tym zastanowić się co Scholz dając ostatecznie swoją zgodę „wygrał” w relacjach z Amerykanami a gdzie ryzykował i nadal nie może być pewny czy wysłanie Krasikowa opłaciło się Berlinowi. Zacznijmy od kosztów. Po pierwsze, jak pisze o tym dziennik Sűddeutsche Zeitung Niemcy musieli wypuścić skazanego prawomocnym wyrokiem mordercę, który dzięki wstawiennictwu Kremla miał uniknąć sprawiedliwej kary. Nie są to tylko kwestie reputacyjne lub związane z szacunkiem dla systemu prawnego, choć tego nie należy lekceważyć, ale przede wszystkim w grę wchodzi w tym wypadku ryzyko, iż Rosja rozzuchwaliwszy się i mając poczucie bezkarności w przyszłości częściej a nie rzadziej realizować będzie operacje wywiadu, w tym zabijać swoich przeciwników politycznych na terenie Republiki Federalnej. Z informacji podanych przez niemiecki ministerstwo sprawiedliwości wynika też, że w rosyjskich więzieniach znajduje się „dwucyfrowa liczba osób” mających podwójne, w tym niemieckie obywatelstwo. Rosja nie uznaje tego faktu i odmawia przedstawicielom Berlina dostępu do uwięzionych, ale po przeprowadzeniu operacji wymiany na Kremlu mogą dojść do wniosku, iż warto zagrać tą kartą wymuszając kolejne ustępstwa. O tym w rozmowie z dziennikarzami Politico mówił Roderich Kiesewetter, z opozycyjnej CDU argumentując, że tego rodzaju krok „może stworzyć precedens” i w przyszłości prowadzić do pogorszenia bezpieczeństwa w Republice Federalnej.
Zastanówmy się teraz co Scholz wynegocjował w zamian za zgodę na zwolnienie Krasikova. Po pierwsze postawił warunek aby niemieccy negocjatorzy uczestniczyli w rozmowach z Rosjanami. Wcześniej, tj. do momentu śmierci Nawalnego, negocjacje były prowadzone na linii CIA – FSB. Taki warunek, spełniony zresztą przez Amerykanów w sposób wyraźny podkreśla równorzędność i partnerskie relacji między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami. Do zespołu negocjacyjnego dołączył Phillip Wolff, wice – szef BND. Kooperacja na tym szczeblu jest perspektywicznie niezwykle istotna, zwłaszcza po kilku znaczących „wpadkach” niemieckiego kontrwywiadu, w tym przechwyceniu przez Rosjan rozmowy dowództwa Bundeswehry w sprawie Taurusów czy ujawnieniu siatki szpiegowskiej w Bundestagu i urzędzie kanclerskim. Wymiana informacji wywiadowczych jest ważnym elementem systemu bezpieczeństwa, ale bez zaufania do służb i konkretnych ludzi stojących na ich czele niewiele da się zrobić. Operacja i zaangażowanie w niej BND można uznać za pierwszy, znaczący krok odzyskiwania przez Niemców wiarygodności.
