Ostatnie wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii i Francji przyniosły zwycięstwo partiom lewicowym. W obu krajach, co zazwyczaj umyka uwadze obserwatorów, nie byłoby to jednak możliwe bez walnego wsparcia ze strony tamtejszych społeczności muzułmańskich.
Francja: strategia Pascala Boniface’a
We Francji na Nowy Front Ludowy Jean-Luca Mélenchona głosowało około 80 proc. wyznawców islamu. Nie jest to przypadek, lecz wynik strategii przyjętej świadomie przez nową lewicę. Za głównego pomysłodawcę tego zwrotu można uznać francuskiego prawnika, politologa i geopolityka, założyciela i dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych Pascala Boniface’a. W 1980 roku został on działaczem Partii Socjalistycznej, reprezentując jej skrajnie lewicowe skrzydło.
W kwietniu 2001 roku Boniface, odpowiedzialny wówczas za wypracowanie strategii ugrupowania, przesłał do pierwszego sekretarza partii Françoisa Hollande’a poufną notatkę, w której kwestionował dotychczasową taktykę wyborczą socjalistów. Jego zdaniem elektorat muzułmański staje się liczniejszy od elektoratu żydowskiego, dlatego błędem jest utrzymywanie tradycyjnej linii politycznej, polegającej na wspieraniu państwa Izrael. Boniface zauważał, że rośnie we Francji liczba wyborców pochodzenia arabskiego, dla których priorytetem staje się poparcie dla sprawy palestyńskiej. Dlatego zaproponował zmianę strategii partii z proizraelskiej na proislamską.
Kilka miesięcy później treść notatki została upubliczniona za pośrednictwem ówczesnego ambasadora Izraela. Wybuchł skandal. Za szczególnie kontrowersyjne uznano stwierdzenie Bonifacego, że nie można z jednej strony demonizować lidera skrajnej prawicy austriackiej Jörga Haidera, a z drugiej traktować normalnie izraelskiego premiera Ariela Sharona — przecież pierwszy z nich ogranicza się jedynie do wznoszenia haseł, podczas gdy drugi nie zadowala się tylko słowami, lecz przechodzi do działań siłowych.
Notatka wywołała także ożywione dyskusje, polemiki i kontrowersje wewnątrz samej Partii Socjalistycznej. W tamtym czasie ugrupowanie okazało się jeszcze niegotowe, by przyjąć postulaty Boniface’a. Nie sprzyjał temu również klimat polityczny, jaki zapanował na Zachodzie po zamachu na World Trade Center we wrześniu 2001 roku. Ostatecznie autor poufnego dokumentu został wykluczony z kierownictwa partii, zaś w 2003 roku opuścił ją ostatecznie.
Jego idee kiełkowały jednak w środowiskach lewicowych, które z czasem — podobnie jak sam Boniface — przechodziły coraz bardziej na pozycje antysyjonistyczne i proislamskie. To właśnie z tych kręgów wywodzić się będą postulaty potępienia nowego rodzaju przestępstwa — islamofobii, obrony noszenia przez kobiety muzułmańskie burek, finansowania z budżetu publicznego organizacji islamistycznych czy bezwarunkowego wspierania sprawy palestyńskiej. Wspomniane idee ze środowisk skrajnie lewicowych stopniowo zaczęły przenikać do socjalistycznego mainstreamu. Efekt jest widoczny. Niegdyś w wyborach prezydenckich na Françoisa Mitteranda głosowało niecałe pół miliona muzułmanów. Dziś o wynikach elekcji decyduje pięć milionów wyznawców islamu, z których większość oddała swój głos na lewicę.
Ta ostatnia staje się więc powoli zakładnikiem środowisk muzułmańskich niechętnych Izraelowi. Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji, w której najbardziej prożydowską partią pozostaje prawicowe Zjednoczenie Narodowe, uważane tradycyjnie za antysemickie. Po 7 października 2023 roku to właśnie formacja Marine Le Pen spośród wszystkich ugrupowań we Francji najmocniej wsparła prawo Izraela do samoobrony i broniła francuskich Żydów w obliczu ataków ze strony islamskich i skrajnie lewicowych ekstremistów.
Wielka Brytania: duch Jeremy’ego Corbyna
Podobny proces odbywa się także w Wielkiej Brytanii, gdzie proislamskiego i antysyjonistycznego zwrotu dokonał już Jeremy Corbyn, stojący na czele Partii Pracy w latach 2015-2020. Po pięciu latach kierowania ugrupowaniem został jednak usunięty z funkcji przewodniczącego i zawieszony w prawach członkowskich z powodu oskarżeń o tolerowanie antysemityzmu wewnątrz partii. Zastąpił go bardziej umiarkowany Keir Starmer, który odszedł od nieprzejednanej linii swego poprzednika.
