Do tej pory prezydent Władimir Putin korzystał z niemieckich samochodów. Wprawdzie rosyjscy dygnitarze i ich goście mają do dyspozycji specjalnie wyposażone i opancerzone mercedesy, ale niekoronowany car patrzy na nie krzywym okiem. Wolałby zademonstrować światu owoc myśli technicznej rodzimych konstruktorów.
Niestety, ma z problem. W kwestii formalnej, obok „merców” i „beemek” w prezydenckim garażu stoją rosyjskie ziły, chwalić się nim jednak nie wypada: po pierwsze, są klocowate i wyglądają jak lakierki-trumniaki, a po drugie chleją benzynę jak legendarny smok wawelski wodę z Wisły. A, jak wiadomo, gdy rosyjskiemu „carowi” coś się nie podoba, jego podwładni stają na głowach, aby go udobruchać.
Nie inaczej było w czasach komunizmu. Pierwsze limuzyny na potrzeby moskiewskich dyktatorów wyprodukowano w fabryce AMO (Awtomobilnoje Moskowskoje Abczestwo), a właściwie już w Zawod Imieni Stalina (ZiS), jako że temu zakładowi nadano imię przywódcy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego już za życia Iosifa Wissarionowicza. ZiS specjalizował się w produkcji samochodów ciężarowych, autobusów i sprzętu na użytek Armii Czerwonej. Skoro jednak sam sekretarz generalny KPZR kazał, szybko wyjechała stamtąd pierwsza reprezentacyjna limuzyna ZiS 101. Od tej chwili, a dokładnie od 1936 roku był to jedyny zaopatrzeniowiec komunistycznych bonzów, w kraju, a później poza granicami. Produkowano je wyłącznie dla najwyższych rangą aparatczyków, sprzedaży zisów dla mas w państwie robotniczo-chłopskim nie przewidywano. Ot, takie sowieckie pojęcie społecznej równości i demokracji. Nawiasem mówiąc, gdy Stalin zmarł, towarzysze po raz trzeci zmienili nazwę tej fabryki na Zawod Imieni Lichaczowa (ZiŁ), dla upamiętnienia jej… byłego dyrektora Iwana Lichaczowa.
Odtąd produkowane w niej zisy, wzorowane bezpardonowo na amerykańskich krążownikach szos, noszą nazwę ziłów. Ich eksportowa wersja dla przywódców „bratnich narodów” kosztowała …ćwierć miliona dolarów. Ostatni model ziła, a było ich tylko kilka, o symbolu 41041 z nieco zmienioną karoserią zaprojektowano 23 lata temu i w takiej wersji powstaje do dziś - rocznie do dziesięciu sztuk. Przed trzema laty z fabryki wyjechała ostatnia, nieco zmodernizowana wersja tej rządowej limuzyny, spalająca - bagatela - 25 litrów benzyny na 100 km, w cenie za sztukę 300 tys. dolarów. Po co to i dla kogo? Tego w Rosji nie wie nikt, ale nikt też nie odważył się zadać tego pytania. Jeśli ktoś mógł, to tylko samoj pierwyj, Władimir Władimirowicz Putin.
Bardzo widać drażniło rosyjskiego prezydenta kupowanie aut w Niemczech, bo rzeczywiście, spytał kremlowskich dworzan, czy tak być musi.
Kanclerz Angela Merkel ma do dyspozycji limuzyny aż trzech własnych marek z najwyższej półki: BMW, Mercedes i Audi A8, taki np. prezydent Francji François Gérard Georges Nicolas Hollande wozi się rodzimymi citroenami i peugeotami, nie mówiąc już o słynnej „bestii” prezydenta Baracka Obamy, Cadillac`u One, z której to marki rząd USA korzysta od 1930 r., a on, władca „Wschechrusi” nie ma żadnej przyzwoitej bryczki wyprodukowanej w jego wielkim kraju. Podobno Putin raz nawet wsiadł do ziła i był bardzo „zawiedziony”, o czym nie tak dawno doniosła gazeta „Izwiestija”. A ponieważ w Rosji nic nie dzieje się przypadkowo, ciut później pojawiły się w mediach informacje, iż do „końca roku będą przedłożone prezydentowi projekty” nowego ziła, które Putin zatwierdzi do realizacji lub nie. Rosyjskie media są dobrej myśli.
Tymczasem jednak „car” Rosji, choć z obrzydzeniem, będzie musiał wsiadać do reprezentacyjnej limuzyny „made in Germany”, Mercedesa S 600 Pullman Guard… Fuj!
Klaser
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/70053-limuzyna-dla-putina
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.