Ale jest coś więcej. To tylko hipoteza, ale jestem zdania, iż niedawne porozumienie, ogłoszone przy okazji szczytu NATO w Waszyngtonie przewidujące stacjonowanie amerykańskich systemów rakietowych średniego zasięgu już w 2026 roku jest jednym z elementów „pakietu negocjacyjnego”. W Niemczech trwa teraz dyskusja na temat celowości dyslokacji tych systemów, ujawniła się, czego należało się spodziewać, silna zwłaszcza w ramach SPD „frakcja pacyfistyczna” z Rolfem Mützenichem na czele, ale Scholz i Pistorius twardo bronią porozumienia argumentując, że ma ono walor odstraszania Rosji. To prawda, ale patrząc na sprawę politycznie umowa ta ma jeszcze jeden wymiar. Otóż utwierdza rolę Niemiec w charakterze „zwornika” europejskiej części NATO, w tym zasadniczą rolę w obronie wschodniej flanki. W ramach elastycznej konwencjonalno – nuklearnej doktryny odstraszania, która dzisiaj jest fundamentem polityki w tym obszarze zarówno Stanów Zjednoczonych jak i w związku z tym Paktu Północnoatlantyckiego na terenie Republiki Federalnej znajdą się obydwa elementy tego systemu. Do tej pory Niemcy, ale też Holandia i Finlandia posiadały rakiety JASSM-ER o zasięgu 1000 km, które Polska też ma zamiar pozyskać. Teoretycznie przynajmniej otwierało to pole, zanim Niemcy zawarli z Amerykanami porozumienie, aby systemy średniego zasięgu znalazły się u nas. Decyzja jednak zapadła, a przyłączenie się Warszawy do umowy w sprawie wspólnej, wraz z Niemcami, Francuzami i Włochami, pracy na rzecz budowy europejskich systemów o zasięgu powyżej 1 500 km oznacza naszą zgodę na tego rodzaju realia. Będzie to miało konsekwencje i w innych obszarach. Opublikowany właśnie raport amerykańskiego Kongresu poświęcony Narodowej Strategii Obrony zawiera bowiem ważne, również z naszego punktu widzenia rekomendacje. I tak Autorzy opracowania stwierdzając, że Rosja będzie w dającej się przewidzieć przyszłości państwem wrogim, agresywnym i zagrażającym wschodniej flance NATO piszą, że Stany Zjednoczone „powinny zwiększyć swoją wysuniętą obecność w Europie Wschodniej — zbudowaną wokół korpusu pancernego i mającego tam kwaterę główną, odpowiedni potencjał ogniowy, obronę przeciwlotniczą oraz jednostki pancerne, zaopatrzeniowe i lotnicze — aby odstraszyć rosyjską agresję na wschodnią flankę NATO. Ostatecznie celem jest, aby Europa przejęła większą rolę w zapewnianiu swojej obrony, przy zapewnionym i krytycznym wsparciu Stanów Zjednoczonych. W świetle możliwości wystąpienia równoczesnych konfliktów, cele w zakresie tych zdolności przydzielone europejskim sojusznikom za pośrednictwem Procesu Planowania Obrony NATO powinny być celowo wybierane w celu zmniejszenia nadmiernego polegania na Stanach Zjednoczonych (…)” Innymi słowy, oczywiście jeśli tego rodzaju spojrzenie będzie dominować w polityce przyszłej administracji, będziemy już niedługo mieli do czynienia z uruchomieniem dwóch procesów. Można będzie się spodziewać nawet zwiększenia a z pewnością przesunięcia części potencjału wojskowego na wschód. Kongresmani proponują też rozważenie celowości odejścia od formuły sił rotacyjnych. Patrząc dalej należy spodziewać się uruchomienia przez Amerykanów działań na rzecz uzyskiwania przez sojuszników europejskich zdolności w domenach, w których jesteśmy w tyle. To uzależnienie Europy od wsparcia Stanów Zjednoczonych zaczyna być za oceanem postrzegane w kategoriach słabości, co jeszcze wzmacnia zapowiedziane działania. Nie uda ich się zrealizować bez transferu technologii i know how, ale jedną z głównych kwestii jest też to kto i na jakich warunkach będzie partnerem Waszyngtonu w tym obszarze. Nie twierdzę, że moglibyśmy pozbawić Niemcy ich tradycyjnej w tym względzie, dominującej roli, ale być może udałoby się zbudować bardziej partnerski układ. Po przysłudze jaką Scholz wyświadczył Bidenowi i Demokratom, jesteśmy, jak się wydaje dalej od takiej możliwości.
Być może rząd w Warszawie nie miał planów w tym zakresie i jest zadowolony z faktu, że to Niemcy będą „głównymi rozgrywającymi” a nam przypadnie rola wykonawcy, ale obserwując jak skutecznie Berlin gra o swoją pozycję strategiczną może nauczymy się czegoś na przyszłość.
