Jak? Na przykład informacje na temat lidera Reform UK Party Nigela Farage’a, to jedynie skandalizujące fragmenty publicznych wypowiedzi, nagłaśniane przez światowe media lewicowo-liberalne. Podczas gdy tylko lider Reform UK ma program całościowy i koherentny, a w dodatku konserwatywny w sensie, jaki znaliśmy i jaki chcemy widzieć.
Krajobraz polityczny na tydzień przed wyborami parlamentarnymi, czyli 4 lipca – w brytyjskiej tradycji zawsze wypadają one we czwartek – pełen jest nowych trendów i ciekawostek, których nie notowano jeszcze 10 lat temu. Np. nowa klasa polityczna, zdemoralizowana i jakoś skarlała – nawet nie przyrównując do Margaret Thatcher, lorda Tebbita czy Michaela Haseltine’a, lecz młodszej generacji, Johna Majora. Nie ta klasa, nie ten konserwatywny sznyt. Programy obu głównych partii, labourzystowskiej i torysów – w istocie od 2010 roku, przejęcia fotela premiera przez Davida Camerona – coraz mniej różnią się od siebie, są przypadkowe, szczątkowe, rzucane w tłum wyborców jakby od niechcenia, bez przekonania. W istocie tylko jeden kandydat na MP, posła do Izby Gmin, zaprezentował manifesto całościowe, jasne i czytelne światopoglądowo, rozpisane na resorty ministerialne, jak to jeszcze niedawno z programami bywało, i jest to Nigel Farage. W tym ogólnym bałaganie funkcjonują jednak jeszcze podstawowe zasady demokracji, które zaczynają działać, kiedy posłowi obsunie się noga, patrz ostatni betting scandal. Otóż kilka dni temu okazało się, że czterech prominentnych konserwatystów z najbliższego otoczenia premiera Rishi Sunaka, kiedy tylko padła data wyborów 4 lipca, pogalopowali do bukmacherów i obstawili tę datę za duże pieniądze. Jak krzyczy tytuł artykułu w Daily Mailu sprzed kilku dni: ”Wyborcy konserwatywni lubią program torysów, ale nie lubią Tory Party”. I tak właśnie jest.
Sytuacja dojrzewała od lat, dokładnie od lat 14, kiedy na Downing Street znowu pojawili się konserwatyści. Jednak w międzyczasie Wielka Brytania zaliczyła brexit, potem pandemię, z którą Boris Johnson radził sobie średnio, problemy z gospodarką i 12 %ową inflację, eksplozję nielegalnych imigrantów plus „little boat people”, wojnę na Ukrainie. Główne lęki społeczne koncentrują się wokół kilku tematów. Z jednej strony coraz większy chaos w kraju, służba zdrowia z wciąż wydłużającymi się listami oczekujących na specjalistę czy zabieg szpitalny, edukacja – upolitycznienie uniwersytetów i lewackie szaleństwa w Ox-bridge, bezpieczeństwo wewnętrzne, niespokojne wspólnoty muzułmańskie i ciągłe zagrożenie terroryzmem, oraz bezpieczeństwo kraju. Nielegalna imigracja, zamiast przyrzeczonych przez konserwatystów jeszcze w 2010 roku redukcji nielegałów do 50 – 80 tys. rocznie, mamy dziś 680 tys., a jedynie 18 czerwca na Wyspy przypłynęło 882 łodzi z imigrantami. W istocie – prócz inflacji - konserwatyści nie radzą sobie z żadnym z tych problemów. Ale czy labourzyści będą lepsi? „Don’t slide into Starmergeddon”, to tytuł artykułu z Daily Maila, gra słów, która znaczy „nie wybieraj Keira Starmera czyli Labour Party, bo skończy się to Armageddonem”.
Interesujące wydają się wyniki badań opinii publicznej sprzed kilku dni, opublikowane w brytyjskich mediach. Trzy niezależne ośrodki badań informują, że może dojść do wyborczej klęski torysów. A więc na Labour Party głosowałoby 43% badanych, na konserwatystów tylko 18%, na partię Nigela Farage’a Reform UK także 18%, liberalnych demokratów 9, a na Zielonych 7%. Obecny premier Rishi Sunak cieszy się poparciem 17% respondentów, Keir Starmer aż 38, i dalej ciekawostka, „45% tych, którzy nie wiedzą na kogo będą głosować. Tu najwyraźniej widać jak bardzo zagubiony jest elektorat, zwłaszcza konserwatywny. I jak szybko ugrupowanie Nigela Farage’a pnie się do władzy. Oczywiście, z uwagi na ordynację większościową, która premiuje duże partie, a „zabiera” głosy małym, to wysokie wsparcie może przełożyć się jedynie na kilka mandatów do Izby Gmin, lecz z pewnością jest sygnałem dla torysów, że droga, jaką obrali – ustępstwa programowe na rzecz lewicy, rodzaj Trzeciej Drogi Tony Blaira - akceptacja wysokiej imigracji i rosnących wydatków budżetowych na nielegalnych przybyszów, aborcji do 6. miesiąca ciąży, małżeństw jednopłciowych i adopcji dzieci, zgoda na upolitycznienie uniwersytetów oraz przyznawanie Karty Królewskiej lewicowej BBC, co wciąż pozwala jej indoktrynować społeczeństwo za jego własne pieniądze z abonamentów, przyniosło torysom złe owoce. Do tego dziura budżetowa oraz wzrost kosztów żywności ok. 10%, jeszcze wyższy – usług. Natomiast inflacja okazała się najniższa od trzech lat - i prawdopodobnie ten fakt był impulsem do ogłoszenia przez Rishi Sunaka terminu wyborów 4 lipca, a nie na jesieni, kiedy upływa regulaminowe pięć lat od ostatniego polling day.
