Wybory do Parlamentu Europejskiego w wielu krajach naszego kontynentu porównać można do politycznego trzęsienia ziemi. Francja będzie miała przyspieszone wybory, upadł też rząd w Belgii. W Austrii zwycięzcą jest prorosyjska FPŐ. Z ciekawą sytuacją mamy też do czynienia w Niemczech, zwłaszcza w byłym NRD, gdzie we wszystkich landach zwyciężyła AfD i to mimo wielu, w ostatnich miesiącach, skandalów zarówno szpiegowskich jak i korupcyjnych.
Chadecja w całych Niemczech utrzymała swoją pozycję, ale na wschodzie znajduje się w trudnej sytuacji. Jesienią odbędą się w trzech landach wybory do landtagów (Turyngia, Saksonia, Brandenburgia) i jeśli utrzyma się obecny układ preferencji wyborczych to jedyną opcją CDU będzie utworzenie rządów z udziałem lewicowo – populistycznej formacji Sary Wagenknecht. Tylko, że lider CDU Friedriech Maerz wykluczył współpracę z tą formacją, co, jak zauważył komentator FAZ jest o tyle problematyczne, iż bez niej ani w Turyngii ani w Saksonii nie uda się zbudować stabilnych rządów. To zaś będzie oznaczać albo osłabienie niezbyt popularnego Maerza, albo otwarty bunt lokalnych liderów CDU, albo niestabilność. Ewentualnych rozmów z Wagenknecht nie ułatwia też otwarcie prorosyjski kurs tej formacji, czego potwierdzeniem jest choćby to, że jej posłowie, podobnie jak AfD nie byli obecni w czasie wystąpienia Zełenskiego w niemieckim parlamencie. Wiadomo, że Maerz sytuował się jeszcze za czasów Merkel na prawym skrzydle Chadecji krytykując często politykę byłej kanclerz za jej zbytnią ustępliwość wobec Putina.
Apel do Scholza
Niestabilność grozi też rządowi federalnemu i z tego powodu Alan Posener, komentator lewicowo – liberalnego „Die Zeit”, wzywa kanclerza Scholza aby ten, na co chyba jednak nie ma on ochoty, poszedł w ślady Macrona i rozpoczął działania, które powinny doprowadzić do przedterminowych wyborów w Niemczech. Argumenty za tego rodzaju posunięciem są oczywiste – obecna koalicja nie ma już mandatu społecznego a na dodatek postawa FPD i jej szefa Christiana Lindnera, kierującego resortem finansów, uniemożliwia ze względu na politykę oszczędności realizację jakichkolwiek odważniejszych projektów których wdrożenie mogłoby odwrócić niekorzystne notowania. W efekcie, jak argumentuje Posener, rząd będzie raczej już tylko administrował, co tylko pogorszy przed przyszłorocznymi wyborami sytuację tworzących koalicję partii politycznych.
Rozwiązaniem, jak uważa komentator „Die Zeit”, są przedterminowe wybory, które wygra Chadecja, ale rząd będzie mogła najprawdopodobniej utworzyć wyłącznie z SPD, co zresztą może być częścią porozumienia poprzedzającego ustąpienie Scholza. Problemem jest wszakże to, że urzędujący premier zdaje się nie mieć na to ochoty i chyba inaczej wyobraża sobie rozgrywkę która dopiero się zaczyna. Po wyborach powiedział, że decyzje w sprawie obsady najważniejszych stanowisk w Unii Europejskiej „muszą nastąpić szybko”. Dziennik „Die Welt” informuje o ciekawej sytuacji w związku z kandydaturą Ursuli von der Leyen. Otóż, w świetle kilku anonimowych relacji obecna przewodnicząca Komisji nie jest dobrze widziana na najbliższym, mającym mieć miejsce w poniedziałek, spotkaniu liderów państw Unii. Ma na nim być dyskutowana właśnie obsada stanowisk i zachodzi ryzyko, że von der Layen zostanie przez kilku liderów państw członkowskich poproszona o opuszczenie sali obrad, albo, co jest nie mniej dla niej ambarasujące, na spotkanie zostaną doproszeni jej rywale w wyścigu o funkcję szefa Komisji.