Już przed laty, jeszcze za rządów PiS pisałem, że ówczesna opozycja a dzisiejsza koalicja rządowa apelująca o poparcie urzędników w Brukseli i polityków w państwach Zachodu prędzej czy później zapłaci cenę za tego rodzaju politykę. Gołym okiem widać to na przykładzie rzekomego dziennikarza a faktycznie oficera GRU Pawła Rubcowa, który aresztowany w Polsce również został objęty wymianą. Politycy dzisiejszej opozycji słusznie zadają pytanie dlaczego my nie wynegocjowaliśmy przy okazji np. zwolnienia przetrzymywanego w białoruskim więzieniu naszego rodaka Andrzeja Poczobuta, skoro Niemcy doprowadzili do ułaskawienia i zwolnienia Rico Kriegera, skazanego na Białorusi na karę śmierci? Ta intrygująca kwestia domaga się wyjaśnienia. Warto przypomnieć, że zwolennicy obecnego rządu, w tym uchodzący za specjalistów od dezinformacji, przez lata lansowali tezę, że rosyjski agent to hiszpański, niczemu nie winien dziennikarz a nawet udało im się doprowadzić do sytuacji, że w obronie rosyjskiego szpiega stanęła unijna biurokracja chętnie krytykująca i zwalczająca poprzedni rząd. Nienawiść do PiS przysłoniła im, czyli polskim politykom którzy dziś sprawują władzę w Warszawie i ich doradcom, wszystko, w tym, kwestię bezpieczeństwa naszego państwa. Ale kosztem politycznym takiej postawy jest oczywiste osłabienie własnych możliwości, nie mówiąc już o reputacji, w oczach naszych partnerów z Zachodu. Trudno bowiem polityków, ekspertów i publicystów głoszących ośmieszone dziś tezy w sprawie represjonowania rosyjskiego szpiega w „PiS-owskim państwie” traktować poważnie. Tego rodzaju ludziom wyznacza się zazwyczaj zadania podrzędne dbając o to aby nie uczestniczyli oni w żadnym istotnym procesie podejmowania decyzji. Z taką zdolnością do oceny sytuacji byłoby to zresztą dość ekstrawaganckie.
Zupełnie inaczej, na tym tle, wygląda np. sytuacja Słowenii. Vojko Volk, minister w kancelarii premiera [powiedział] (https://www.rtvslo.si/slovenija/vojko-volk-izmenjava-je-dokaz-da-lahko-igramo-z-najvisjimi/716838) w lokalnej stacji telewizyjnej, że zaraz po aresztowanie małżeństwo rosyjskich nielegałów Ljubljana rozpoczęła rozmowy z Moskwą. Taką decyzją podjął premier. Nie ujawnił ich szczegółów tym bardziej, że żaden z obywateli Słowenii nie jest przetrzymywany przez Rosjan, ale nie to jest w tej deklaracji istotne. Słoweński minister podkreślił w ten sposób suwerenność i podmiotowość a to też oznacza równorzędność własnego, niewielkiego państwa. Z kolei w Norwegii podkreśla się, że udział w całej operacji i zgoda na wymianę aresztowanego w Tromsø Mikołaja Mikoszyna, rosyjskiego szpiega udającego pracownika naukowego związany był z faktem, że kilka lat temu Amerykanie pomogli Oslo kiedy Norwegowie zabiegali o zwolnienie swojego obywatela znajdującego się w więzieniu.
Każde z państw wspierające amerykańskie starania w kwestii zorganizowania wymiany więźniów zaczęło od określenia katalogu własnych interesów, tego co można w efekcie wygrać w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Zadbało też o to aby podkreślić własną w tym procesie podmiotowość. Już sam fakt, że muszę zadawać pytania czy Warszawa również przyjęła tego rodzaju postawę świadczy o tym jak bardzo upadliśmy. Swoją drogą warto byłoby się dowiedzieć dlaczego Andrzej Poczobut nadal siedzi w białoruskim więzieniu a Biełsat, jedno z najskuteczniejszych narzędzi naszej polityki na wschodzie jest właśnie rozwalany przez obecną władzę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/701217-kilka-refleksji-po-wymianie-wiezniow-z-rosja