A więc torysi w impasie, ale co może zaoferować Partia Pracy, liberalni demokraci i Zieloni? Po pierwsze, typowy syndrom rządzącej lewicy, szybujące w górę podatki i sięganie do budżetowych rezerw. Chaotyczne trwonienie pieniędzy na projekty polityczne, światopoglądowe, dyktowane dezyderatami państwa opiekuńczego, oraz wariactwem „zielonego myślenia”. Dokładnie jak robi to teraz rząd Donalda Tuska w Polsce, a Rafał Trzaskowski w Warszawie. Labourzyści daliby placet na jeszcze większy wzrost imigracji netto i obniżyliby wiek prawa do głosowania do 16 lat, bo wiedzą, że młodzi głosują na lewicę. O ile w 2001 roku mniej więcej taka sama liczba młodych głosowała na Partię Konserwatywną i Partię Pracy, dziś są to proporcje 30 do 60%, przy starzeniu się elektoratu torysów. Kiedyś było to 52 i 49 lat, dziś jest 62 do 49. Powtarza się jednak jak refren opinia, że Brytyjczycy przestali akceptować i ufać swoim politykom, i zniechęcenie dotyczy zarówno wyborców z prawa jak i z lewa. Krytykuje się ich za nieudolność, nie dotrzymane obietnice wyborcze, „brak kręgosłupa” oraz skandale. W poniedziałkowym programie telewizyjnym „This Morning” jeden z komentatorów konserwatywnych powiedział:
W kraju panuje apolityczna atmosfera. Ludzie stracili sympatię i szacunek do polityków, wszystkich partii. A skandale, jak „betting scandal”, zakłady dotyczące dnia wyborów, przesuwają zainteresowanie mediów i ludzi z programu na afery”.
Te same refleksje słyszałam od moich przyjaciół, Brytyjczyków i Polaków, w Londynie i w Brighton, więc coś w tym musi być.
I na tym mało zachęcającym do pójścia do urny tle, pojawił się znowu były lider UKIP-u, dziś Reform UK Party, Nigel Farage, „ojciec chrzestny” brexitu. I od razu napędził Partii Pracy, liberalnych demokratów i Zielonych wielkiego strachu. W istocie zagotowało się wszystkich ugrupowaniach – przecież to nie tylko wróg nr 1 lewicy, ale liczący się konkurent dla torysów, aktualnie na Conservative Party i Reform UK Party zagłosowałaby identyczna liczna wyborców, po 18%! Nigel Farage, to jedyna osoba, która potrafi rozgrzać do czerwoności i Rishi Sunaka i Keira Starmera, i prowadzących publiczną BBC i komercyjną ITV. Oglądałam kilka z takich programów, i choć w tym roku kampania wyborcza jest dość ospała, w tym jednym jedynym przypadku prezenterzy zachowywali się jak Tomasz Lis czy Monika Olejnik, goszczący w TVN prominentnych polityków PiS. Oczywiście, padają pytania o zachowania Farage’a sprzed lat, kontrowersyjne ciekawostki nt. oceny Putina oraz Ukrainy. Interesujące, że pytania o program są sporadyczne i niejako przy okazji, dominują te nt. Rosji i Putina, a potem odpowiedzi, jako „skandaliczne”, kanałami mediów lewicowych przemierzają świat. Ale chcemy czy nie, jest to jedyny w Wielkiej Brytanii lider partii, który ma charyzmę i przedstawia program zwarty, systemowy, rozpisany na resorty. No i, jak się brytyjscy politycy przekonali, ma siłę sprawczą – patrz: brexit. I to on mówił o pilnej konieczności zredukowania emigranckiego tsunami, które obciąża budżet państwa i zmienia strukturę społeczeństwa. O tym jak ci imigranci są niebezpieczni dla kobiet i wprowadzają do Europy nowe, nieznane rodzaje przestępstw. O rozkładzie rodziny, upolitycznieniu uniwersytetów i demoralizacji młodych w szkołach i przedszkolach, o lewicy, która sięgnie do kieszeni obywateli, aby finansować swoje szalone projekty, także na Green Deal. Z tymi swoimi hasłami Nigel Farage ostrzega, co z Wielką Brytania mogą zrobić labourzyści i sięga po mandaty Partii Konserwatywnej oraz niezdecydowanych. O samym Nigelu Farage’u, którego jedni nazywają „UK saviour”, a inni „UK maverick”, „człowiek niestereotypowy, radykał”, za kilka dni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/696932-londyn-z-londynu-wyglada-zupelnie-inaczej-niz-z-warszawy