Wiele dały mu jednak do myślenia wyniki niedawnych wyborów samorządowych, które odbyły się na Wyspach Brytyjskich 2 maja tego roku. W wielu miejscach elekcja przyniosła triumf kandydatom muzułmańskim, którzy zdecydowali się startować samodzielnie, a nie jak zazwyczaj z listy laburzystów. Osiągnęli oni bardzo dobre rezultaty m.in. w Birmingham, Bradford, Oldham czy innych znaczących miastach, czyniąc często głównym punktem swej kampanii sprawę palestyńską. W ten sposób środowiska islamskie postanowiły zademonstrować swe rozczarowanie Partią Pracy, która odeszła od linii Corbyna. Laburzyści odczuli to boleśnie na własnej skórze, tracąc np. w samym tylko Birmingham na rzecz kandydatów muzułmańskich prawie 30 tysięcy głosów.
Keir Starmer postanowił wyciągnąć wnioski z tej lekcji. O tym, jak wielki potencjał drzemie w elektoracie muzułmańskim, przekonało go także zwycięstwo Sadiqa Khana, który po raz trzeci z rzędu został burmistrzem Londynu z ramienia Partii Pracy. Wkrótce po wyborach samorządowych lider laburzystów zwrócił się więc bezpośrednio do wyznawców Allaha, będących obywatelami Zjednoczonego Królestwa, z prośbą o poparcie w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Zapewnił, że jest zdeterminowany, by rozwiać wszelkie obawy i wątpliwości muzułmańskich wyborców oraz zdobyć ich szacunek i zaufanie.
Odpowiedź przyszła wkrótce. Udzieliła jej organizacja Muslim Vote, powstała po 7 października 2023 roku i stawiająca sobie za cel aktywizację polityczną przedstawicieli tej religii na Wyspach Brytyjskich. Reagując na apel Starmera, opublikowała manifest składający się z 18 punktów. Od ich przyjęcia uzależniła poparcie czterech milionów brytyjskich muzułmanów dla lewicy. W swym oświadczeniu przywódcy Muslim Vote napisali:
Te wybory oznaczają dla muzułmanów zmianę: dosyć politycznej apatii. Nie będziemy już tolerować bycia traktowanymi jak coś oczywistego. Jesteśmy potężną i zjednoczoną siłą 4 milionów działających zgodnie ludzi. (…) Koncentrujemy się na miejscach, w których głos muzułmanów może mieć wpływ na wynik. Jesteśmy tutaj na dłuższą metę. W 2024 roku położymy podwaliny pod polityczną przyszłość naszej społeczności. Nie jesteśmy tylko ruchem słów. Bądźmy poważni. Głosy muzułmanów mają znaczenie.
Wśród warunków stawianych laburzystom znalazły postulaty dotyczące polityki zagranicznej, takie jak m.in. zerwanie stosunków wojskowych z Izraelem, przeprosiny za brak wsparcia dla zawieszenia broni w Gazie, wprowadzenie sankcji wobec proizraelskich przedsiębiorstw czy oficjalne uznanie państwa palestyńskiego. Z pewnością są to cele maksymalistyczne i trudniejsze do spełnienia niż żądania dotyczące polityki wewnętrznej, takie jak np. zgoda na islamskie modlitwy w szkołach, zmiana prawnej definicji ekstremizmu i islamofobii, zwiększenie finansowania dla regionów zamieszkanych przez skupiska muzułmanów, uchylenie prawa zabraniającego imamom mówić publicznie swym wiernym, na kogo mają głosować itd.
Wiadomo, że nie wszystkie propozycje są do spełnienia, przynajmniej w krótkoterminowej perspektywie. Stanowią jednak dobry punkt wyjścia do dalszych rozmów. Tak więc oferta paktu została złożona.
Czy została przyjęta? Fakty mówią za siebie. W wyborach do Izby Gmin, które odbyły się 4 lipca, elektorat muzułmański poparł masowo Partię Pracy, która odniosła miażdżące zwycięstwo nad konkurentami.
Jedną z pierwszych decyzji nowego rządu — jak oświadczył premier Keir Starmer — będzie zmiana polityki imigracyjnej państwa. Jego poprzednik Rishi Sunak wynegocjował z władzami Rwandy porozumienie, zgodnie z którym nielegalni imigranci zatrzymani na Wyspach Brytyjskich będą przymusowo odsyłani do tego afrykańskiego kraju. Laburzyści już zapowiedzieli wycofanie się z tego planu.
Ciąg dalszy nastąpi…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/698345-czy-mozna-wygrac-wybory-bez-poparcia-muzulmanow