Niemiecka prasa spekuluje, że Scholz niechętnie zapatruje się na kandydaturę von der Leyen, a to on i premier Hiszpanii Sanchez mają w imieniu socjaldemokratów negocjować ewentualne porozumienie klubów w Parlamencie Europejskim. Kompromis jest nadal opcją najbardziej prawdopodobną, ale negocjatorzy EPP, a są nimi premier Tusk i premier Grecji Mitsotakis, nie będą mieli łatwego zadania. Tym bardziej, że Francuzi, a oni stanowią główna siłę Renew już przed wyborami sygnalizowali, iż nie ma mowy o bezwarunkowym poparciu dla obecnej szefowej Komisji. W samej EPP też mamy do czynienia z ciekawym układem sił, bo np. francuscy Republikanie, których przewodniczący Eric Ciotti właśnie zadeklarowali gotowość wejścia w koalicję wyborczą z Le Pen, już zapowiedzieli, iż nie oddadzą głosów na von der Leyen. W klubie EPP w Parlamencie Europejskim drugą największą, po niemieckiej, grupą będą Polacy i to daje premierowi Tuskowi silną pozycję negocjacyjną. Wynika ona również z faktu, że wybory do Parlamentu Europejskiego w Polsce, odmiennie niż we Francji czy w Niemczech nie skończyły się kryzysem politycznym, a nawet można mówić o wzmocnieniu pozycji głównej partii obecnego układu rządzącego. Wśród dużych państw europejskich jeszcze tylko we Włoszech rządzący poprawili swe wyniki, bo w Hiszpanii wybory wygrała opozycyjna Partia Ludowa. Giorgia Meloni wyrasta na zwycięzcę wyborów w skali europejskiej bo zarówno jej formacja Bracia Włosi, jak i cała koalicja, osiągnęli lepszy wynik niż w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych. Co więcej, będzie ona dysponowała największą liczbą głosów w klubie ECR do którego należy też PiS i to ona, łącząc funkcję szefa rządu dużego europejskiego państwa z pozycją deputowanych jej formacji w parlamencie, może stać się king - makerem. Tym bardziej, że Meloni zdołała zbudować dobre relacje z Viktorem Orbanem, którego partia odnotowała najsłabszy od lat rezultat, mimo, że wygrała wybory. Deputowani Fideszu opuścili klub Europejskiej Partii Ludowej i w nowym parlamencie albo pozostaną niezrzeszeni, albo przystąpią do nowego klub, bo mówi się o wspólnej inicjatywie Le Pen i hiszpańskiego Vox. Włoska premier ma też dobre relacje z Le Pen. Ta ostatnie nawet proponowała jej powołanie wspólnego, dużego klubu w nowym parlamencie, ale Meloni taktycznie nie odpowiedziała. Jej pozycja jest o tyle mocna, że aby zdobyć kolejną kadencję von der Layen musi mieć nie tylko większość w parlamencie, o którą będzie trudno, ale również jednomyślne poparcie liderów państw. Budapeszt już dawno sygnalizował gotowość veta, co oznacza, że ewentualne przełamanie oporów Orbana z pewnością nie będzie prostą sprawą.
Nowy sojusz?
Nie wydaje się, aby prawdopodobny był otwarty sojusz chadeków zasiadających w europarlamencie z konserwatystami z EKR. Tego rodzaju porozumienie groziłoby odmową poparcia dla von der Layen ze strony socjalistów i liberałów. Jednak ze względu na sytuację wewnętrzną, zarówno w Niemczech jak i we Francji „przepychanie” kandydatury dotychczasowej szefowej komisji może oznaczać dla CDU/CSU nieakceptowalne koncesje na rzecz rywali politycznych na rynku wewnętrznym i to może oznaczać gotowość kierownictwa EPP do rozważenia innych opcji, w tym taktycznego aliansu z konserwatystami.
Po wyborach do Parlamentu Europejskiego zarysowała się ciekawa sytuacja, bo bez wsparcia Włoch oraz Polski nie jest możliwa reelekcja von der Layen. Giorgia Meloni z pewnością wykorzysta nową sytuację aby wzmocnić swą pozycję, ciekawe czy z okazji tej skorzysta też Donald Tusk? Nie chodzi tylko o rozgrywkę o stanowiska, choć i to jest ważne, ale o szereg kluczowych decyzji finansowych i programowych. W nowej perspektywie budżetowej rozstrzygać się będzie choćby przyszłość dopłat dla rolników czy tempo wdrażania polityki klimatycznej. Niemieccy chadecy w tej ostatniej kwestii sygnalizują chęć zmniejszenia ambicji i mniej forsownego „zazieleniania”. Możliwe jest też porozumienie EPP – Renew – Socjaldemokraci i Zieloni, zwłaszcza, że ci ostatni po dotkliwych porażkach wyborczych w wielu europejskich krajach nie będą stawiać zapewne nadmiernie wygórowanych żądań. Jeśli tego rodzaju układ zostanie wynegocjowany przez tandem Tusk – Mitsotakis reprezentujący EPP, to von der Layen zostanie szefową Komisji na kolejną kadencję, ale co wygra Polska? Więcej dającym nam, choć też znacznie trudniejszym byłoby, nawet nieoficjalne, porozumienie Tusk – Meloni. W jego wyniku nie tylko można byłoby przesądzić kolejną kadencję obecnej szefowej Komisji, ale relatywnie osłabić też wpływy dwóch największych graczy – Niemiec i Francji, które to państwa pogrążają się w kryzysie politycznym. Taka sytuacja potencjalnie promuje zwycięzców wyborów, czyli Włochy i Polskę, o ile oczywiście liderzy obydwu państw skorzystają z nadarzającej się okazji.
Nie mam wątpliwości, że Giorgia Meloni do maksimum wykorzysta nadarzającą sposobność wzmocnienia swojej pozycji i w związku z tym również pozycji Włoch. Czy zrobi to też Donald Tusk? Zobaczymy. W każdym razie jest obecnie „na pozycji rozgrywającego”. W takiej sytuacji mógłby dziś być również PiS, ale partia nie wygrała wyborów. PiS mógłby pokonać zapewne Koalicję Obywatelską bez większych problemów, ale należało inaczej ułożyć listy. Wyborcy PiS na ich kształt zareagowali tak, że zostali w domach - 44 proc. tych, którzy oddali swój głos na główną partię opozycji w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych nie poszło głosować. Co więcej „jedynki” na listach PiS otrzymały łącznie 34 proc. głosów, podczas gdy w przypadku KO było to 57 proc. Nie chodzi o to, że wyborcy Koalicji Obywatelskiej są bardziej zdyscyplinowani, ale o to, że ci którzy przewodzili listom PiS nie zyskali poparcia wyborców prawicy i tylko 8 z 13 „jedynek” dostało się do europarlamentu. Wystarczyłby zapewne tak prosty zabieg jak umieszczenie Jacka Saryusz – Wolskiego na pierwszym miejscu w Warszawie a PiS wygrałby wybory w skali całego kraju. Ale jeśli popełnia się tak fundamentalne błędy, to w rozgrywkach europejskich uczestniczy się co najwyżej w charakterze widza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/695102-koalicja-tusk-meloni-co-moglaby-zyskac-polska